Ależ Boczarow ma orkiestrę! A przecież to zaledwie dziesięć osób. Skrzypce, bębny, bałałajki i gitary — ot, cały skład. Nastia zasłuchała się, oczarowana.
Melodia płynnie przeszła jedna w drugą i gruchnął taki kankan, jaki można usłyszeć tylko na zgniłym Zachodzie. Kankan to według “Słownika wyrazów obcych”:
…francuski taniec estradowy, odznaczający się nieprzyzwoitymi ruchami ciała… I już sześć dziewczyn ruszyło w tan, wyrzucając nogi wysoko w górę. Prawdziwe talenty!
Sala zapełnia się. Dym z papierosów płynie pod sufit. Hałas, zgiełk, wrzawa. Kelnerzy nalewają wódkę. Obiecali przysłać z Moskwy skrzynkę jakiejś najnowszej wódki na próbę. Ale coś jej nie widać i goście muszą się zadowolić Myśliwską.
Goście pojawiają się jak spod ziemi. Nastia obserwuje zabawę z galerii. Schodami nie da się zejść z dzwonnicy na salę. Od dawna zawalone z góry na dół pokruszonymi cegłami, kamieniami, tynkiem. Żelazne wrota są zupełnie zasypane. Minęło wiele lat, a nikt nie próbował ich otworzyć. Bo i po co? Nastia jeszcze za dnia wdrapała się po murze dzwonnicy, przecisnęła do środka przez wąski wykusz i zeszła na galeryjkę rozwalającymi się schodami. Dalej się już nie dało. W ciągu dnia cerkiew była pusta i ciemna, okna zamurowane, ledwie kilka promieni słońca przedarło się przez szczeliny w dachu.
Oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Na galerii wszystko pokrywa warstwa kurzu. Każdy krok Nasti zostawia ślad. Znaczy że od dawna nie było tu nikogo. A więc i jej tu nikt nie odkryje.
Znalazła dobre miejsce. Pod wieczór na dole pojawiła się służba, zapaliła mnóstwo świec, włączyła kolorowe reflektory. Z nastaniem nocy sala zapełniła się ludźmi i zabawa rozpoczęła się na całego.
Nastia obserwowała wszystko z góry. Byle tylko nie kichnąć, bo kurz kręci w nosie. I serce łomocze ze strachu — tyle godzin wdrapywała się po cerkiewnym murze jak mrówka. Czy na pewno nikt nie zauważył?
Do tej pory Nastia wiedziała, że cerkwie świetnie służą za sale sportowe i magazyny zboża. Ale okazuje się, że dobre są też i do celów rozrywkowych. Oczywiście tajnych.
Najważniejsze, że mury takie grube. Tłumią każdy dźwięk. Wysokość świątyni też nie bez znaczenia, bo powietrze czystsze i zdrowsze. Dym z papierosów ulatuje pod sufit, a do sufitu kawał drogi.
I mnóstwo przestrzeni do tańca. I na stoły do gry. No i dla tych, co z rozchichotaną dziewczyną szukają ustronnego miejsca. Jak w remizie. Tyle tylko, że nikt się tutaj po mordzie nie leje.
A na środku sali gra się o wielkie stawki. Brzęczą monety. Czerwońce. Te z czasów Nikołaja i Aleksandra. I Lenina. Szeleszczą banknoty. Całe paczki banknotów. Nasze, rodzime, z wizerunkiem robotnika i czerwonoarmisty. I obce — zielone. Widać na nich Waszyngtona i różnych innych mądrali. Gra się rozkręca, dziewczyny tańczą, skrzypce łkają, gęstnieje słup dymu.
Sala powoli się zapełnia. A to kto? Pierwszy sekretarz komitetu obwodowego partii. I przewodniczący obwodowego komitetu wykonawczego. Żonom powiedzieli, że razem z towarzyszem Boczarowem w baraku śledczym rozplątują misterną sieć kontrrewolucji. No i są. Przy stołach gry. Jest i prokurator obwodowy. Przyszedł sprawdzić, czy wszystko zgodnie z prawem.
Zjawił się też towarzysz Sarkisow. Sarkisow mieszka w Moskwie. Nastia go pamięta. To szef Wydziału Budowlanego NKWD. Dostał długoterminową delegację służbową, kieruje budową podziemnego miasta.
Jest i Prokofiew, zastępca ludowego komisarza łączności. Tego też oddelegowano tu na dłużej. Pod jego nadzorem całe kilometry tuneli podziemnego miasta zapełnia się aparaturą łączności.
Nastia myślała, że im ostrzejszy terror, tym mniej takich tajnych miejsc rozrywki. A tymczasem wprost przeciwnie. Uczta w czasie zarazy. Ludzie chcą żyć szybko i intensywnie. Cieszyć się życiem, chwytać je pełnymi garściami. Dziewczyny piąty już raz tańczą kankana. Ach, jak dobrze!
Nastia stoi na galerii za kolumną. Wszystko widzi. Wszystko słyszy. W świątyni jest taka akustyka, że dźwięki z dołu dochodzą tu, na górę, jeszcze głośniejsze i wyraźniejsze. I w ogóle nie zamazane. Wszystkie nieprawomyślne rozmowy słychać tak, jakby Nastia siedziała z Boczarowem przy jednym stole i tasowała karty.
Ale Nastia nie chce słuchać tych wynurzeń buntowników. Woli muzykę. Bo dźwięki muzyki poruszają duszę. Ach, mniszko, jakież to życie toczy się obok ciebie! Jakaż gra! Przecież to spelunka czekistów, a przypomina hulaszcze zabawy oficerów pułku gwardii konnej. Ach, gdyby tak Nastia mogła zejść na dół! Dopiero by im pokazała kankana.
Zeszłaby i powiedziała Boczarowowi: dopuść mnie do spisku, lubię przygody i ryzyko. Wyjawię ci wszystkie sekrety Stalina, tylko pozwól zatańczyć.
Przystojniak z tego Boczarowa! Śniady jak Cygan, kruczoczarne kędziory, wzrok zły i dziki. Widać, że jest żądny władzy. Jeśli im się uda, to Boczarow wykończy i Jeżowa i Frynowskiego i Bermana. Szkoda, że w życiu tak jest: albo Stalin Boczarowa, albo Boczarow Stalina. Szkoda, bo w innym układzie Boczarow mógłby być prawdziwą podporą stalinowskiej władzy. Żal człowieka. Żal, bo to ogier, lepszy od Chołowanowa. Dziewczyny skaczą koło niego. I koło jego gości. Młodych, przystojnych. Przedstawicieli tak zwanej młodej stalinowskiej kadry.
Trudno oderwać się od muzyki. Ale Nastia musi to zrobić, posłuchać rozmów.
Gadają tylko o kartach i dziewczynach.
— Fartownie, dwadzieścia jeden.
Można zrozumieć to dosłownie: dla karciarza dwadzieścia jeden to szczęśliwa liczba. Ale można też inaczej: za miesiąc, siódmego listopada 1938 roku, przypada dwudziesta pierwsza rocznica Wielkiego Października. Wygląda na to, że wtedy przechwycą władzę. Wcześniej nie dadzą rady, nie ukończono jeszcze montażu w Górach Żygulowskich.
— Dobrze tu u ciebie, Sasza.
— Dobrze będzie siódmego listopada — odpowiada Boczarow. — Dopiero się zabawimy. Zatańczymy kankana przy dźwiękach orkiestry symfonicznej.
Siedzi Nastia w swojej kryjówce i nagle poraża ją myśclass="underline" jeśli tutaj, w cerkwi, Boczarow urządza orgie, mówi wszystko, co chce, przegrywa i wygrywa miliony — znaczy, że uważa to miejsce za bezpieczne i dobrze zakonspirowane. A więc… Najważniejsze dokumenty też mógł tu ukryć.
Cerkiewne schowki… Ileż to razy o nich słyszała. Schowki pod wielotonowymi płytami posadzki. W grubych murach. W przepastnych podziemiach. W korytarzach prowadzących do grobowców rodzinnych. Do trumien. A może… Może dokumenty leżą w najbardziej widocznym miejscu. I nikt nie zwraca na nie uwagi.
Pożegnalny walc. “Fale Amuru”. Muzyka umilkła o czwartej w nocy. Dokładnie — o czwartej jedenaście. Zgaszono światła. Wyłączono reflektory.
Dopiero teraz Nastia uświadomiła sobie, że nie spała już dwie noce. Została sama w pustej cerkwi. Z owalnego sklepienia spoglądają na nią ogromne, straszne oczy. Zaglądają jej prosto w duszę.
Nastia zna tę sztuczkę. Wie, jak malować ikonę czy plakat, żeby oczy zawsze patrzyły wprost na widza. W którąkolwiek stronę ten się nie zwróci, namalowane oczy wodzą za nim. Sposób jest całkiem prosty: twarz i oczy trzeba namalować równo i symetrycznie, głowa nie może być przechylona w żadną stronę. Źrenice muszą być dokładnie pośrodku. I wszystko. Takie oczy będą szły za tobą. Wszędzie. Kiedyś doprowadzało to niektórych do szaleństwa.