Выбрать главу

Którą szafę wybrać? Tę z brzegu na prawo. Grunt jest tu piaszczysty. Nastia rękami wygrzebuje dołek pod stalową szafą. Ryje jak lis, który chce się dostać do kurnika.

Wykopała jamkę odpowiedniej wielkości. Włożyła do niej opieczętowaną kopertę z materiałami na Stalina. I zasypała.

Dookoła rozsypała tytoń. Kto się domyśli? Ona za to łatwo odnajdzie to miejsce. Nawet jeśli zabraliby stąd szafy, pozna bez trudu. Jeszcze przez co najmniej rok pozostaną po szafach ślady.

IX

Co zrobić z pozostałymi dwunastoma teczkami? Rozpalić ognisko? Dużo tu wyrw, nierówności terenu. W jakiejś głębszej jamie można by rozpalić ogień. Nie będzie widoczny. Czasu na to nie trzeba wiele. A potem — w nogi.

Ale jak się wydostać z zony? Przecież to niemożliwe nawet w zwykłych warunkach. A teraz warty wzmocnione, wszyscy postawieni w stan gotowości. Wejść, mając dokument z Komitetu Centralnego było łatwo, ale jak wyjść? Nie darmo towarzysz Stalin mówił, że wysyła Nastię na śmierć. Boczarow bez trudu schwyta ją w tym rachitycznym lasku, wepchnie do samolotu i zrzuci na spadochronie, powiązawszy wpierw supły na linkach. I prześle meldunek do Moskwy: niestety, zginęła. A może w ogóle Moskwy nie zawiadomi. Nie ma teraz głowy do drobiazgów. Ważniejsze, żeby przechwycić kontrolę nad łącznością. I — władzę. Bo to wóz albo przewóz, jak mawiają.

Nastia czule przytuliła do piersi metalową walizeczkę. Nikomu jej nie odda.

X

W głowie tyka jak chronometr jedna myśclass="underline" u-cie-kaj, u-cie-kaj.

Ale jak? Skoro weszła, to i wyjdzie. Jutro egzekucja. A więc musieli ściągnąć dziś do zony skład bydlęcych wagonów.

Teren mają ogromny. Wszystko tu jest. Nawet stacja. Parowóz sapie, za nim siedem wagonów towarowych. Wszystko zalane oślepiającym światłem. I wszędzie patrole z psami.

Na stację panika jeszcze nie dotarła. Całą uwagę skoncentrowali na wagonach.

Nastia spokojnym krokiem idzie po szynach w kierunku parowozu. Głupio, ale co innego można wymyślić? Wartownicy pilnują wagonów, nie lokomotywy. Sprawdzają w krzakach, a nie na torach.

I Nastia za dwie minuty znajdzie się przy parowozie. Doszła do celu bez przeszkód. Wspięła się po stopniach do kabiny. Ciężki plecak rzuciła na podłogę. Szczęknął zamek pistoletu.

— W imieniu towarzysza Stalina.

XI

Było ich trzech. Jeden z łopatą, drugi z korbą, trzeci bez niczego. Za to z łapskami jak kleszcze. Mógłby ją tymi kleszczami chwycić i wyrzucić z parowozu. Kabina ciasna. Nastia z pistoletem w ręku, a ci trzej tuż koło niej. Dobrze jest podeprzeć się imieniem towarzysza Stalina. Ale czy to mało takich szlaja się po Rosji, co się podpierają cudzym imieniem?

— W imieniu towarzysza Stalina. — Nasti brakuje tchu.

A oni słyszą, że dziewczyna się denerwuje. A zdenerwowanie budzi nieufność.

— …rozkazuję! Nie krzyczeć. Ruszać! Natychmiast! Dokąd? Przed siebie. Teczki z tego plecaka spalić. Jeden zbędny ruch i strzelam bez uprzedzenia.

Cóż było robić? Palacz ociągając się nabrał szuflą węgla i wrzucił do paleniska.

— Nabieraj więcej, bydlaku. Wrzucaj szybciej. Szybciej, mówię! Bo łeb rozwalę.

Drugi cisnął do paleniska teczkę z napisem GRYF. Potem jeszcze jedną.

— Prędzej.

Palacz dorzucił węgla. Poleciało jeszcze kilka teczek.

Trzeci, najważniejszy, z łapskami jak kleszcze, uśmiecha się złym uśmiechem.

— A pistolet masz prawdziwy? — i sięga kleszczami po broń. Nastia nie może strzelać. Na razie. Dopóki parowóz stoi. Ale co robić? Nacisnęła na spust. Trafiła tego najważniejszego w ramię. Nie celowała w pierś, bo nie chciała zabić.

Kula z Lugera powstrzyma każdego. Mężczyznę zarzuciło, osunął się i wypadł z kabiny.

— Naprzód!

Ten drugi rzucił korbę, chwycił za dźwignie, pociągnął, puścił parę w cylindry. Koła obróciły się. Pociąg szarpnął. Zgrzyt przebiegł cały skład, od pierwszego do ostatniego wagonu. Parowóz wyrzucił ze świstem kłąb pary. Eszelon powoli, bardzo powoli ruszył.

Do budki zagląda czerwona gęba i bagnet. Na poziomie stóp Nasti. A właściciel gęby chwyta za poręcze i wspina się wyżej.

— Dokąd? Dokąd? Taka wasza.

Mogłaby złapać się poręczy i kopnąć czerwoną mordę tak, żeby zniknęła z pola widzenia. Ale trzeba by opuścić pistolet, podciągnąć nogę i wymierzyć cios. A ona nie ma chwili do stracenia. I nie jest tu sama.

To wszystko podszeptuje jej jakiś szósty zmysł. Właściwie Nastia najpierw działa, potem podejmuje decyzje, a na końcu znajduje dla nich uzasadnienie. Kiedy tylko czerwonomordy wlazł z bagnetem do kabiny, Nastia nie spuszczając z oka palacza i maszynisty, podniosła Lugera i nie celując nacisnęła spust. Gruchnął strzał, łuska wyskoczyła, brzęknęła i zniknęła gdzieś wśród brył węgla i śmieci na podłodze. Dopiero wtedy Nastia zrozumiała, że jedyna słuszna decyzja to strzelać. Strzelać bez gadania. Między oczy.

XII

Pomocnik maszynisty i palacz pojęli w mig, że to nie żarty. Łopata tylko błyska. Węgiel leci do paleniska w takim tempie, jakby sam towarzysz Stachanow wziął się do roboty. Pociąg nabiera szybkości. Już ostatnia teczka zniknęła w ogniu.

Nastia wie, że tory przegradzają stalowe wrota. A przy nich czekają strażnicy z karabinem maszynowym i psami. Ale na razie mało ją to obchodzi. Za węglarką jest wagon z platformą hamulcową. Na platformie powinni być strażnicy. Podpowiada to Nasti szósty zmysł.

No i jest. Z platformy hamulcowej wyjrzała kolejna czerwona morda. Na niej wyraz zdziwienia: dokąd to jedziemy niezgodnie z rozkładem i co to za strzelanina?

Morda ukazała się i zniknęła. Tylko bagnet sterczy. Nastia czeka na pryzmie węgla. Morda znów wyjrzała. To ona — babach! I morda się schowała. Tylko karabin z bagnetem gruchnął o żelazo i wyleciał w czarną noc.

Niemożliwe, żeby na platformie był tylko jeden człowiek. Nastia rzuciła tam kawałek węgla. Potem wskoczyła na pryzmę i stamtąd — babach, babach! Dwa razy.

Nad Nastia świsnęła łopata.

Odskoczyła i wykonała pad. Ale padając strzeliła z Lugera. W tego z łopatą. Palacz zawył. W tym momencie rozległy się strzały ze wszystkich stron. Krew rzuciła się palaczowi ustami. Runął na Nastię martwym ciałem.

Strząsnęła go z siebie i wpakowała mu jeszcze jedną kulę prosto w twarz. W plecy dostał chyba z dziesięć razy. Od tamtych.

Parowóz z impetem zarył się w stalowe wrota.

Gdyby Nastia zdążyła wstać, siła bezwładności cisnęłaby ją na dźwignie, rurki, manometry, a może w palenisko.

Ale nie zdążyła. I tylko podrzuciło ją na pryzmie węgla. Na chwilę straciła przytomność. Nie usłyszała tego potwornego łoskotu i zgrzytu.

Otworzyła oczy. Trzeba na nowo ocenić sytuację. Parowóz stukocze kołami. Znaczy — sforsował wrota i nie wypadł z szyn. Coś zgrzyta. To kawałki rozwalonej bramy i drutu kolczastego, które parowóz wlecze za sobą. A ona, Nastia, żyje.

Pociąg unosi jaw ciemność. Przy zderzeniu rozbiły się reflektory. Jedynym źródłem światła pozostało palenisko.

XIII

Jest w budce maszynisty. Sama. Gówno widzi. Parowóz sapie głośno jak finiszujący biegacz. Za którą dźwignię szarpnąć? Za tę? Za tę? Jeśli pociągnie za niewłaściwą, kocioł eksploduje jak nic. Na manometrach zabrakło już skali. A szybkość wzrasta. Rytm stukoczących kół przypomina rytualny taniec ludożerców.

Bieganie po dachach. Nastia policzyła. Dwa pełne magazynki. Po osiem. Szesnaście nabojów. Ile jej zostało?