Ciężkie spojrzenie przeszyło lejtnanta służby bezpieczeństwa państwowego na wylot i rozpruło mu wnętrzności niczym chłopska rohatyna brzuch napoleońskiego żołnierza. Taki wzrok czuł na sobie lejtnant dotąd tylko raz w życiu: kiedy w ZOO na Krasnej Priesni patrzył na niego dwunastometrowy boa-dusiciel z amazońskiej dżungli. Ale wówczas lejtnanta dzieliła od węża gruba szyba.
Teraz szyby nie było.
Lejtnant chwiał się, ale utrzymywał ciało w pozycji pionowej, jako że tamten wzrok jednocześnie odpychał i przyciągał. Dzięki temu lejtnant nie padał ani w przód, ani w tył. Ale nogi miał jak z waty, w brzuchu czuł pustkę, w głowie dzwoniły dzwoneczki, wokół wszystko wirowało. Raptem równowaga nadprzyrodzonych sił została naruszona. Lejtnant poddał się mocy żółtawych oczu. Sufit odjechał do tyłu i podłoga uderzyła lejtnanta w twarz. Miał szczęście, że nie upadł na marmur, ale na gruby dywan. I właśnie w tej chwili wszelkie jego wątpliwości rozwiały się. Lejtnant służby bezpieczeństwa państwowego pojął, że to nie sobowtór.
Dwóch sierżantów z bagnetami wyprężyło się jak struny, wstrzymując dech. Nawet powieka im nie drgnęła. Przez głowę tego po lewej przemknęła nawet myśl, by przyjść leżącemu lejtnantowi z pomocą, ale tylko oblizał spierzchnięte wargi.
Nocny gość z zainteresowaniem popatrzył na nieruchome ciało u swych stóp i ostrożnie je przestąpił.
— Cóż za wrażliwi lejtnanci służą teraz w organach bezpieczeństwa.
Gna przed siebie NACZSPECREMBUD. Chołowanow pije wódkę. Ma szeroką naturę. Dużo wódki w niej się mieści. W przedziale numer siedem Nastia śmieje się w gorączce. I wzywa Stalina. Z kogo się śmieje? Co chce przekazać Stalinowi? Czy zabrała teczki z materiałami na niego i Chołowanowa? Jasne, że tak. Inaczej by się nie śmiała. Teraz wszystkie te dokumenty dostaną się w ręce Stalina. Cały materiał, jaki czekiści zebrali w ciągu dwudziestu lat. A było tego niemało. Warto by się od dziewczyny dowiedzieć, gdzie to schowała i ją załatwić. W takim stanie wystarczy zatkać jej usta. Żaden doktor się nie pozna. Stalin będzie zadowolony. Chołowanow zamelduje: przed śmiercią powiedziała, że teczkę z materiałami dotyczącymi Stalina znalazła i spaliła, a walizkę z modułem wrzuciła do rzeki. I Chołowanow podjął decyzję.
Białymi marmurowymi schodami wyłożonymi czerwonym chodnikiem doszedł mężczyzna w szynelu do popiersia Dzierżyńskiego, gdzie dwaj wartownicy efektownie sprezentowali broń i zamarli w bezruchu. Mężczyzna bacznie im się przyjrzał i zadowolony skinął głową. Przynajmniej wewnątrz gmachu utrzymują jaki taki porządek. I szerokimi schodami skręcił w prawo. Wartownicy sprawnie wrócili do pozycji do nogi broń. Grzmotnęli kolbami o podłogę i znów zastygli w bezruchu.
Człowiek w żołnierskim płaszczu odwrócił się i spojrzał na tych przy wejściu. Sierżanci stali jak marmurowe posągi. Lejtnant nadal leżał z rozrzuconymi rękami. Ani drgnął. Gość wzruszył ramionami.
Przez korytarze, gabinety i sale ogromnego gmachu przetoczyło się: ON. A zaraz potem: JEST TU. Od archiwów i piwnic, gdzie rozstrzeliwano, od kotłowni i krematoryjnych pieców, poprzez sale z terkoczącym telegrafem i gabinety naczelników, cele tortur i izolatki, bufety i restauracje, niezliczone windy i schody, aż po spacerniaki na dachu przewaliło się to i stopiło w jeden wielki ogłuszający huk: ON JEST TU.
Zaczęły trzaskać drzwi, rozdzwoniły się telefony, ruszyli gońcy. Wartownicy przybrali postawę jeszcze bardziej zasadniczą. Nadzorcy w więziennych korytarzach ściągnęli pasy, w nocy nieco poluzowane, zapięli górne guziki mundurów. Oficerowie prowadzący nocne śledztwa i więźniowie składający zeznania otrząsnęli się z ociężałości.
Dwóch milicjantów na placu Dzierżyńskiego wyrwanych zostało z otępienia: w olbrzymim gmachu światło zaczęło się zapalać w jednym oknie za drugim. Wkrótce wszystkie piętra były oświetlone.
I od tego budynku i placu przez bulwary i aleje, szerokie ulice i kręte zaułki, zaniedbane skwery i zrujnowane świątynie, przez uśpione domy i ruchliwe dworce przetoczyła się niewidzialna i bezgłośna, ale przytłaczająca wszystkich wieść: coś się dzieje.
Coś niepojętego.
I ważnego.
Nocny gość otworzył drzwi jasno oświetlonego gabinetu. Na wprost — portret pięciometrowej wysokości: mężczyzna w butach z cholewami, w rozpiętym żołnierskim płaszczu, w zielonej czapce z daszkiem. Rzuciwszy okiem na swoją podobiznę, podszedł do półek z książkami. Nic ciekawego: Marks, Engels, Lenin, Stalin. Wszystkie książki dużego formatu, tylko jedna mała. Co to takiego? “Regulamin polowy. RP-36”. Oto co czyta ludowy komisarz spraw wewnętrznych towarzysz Jeżow. Ale nie, nie czyta. Stronice nie rozcięte.
Gość nie zdejmując płaszcza, usiadł w fotelu komisarza, zdjął czapkę i położył na zielonym suknie. Biurko ludowego komisarza spraw wewnętrznych przypominało boisko do gry w piłkę nożną. Barwą i rozmiarami.
Mężczyzna w szynelu nie miał w zwyczaju czytać książek od początku. Otwierał je na pierwszej lepszej stronie i czytał, póki go nie znudziło. Srebrnym nożem do papieru przeciął wybraną na chybił trafił stronę. Przeczytał pierwsze słowa, uśmiechnął się. Ze srebrnego pucharu sportowego służącego za pojemnik wybrał gruby czerwony ołówek ze złoconymi kantami, złotym wizerunkiem wieży Spaskiej i złotym napisem KREML, po czym grubą kreską zakreślił paragraf szósty: “Nieoczekiwany atak działa paraliżująco”.
Pędzi NACZSPECREMBUD, a kierownik pociągu specjalnego krząta się przy Nasti jak przy noworodku. Najważniejsze zbić gorączkę. Trudna sprawa. Nie pomaga ani owijanie w mokre prześcieradła, ani przykładanie lodu. Dobrze, że chociaż wypiła trochę wody. Po troszku je kawior, a kawior wywołuje pragnienie. Dobre i to. Bo kiedy człowiekowi już nic się nie chce, to koniec.
Zwilża Ciech Ciechowicz usta Nasti źródlaną wodą i rozmyśla o tym i owym. Dlaczego Chołowanow się zapija? To do niego niepodobne. Tyle już lat jeżdżą razem po całym kraju. Dziewczyny — tak. To słabość towarzysza Chołowanowa. Ale wódka? A tu nic, tylko mu przynoś butelki. Cytrynówkę. Pieprzówkę. I tę nową, co przysłali na spróbowanie. Stolicznaja się nazywa. W dodatku nie zakąsza. Jemu też by się przydało, żeby ktoś trzymał go za głowę i srebrną łyżeczką karmił kawiorem. A może pije z radości? Nie, z radości tak się nie pije. To o co chodzi? Uratowali dziewczynę. Dziewczyna wiezie ważny meldunek dla towarzysza Stalina. Czy to źle? Chołowanow powinien się cieszyć.
Skomplikowane te pańskie fanaberie.
Na pozór Chołowanow cieszy się, że Nastia dotarła do pociągu. A tak, jakby się jej bał. Chyba targają nim sprzeczne uczucia. Dlatego pije. I Ciech Ciechowicz podjął decyzję.
Mężczyzna w szynelu podniósł słuchawkę. Słuchawka momentalnie zameldowała:
— Tu dyżurny operacyjny, starszy major bezpieczeństwa państwowego Snigirow.
— Kto z kierownictwa NKWD jest na miejscu?
— Zastępca ludowego komisarza, towarzysz Beria.
— Dobry z niego pracownik! Proszę go nie niepokoić. Niech sobie spokojnie pracuje. A towarzysza Jeżowa i wszystkich zastępców niezwłocznie wezwać do mnie.
— Tak jest. W tej chwili.
— I ludowego komisarza łączności, towarzysza Bermana.