Chołowanow pochylił się nad Nastią.
Śpi. Niespokojnym, męczącym snem.
Ściągnął ze swego byczego karku biały szalik. I usłyszał miękki głos z ciemnego kąta:
— Nie budźcie jej, towarzyszu Chołowanow. Dopiero co usnęła, bidula.
Wejdźcie, towarzyszu Berman. Siadajcie. Podoba mi się, że wciąż chodzicie w mundurze czekisty. Nie straciliście czekistowskiej czujności, prawda?
— Staram się nie tracić, towarzyszu Stalin.
— Mam nadzieję, że w waszym Komisariacie Łączności wszystkich bezpośrednich podwładnych zwerbowaliście do czekistowskiej siatki.
— Tak jest, towarzyszu Stalin, wszystkich.
— W czasie, kiedy na was czekałem, kazałem sobie przynieść teczki tych osób. Odwaliliście kawał dobrej roboty. Ale… Nie znalazłem teczki majora Terentija Pieresypkina. Pieresypkin w zeszłym roku ukończył Wydział Elektrotechniczny Akademii Wojskowej i został skierowany do waszego komisariatu. Jak mam to rozumieć?
Berman zbladł.
— Towarzyszu Stalin, Pieresypkin to płotka. I ma zaledwie trzydzieści lat.
— Trzydzieści cztery.
— Jest dopiero majorem… Tak… Nie zdążyłem go zwerbować do swojej siatki.
— Poleciłem go tutaj wezwać. Proszę wejść, majorze.
Chołowanow drgnął zaskoczony.
— A, to ty, Ciech Ciechowicz.
— Pewno, że ja. Jak zajedziemy, to się nie będę krępował i poproszę towarzysza Stalina o dzień urlopu. Namordował się człowiek tutaj. Ani na chwilę oka nie można zmrużyć. W ustach też nic nie miałem. Ciągle tylko tą chudziną się zajmuję.
— A czemu choć wódki się nie napijesz? Zaraz przyniosę.
— Nie, na służbie nie piję. A wy lepiej idźcie spać, towarzyszu Chołowanow. Ja tu wszystko zrobię, co trzeba.
Ujął Chołowanowa lekko za ramiona i prawie wypchnął z przedziału. Chołowanow to kawał chłopa, ale i Ciech Ciechowicz nie ułomek. Za oknem rozbłysnął właśnie jakiś peron. Chołowanow, jak na pilota przystało, ma refleks. W tej minimalnej poświacie błysnął u pasa Ciech Ciechowicza oksydowany metal. Lahti. Nigdy wcześniej go u niego nie widział. W KONTROLI każdy sam wybiera sobie broń. Chołowanow nie przypuszczał, że Ciech Ciechowiczowi może przypaść do gustu akurat Lahti. Widać zna się facet na rzeczy.
Towarzyszu Stalin, major Pieresypkin melduje się…
— Towarzyszu Pieresypkin, nadchodzący 1939 rok będzie rokiem wojny. Chcę, żeby zostało sprawdzone zabezpieczenie węzłów, linii i systemów łączności rządowej, państwowej, administracyjnej, dyplomatycznej i wojskowej. W związku z tym postanowiłem, nikogo nie uprzedzając, rozpocząć grę wojenną. Wyobraźcie sobie taką sytuację: ludowy komisarz łączności towarzysz Berman i jego bezpośredni podwładni przebywają na dłuższym urlopie wypoczynkowym. I oto otrzymujecie informację, że w Komisariacie Łączności zawiązał się spisek. Jacyś zdrajcy planują przejęcie węzłów, czy też całych systemów łączności Moskwy. Musicie natychmiast podjąć kroki w celu zabezpieczenia zagrożonych odcinków. Jak byście postąpili?
— Zastosowałbym transfuzję krwi.
— To znaczy?
— Zatelefonowałbym do ludowego komisarza obrony, towarzysza Woroszyłowa i zażądał oddelegowania do mojej dyspozycji siedmiu batalionów łączności ze składu Moskiewskiego Okręgu Wojskowego, Piątej Brygady Czołgów Ciężkich oraz dwóch pułków piechoty z Pierwszej Moskiewskiej Proletariackiej Dywizji Strzelców. Dysponując tymi siłami, wymieniłbym personel podstawowych węzłów łączności i całą ochronę, a także zabezpieczyłbym najważniejsze obiekty. Wszystkie systemy łączności można w parę godzin zmilitaryzować. Wojsko popełni trochę błędów na początku, ale łączność zostanie utrzymana, a spiskowcy całkowicie stracą oparcie w ludziach. Pojawią się nowi, nieznani, czujni i zdecydowani wypełniać tylko te rozkazy, które wy osobiście wydacie, towarzyszu Stalin.
Stalin zwrócił się do Bermana:
— Chyba nieźle to major wymyślił?
— Mhm — przytaknął Berman i wsunął palec za kołnierz, jakby ten go dusił. Jak stryczek.
Stalin cicho, beznamiętnie:
— A więc dobrze, towarzyszu Pieresypkin. Zaraz zadzwonię do towarzysza Woroszyłowa, żeby przydzielił wam wymienione oddziały. Gra się właśnie rozpoczyna. Ogłoście w Ludowym Komisariacie Łączności stan wyjątkowy i działajcie zdecydowanie. Towarzysz Berman pojedzie tymczasem do mojej daczy i odegra rolę wstrętnego spiskowca. Ja pozostawiam sobie prawo oceny waszych działań. Z mojej daczy towarzysz Berman będzie kierował próbą przejęcia węzłów i systemów łączności lub ich całkowitym wyłączeniem. Waszym zadaniem, majorze Pieresypkin, jest zabezpieczenie nieprzerwanego i prawidłowego funkcjonowania systemów łączności. Zobaczymy, co się uda zdziałać towarzyszowi Bermanowi.
— Towarzyszu Stalin, a jeżeli ktoś rzeczywiście zajmie węzły…
— Jak gramy, to gramy, towarzyszu majorze. Jeżeli je ktoś zajmie, strzelajcie, nacierajcie czołgami i róbcie, co uważacie za stosowne. Czegoś was chyba nauczyli w tej akademii?
Pieresypkin wyszczerzył zęby.
— Czemu się śmiejecie?
— Wreszcie jakaś konkretna robota, towarzyszu Stalin.
— Ja też, towarzyszu majorze, wolę konkrety… Nie zawiedziecie?
— Nie zawiodę.
— A skoro o konkretach mowa, to trzeba załatwić jeszcze jedną sprawę. Towarzysz Berman mówił tu o was w samych superlatywach, że jesteście zdolni i że macie przed sobą wielkie perspektywy. Towarzysz Berman zna wasze personalia w najdrobniejszych szczegółach. Prawda, towarzyszu Berman?
— Mhm… — Berman wepchnął za kołnierzyk całą dłoń.
— A więc naradziliśmy się tutaj z towarzyszem Bermanem i postanowiliśmy na początek awansować was na pułkownika. Tak, żeby grę trochę urealnić. Oto wasze dystynkcje. — Stalin wyjął z wewnętrznej kieszeni bluzy szeleszczącą, nie zaklejoną kopertę. Wysypał z niej naszywki pułkownika wojsk łączności i wręczył Pieresypkinowi.
— Ku chwale Związku Radzieckiego, towarzyszu Stalin!
— Możecie iść, pułkowniku. Działajcie. Całemu kierownictwu Komisariatu Łączności na czas trwania gry operacyjnej udzielcie bezterminowego urlopu i nie wpuszczajcie do gmachu. Jesteście podporządkowani bezpośrednio mnie osobiście i wypełniacie tylko moje rozkazy. A jeśli jakiś drań będzie chciał was zwerbować do swojej siatki, strzelajcie bez ostrzeżenia.
Svm talin wziął do ręki słuchawkę.
— Co z towarzyszem Jeżowem?
— Towarzyszu Stalin, towarzysz Jeżow… Jak by to powiedzieć… jednym słowem, jest trochę pijany.
— Budziliście go?
— Od półtorej godziny nie możemy się go dobudzić…
— W porządku. Nie budźcie, niech śpi.
— Tak jest.
— A jak się obudzi, powiedzcie mu, że niejaki towarzysz Dupalin przekazuje pozdrowienia i chce z nim mówić. W pilnej sprawie…
Budzik tak hałasuje nad uchem, że starszy major bezpieczeństwa państwowego Boczarow miałby ochotę go rozstrzelać. Nie czyni tego z tej prostej przyczyny, że nie jest w stanie się przebudzić. Dyżurny szarpie go za ramię.
— Towarzyszu starszy majorze… towarzyszu starszy majorze…
Boczarow słyszy pierwsze trzy słowa i zasypia. Znowu słyszy trzy słowa. I znowu zasypia…
Dyżurny zmoczył ręcznik zimną wodą i przyłożył mu do twarzy.
— Towarzyszu starszy majorze bezpieczeństwa państwowego, Moskwa na linii!