Выбрать главу

Boczarow wlepił wzrok w aparaty telefoniczne, nie mogąc sobie uprzytomnić, do którego podłączono budzik. Dopiero po dłuższej chwili wpadł na to, że tak szaleńczo może dzwonić nie tylko budzik, ale i telefon. Teraz już tylko wystarczyło uświadomić sobie, którą słuchawkę podnieść…

Spojrzał na zegarek. Siódma trzynaście. W Moskwie — szósta trzynaście. Telefon wciąż się wścieka. Wreszcie dociera do Boczarowa: to nie z Kremla, nie od Stalina. Dzwoni ten z Łubianki. W porządku. Z Łubianką zawsze można się dogadać.

Podniósł słuchawkę i usłyszał głos Stalina.

X

Jedzie NACZSPECREMBUD, a w nim Nastia. Pociąg łoskocze na mostach. Nie ma końca tym mostom. Może wszystko jest jednym wielkim mostem? Nastia zakrywa twarz. Chołowanow jest obok i chce białym szalem zasłonić jej oczy. Tak, Chołowanow, zasłoń mi oczy. Nie, ty nie jesteś Chołowanow. Jesteś Gryf. Śmieszna ksywka. Śmieszna. Ciech Ciechowicz burczy coś w kącie. Nie pozwala Chołowanowowi zasłonić jej oczu. Jaki zły człowiek z tego Ciech Ciechowicza. Trzeba go wyśmiać. Cha-cha-cha! Strasznie jesteście zabawni, towarzyszu Ciech Ciechowicz. Ale gdzie podziewa się towarzysz Stalin?

XI

Towarzyszu Boczarow, mówi Dupalin.

— Poznaję was, towarzyszu Stalin. Mam jakieś zniekształcenie na linii. Witajcie, towarzyszu.

— Dzień dobry, towarzyszu Boczarow. Niepokoję was tak wcześnie rano, bo dowiedziałem się właśnie, że nigdy dotąd nie spotkaliście się z towarzyszem Jeżowem na gruncie prywatnym. Więc uradziliśmy z towarzyszami, żeby was obu zaprosić w gości.

— Dziękuję, towarzyszu Stalin.

— Nie widywaliście się prywatnie również z towarzyszami Bermanem i Frynowskim. Jak się o tym dowiedziałem, nie spałem całą noc, wciąż tylko myślałem, jakby tu was zebrać wszystkich pod jednym dachem. Z towarzyszem Jeżowem, Bermanem i Frynowskim nie było żadnych problemów. Są już na miejscu. Nie zastaniecie ich pod telefonem ani w domu, ani w pracy. Brakuje tylko was, towarzyszu Boczarow. A zatem przyjeżdżajcie.

— Towarzyszu Stalin, tylko że pociąg kurierski relacji Kujbyszew-Moskwa odszedł godzinę temu. A następny będzie dopiero jutro.

— Pomyślałem o tym, towarzyszu Boczarow. I kazałem go zawrócić. Za dwadzieścia trzy minuty będzie z powrotem u was w Kujbyszewie. Szefowi milicji poleciłem przydzielić wam samochód z ochroną i zablokować ruch w mieście na odcinku od Zarządu NKWD do dworca. Tak więc w sam raz zdążycie na towarzyskie spotkanie. W końcu trzeba się trochę rozerwać, zabawić.

— Wedle rozkazu, towarzyszu Stalin. Ale czy jest po temu jakaś szczególna okazja?

— Jest, towarzyszu Boczarow. W waszej jednostce specjalnej odbyła praktykę niejaka Anastazja Strzelecka. Właśnie u was potwierdziła doskonałe umiejętności wywiadowcze. Jestem pewien, że nawet Hitler nie ma takiego asa. Uznaliśmy tu z towarzyszami, że należy jej się nagroda. Tylko jeszcze nie wiemy, jaka. Będziecie akurat mieli okazję pogratulować jej w imieniu Zarządu NKWD w Kujbyszewie. Oprócz tego, towarzyszu Boczarow, jest sporo spraw do obgadania…

XII

Ktoś się pochylił nad Nastią i zapytał łagodnym głosem:

— Gdzie jest walizeczka? Gdzie teczka Dupalina?

— O, nie! — roześmiała się Nastią. — To mogę powiedzieć tylko towarzyszowi Stalinowi.

— Ale to ja jestem Stalin.

— Nie. — Nastią nie przestaje się śmiać. — Ja znam Stalina. Ty nie jesteś Stalin.

Nastię to bawi. Bawi do łez. Nie wierzę ci, wąsaczu. Jaki z ciebie Stalin?

Stalin wziął rozpaloną dłoń Nasti w swoje dłonie. Jakby w ten sposób chciał ją przekonać.

ROZDZIAŁ 21

I

— Towarzyszu Stalin, nauka nie może w tym przypadku stwierdzić niczego z całą stanowczością.

— Niczego?

— Niczego, towarzyszu Stalin.

— To strasznie niepewna ta wasza nauka.

— Towarzyszu Stalin, to przypadek naprawdę wyjątkowy. Wszystko związane jest z pamięcią. Przeciętny osobnik wykorzystuje mniej niż setną część swoich zdolności zapamiętywania. Ale są i tacy, którzy wykorzystują połowę, trzy czwarte, a nawet więcej swojego potencjału. To kwestia stałego treningu. Im więcej zapamiętujemy, tym więcej potrafimy zapamiętać. Zdarzają się jednak fenomeny. Na każdy milion mieszkańców przypadają trzy, cztery osoby z niezwykłą pamięcią. A raz na siedemdziesiąt, osiemdziesiąt milionów, z pamięcią, której granic nie da się wyznaczyć.

— I właśnie w jej wypadku wam się to nie udało?

— Staraliśmy się określić granice jej pamięci, kiedy zaczęła pracować w klasztorze. Bezskutecznie. Nie dlatego, że coś zaniedbaliśmy. Tylko dlatego, że te granice po prostu nie istnieją. To niezwykle rzadki przypadek. Może mamy w kraju jeszcze jedną taką osobę. Rachunek prawdopodobieństwa wyklucza możliwość istnienia u nas trzeciego takiego osobnika. I właśnie te szczególne osoby dotyka czasem dziwna przypadłość, kiedy pod wpływem maksymalnego wysiłku fizycznego i napięcia nerwowego patologicznie wyostrza się percepcja. Tykanie zegarka odbierają jak walenie młotem w kowadło tuż nad uchem. Najsłabsze światło wydaje się gwałtownym rozbłyskiem potężnego reflektora, skierowanego prosto w twarz. Taka osoba czuje zapach kwiatów w sąsiednim mieszkaniu. Trzymamy teraz tę dziewczynę w idealnie zaciemnionym i dźwiękoszczelnym pomieszczeniu. Nie przyjmowała pokarmów, bo zapach jedzenia po prostu ją dusił. Mamy nadzieję, że choroba minie sama. Wskazują na to pewne symptomy. Co prawda dziewczyna nie odzyskała jeszcze przytomności, ale udało się zbić gorączkę. Podajemy kroplówkę, więc nie grozi jej wyniszczenie fizyczne. Do pomieszczenia, w którym przebywa, tytułem eksperymentu wstawiliśmy kwiaty i nie zaobserwowaliśmy pogorszenia stanu. Jednakże percepcja bodźców świetlnych i dźwiękowych…

— A więc nauka jest bezradna?

— Taka pamięć, jak mówiłem, zdarza się niezwykle rzadko. Znane nauce przypadki można policzyć na palcach jednej ręki.

— Ale przecież nauka radziecka stoi wyżej od nauki burżuazyjnej.

— Naturalnie, towarzyszu Stalin. Niemniej, ta dziwna choroba nie została jeszcze dokładnie zbadana, nie posiada nawet nazwy, nie mówiąc już o metodach leczenia.

— A co pocznie nauka radziecka, jeżeli ta choroba przytrafi się mnie?

II

Obudziła się w dużym pokoju o białych ścianach. Okna otwarte na oścież. W pomieszczeniu chłód. Za oknem szumi morze. Jest przykryta ciężką, miękką kołdrą. Jest jej ciepło. Przy łóżku nocny stolik. Na stoliku — order. Nie, dwa. Dwa jednakowe. Obok siebie. Dotknęła ich. Podniosła do oczu. Jeden. Potem drugi. Rzeczywiście są dwa. Dwa Ordery Lenina.

Spuściła nogi na podłogę i usiadła. Owinęła się kołdrą jak obszerną futrzaną szubą.

Ciekawe, co jest za oknem. Podniosła się ostrożnie i na chwilę stanęła. Ale zaraz musiała usiąść z powrotem. Nie ma mowy o dojściu do okna. Kręci się w głowie. Położyła się.

Jakie morze tak pluszcze? Bałtyk? Nie, nie Bałtyk. Za oknem chwieje się gałąź palmy. Aha, południe. Morze Czarne. Ale dlaczego tak chłodno? Pewnie zima.

Do pokoju zajrzała pielęgniarka w białej chuście. Zdziwiła się i wybiegła.

Na korytarzu rozległy się głosy. Słychać wiele kroków. Pospiesznych, niecierpliwych.

Drzwi się otworzyły. Stanął w nich profesor ogromnego wzrostu. Grubas, cały w bieli. Wokół świta, też w bieli. Profesor miał pincenez na złotym łańcuszku. Podniósł je do oczu i długo przyglądał się Nasti. Reszta przybyłych, cisnąc się w drzwiach, usiłowała coś dojrzeć zza jego pleców.