Setki milionów ludzi dzień i noc o czymś marzy. Każdy czegoś chce. Ile byśmy nie mieli, zawsze chcemy więcej i więcej. Każdy żołnierz chce być lejtnantem. Ale jak tylko nim zostanie, już marzy o stopniu starszego lejtnanta. Każdy kapitan chciałby zostać majorem, a major — pułkownikiem. Nastia nie musi marzyć. Wystarczy jeśli powie, że chce. Zażyczy sobie zostać Bohaterem Związku Radzieckiego i jutro we wszystkich gazetach ukaże się informacja: Za wykonanie odpowiedzialnego zadania, za męstwo, odwagę i bohaterstwo… Może też poprosić o awans na dowódcę brygady. Dowódca brygady Strzelecka. Naszywki z rombem. Amerykanie mają generałów brygady, ale u nas nie ma generałów, tylko dowódcy. Takie same dystynkcje przysługują starszemu majorowi bezpieczeństwa państwowego. Starszy major bezpieczeństwa państwowego Anastazja Strzelecka. Może też Nastia powiedzieć: towarzyszu Stalin, jestem zmęczona, chciałabym odpocząć w samotności, poproszę o willę w Rio de Janeiro, z dużym basenem i widokiem na ocean, o białą, albo lepiej czarną limuzynę i o konto w banku Credit Suisse… Czy Stalin na to pozwoli? Pozwoli. Ocaliła przecież jego imperium i władzę. Władzę najpotężniejszego, najbogatszego człowieka stulecia… Towarzysz Stalin może jej zapewnić wszystko, z wyjątkiem nieśmiertelności. Czy w takim razie solidne konto bankowe i marmurowa willa to nie za mało? Ale o co prosić, jeśli można mieć wszystko?
W dzieciństwie czytała Nastia “Wyspę skarbów”. Bohaterowie przeżywali tam mnóstwo przygód, aż wreszcie stawali się posiadaczami nieprzebranych bogactw. I na tym kończyła się książka Roberta Stevensona. Dlaczego? Bo dalej byłoby nieciekawe. Już wtedy uświadomiła sobie, że wszystkie najlepsze i najciekawsze książki i filmy opowiadają o tym, jak ludzie do czegoś dążą, coś usiłują zdobyć. A jak już zdobędą, to opowieść się kończy. Zaintrygowało to Nastię i powróciła do książek z wczesnego dzieciństwa. I tu było to samo — głupi Jaś szukał złotych jabłek, ognistego ptaka, pięknej królewny. Jego przygody były zawsze bardzo ciekawe. Ale kiedy już znalazł, czego szukał, bajka się kończyła. Bo cóż jeszcze mogło się zdarzyć interesującego?
Z tego wniosek, że życie bywa szczęśliwe i ciekawe, dopóki człowiekowi czegoś brak, o czymś marzy, za czymś goni i nie ustaje w poszukiwaniach.
Ale czy w ogóle przychodzi taki moment, że osiągamy w życiu wszystko, gotowi jesteśmy zawołać: Trwaj, chwilo! Jesteś piękna… i zaprzedać duszę diabłu? A jeśli ten diabeł pojawił się pod postacią towarzysza Stalina, to czy Nastia nie zaprzedała już duszy?
Miała swoją chwilę szczęścia. I to niejedną. Gdyby można było całe życie utkać z takich chwil! Z chwil, kiedy posiadamy władzę. Absolutną i bezgraniczną. Nastia niczego innego nie pragnie. Nie potrzebuje dystynkcji ani złotej gwiazdy Bohatera Związku Radzieckiego. Sławy ani zaszczytów. Nie chce marmurowej willi, czarnego krążownika szos ani otwartego konta. Woli pozostać skromnym, niewidzialnym trybikiem władzy.
Władza!
Dopiero teraz pojęła, dlaczego Stalin nie wiesza sobie na szyi gwiazdy z brylantami. Normalny człowiek ma dom, rodzinę, pasje, marzenia. A Stalin nie ma nic. Nic oprócz władzy. Może mieć każdą kobietę. Może się obwiesić wszelkimi odznaczeniami. I nie robi tego. Bo niczego mu nie trzeba. Ma WŁADZĘ. Władzę nad ludźmi, nad życiem i śmiercią każdego człowieka. Władzę niekontrolowaną i bezgraniczną.
Nastia otarła się o tę władzę. I upoiło ją to.
Kapłani w starożytnym Egipcie upatrywali sens życia w podporządkowaniu wszelkich działań władzy. Nastia też chce być kapłanką. Kapłanką władzy absolutnej. Niepotrzebne jej mieszkanie i stroje, niepotrzebne samochody i pieniądze.
Ludzie, którzy sięgają po władzę, przeważnie nie znają jej prawdziwego smaku. Zdobywają władzę dla sławy, bogactwa, wygód i zaszczytów. Obwieszają się wstęgami i orderami, pragną posiadać haremy, pałace i wspaniałe stroje. Ci niedługo utrzymują się na szczycie. Taki Robespierre. Przegrał, bo urzekła go sława i honory. Zewnętrzne, nieistotne atrybuty władzy.
Jedynie nieliczni pragną władzy dla niej samej. Znają jej prawdziwy smak. Bez domieszek. Nastia jest przekonana, że na świecie żyje tylko jeden człowiek, który poznał smak władzy do końca. Ten człowiek chodzi w butach z cholewami, w żołnierskim płaszczu i zielonej czapce z daszkiem. Nie musi rozcieńczać smaku władzy orderami i tytułami. Upija się nią w czystej postaci.
Nastia odwróciła się na drugi bok. Wtuliła policzek w poduszkę ze świadomością, że jest szczęśliwa.
Wszystkie ścieżki w podmoskiewskim lesie pachniały wiosną. Wykopany dół przesycony był świeżymi sokami. Zanosiło się na piękną wiosenną egzekucję. Lubię przebiśniegi, których już nigdy nie będę zbierał w lasach pod Moskwą. A Nastia, jeszcze zanim rozpoczęła się egzekucja, zebrała ich cały bukiet.
Lokomotywa NACZSPECREMBUDU ciągnęła tym razem pięć zakratowanych wagonów. W każdym z nich były trzy przedziały dla ochrony, jeden stanowił karcer, a pozostałych sześć zajmowali wrogowie ludu. W każdym przedziale po dwunastu. Czyli w jednym wagonie — siedemdziesięciu dwóch. W pięciu — trzystu sześćdziesięciu. Tu i ówdzie wtłoczono więcej niż po dwanaście osób. W karcerach zamknięto najgorszy element. Słowem, wrogów ludu było razem czterystu pięćdziesięciu czterech. Z Taganki więzienną budą przywieziono jeszcze ośmiu reedukowanych. Po egzekucji mieli pozbierać buty i poukładać zwłoki w dole. Ma się rozumieć, jak skończą robotę, trzeba będzie ich też rozwalić. A więc wszystkich razem — czterystu sześćdziesięciu dwóch.
Nasze plany pięcioletnie nabierają rozmachu. Wszędzie wprowadza się ulepszenia. A już szczególnie jeśli chodzi o rozstrzeliwanie. Jeszcze trzy miesiące temu skazanych konwojowano pieszo. A teraz, proszę. Motoryzacja. Chołowanowowi przydzielono autobus ZIM, z Zakładów im. Mołotowa. Bardzo przyzwoity, lśni i pachnie świeżą farbą. Dół pomalowany na granatowo, góra na niebiesko. Dbają w fabryce o estetykę wyrobów.
Autobus ma wejście z tyłu. Można go podstawić bezpośrednio pod drzwi wagonu i rozładowywać przedział po przedziale. Autobus pełen wrogów ludu podjeżdża na miejsce egzekucji. Konwojenci nie muszą się męczyć.
Pozostaje im tylko ustawić więźniów.
— Wiązać mocniej! Tak krępować ręce drutem, żeby wyli z bólu!
Stoi Chołowanow na wzgórku. Zęby wyszczerzył w uśmiechu. Przypomina psa z konwoju. Nogę oparł na pniaku. Całujcie but, skurwysyny!
Całują.
A Chołowanow ze wzgardą kopie ich w twarz: a masz, psia twoja mać…
Przyszła pora na zwolenników Jeżowa.
Pokornie idą na rozstrzelanie. Z wybitymi zębami, z pokrwawionymi twarzami, ze zmiażdżonymi palcami. Wyskakują z autobusu, mrużą oczy. Spieszno im do rozwałki. Boją się, by nie zmieniono wyroku. Aż nie wierzą, że udało im się dożyć śmierci. Wiosna buszuje po lesie, a oni przez te trzy miesiące już zapomnieli, że w ogóle istnieje taka pora roku. Zapomnieli, co to dzień i promienie słońca. Zapomnieli, jak się nazywają. Pamiętają tylko o jednym: że po życiu przychodzi śmierć. Śmierć, która przynosi spokój i ukojenie. Śmierć-wybawicielka. Ożywieni nadzieją, poszturchując się i popychając, spieszą teraz na jej spotkanie.
Do dołu.
Wszyscy są zmęczeni. Wyczerpani.
Rozstrzeliwanie to ciężka robota.
Ktoś w szarym mundurze, na stronie, kończy właśnie redagować gazetkę ścienną “Stalinowski Strzelec”: Zmęczeni, ale zadowoleni… Marzy, żeby zostać pisarzem. Budzi się w nim talent literacki, który w przyszłości wybuchnie z siłą wulkanu. Towarzysz Stalin naradzi się z towarzyszami i mianuje go wybitnym pisarzem. Klasykiem realizmu socjalistycznego.