Jego wzrok zetknął się ze spojrzeniem Dyrele, jej oczy były tak zielone i piękne, jak owego dnia, gdy położyła wianek u jego stóp. I zagroziła, że poderżnie mu gardło, jeśli go nie podniesie.
— Możemy poczekać — powiedziała cicho. Mieszkaniec mokradeł mówił o trzech dniach, ale mógł się mylić. Znowu dźgnął kciukiem czerwoną kropkę. Dyrele pokiwała uspokajająco głową. Miał nadzieję, że nie będą mieli powodów do wypłakiwania się wzajem w swoich ramionach, gdy już zostaną sami.
Ze stoku ponad nimi zbiegła Panna, pośpiesznie opuściła zasłonę i okazało się, że naprawdę ciężko dyszy.
— Maeric — powiedziała Naeise, nie czekając nawet, aż wypowie zwyczajowe słowa pozdrowienia — na wschodzie są włócznie, tylko kilka mil stąd i biegną prosto na nas. Sądzę, że to Reyn. Przynajmniej siedem lub osiem tysięcy.
Widział już innych algai’d’siswami pędzących w jego stronę. Młody Brat Orła, Cairdin, z poślizgiem przystanął, i zaczął mówić, gdy tylko Maeric go “zobaczył”.
— Widzę cię, Maeric. Na północy, nie dalej niż pięć mil są włócznie i mieszkańcy mokradeł na koniach. Być może po dziesięć tysięcy jednych i drugich. Nie przypuszczam, by widzieli któregoś z nas ponad grzbietem wzgórza, ale już niektóre włócznie zwróciły się w naszą stronę.
Maeric już wiedział, zanim nawet posiwiały Poszukiwacz Wody imieniem Laerad otworzył usta:
— Włócznie przechodzą przez wzgórze, trzy, cztery mile na południe. Osiem tysięcy albo więcej. Zobaczyli moich chłopców. — Laerad nigdy nie marnował słów, nigdy też by nie powiedział, którego mianowicie z chłopców tamci zobaczyli, chłopcem zaś z kolei mógłby być każdy z jego ludzi, kto jeszcze nie dorobił się siwizny na głowie.
Maeric zdawał sobie doskonale sprawę, że nie ma czasu na zbędne słowa.
— Hamal! — krzyknął. Nie było czasu na okazywanie kowalowi stosownej grzeczności.
Potężny mężczyzna wiedział już, że sytuacja jest poważna, gramolił się po stoku, poruszając się chyba szybciej niż kiedykolwiek od czasów, gdy wziął po raz pierwszy młot do ręki.
Maeric podał mu kamienną kostkę.
— Musisz dusić tę czerwoną kropkę i nie ustawać, niezależnie od tego, co się będzie działo i jak długo to potrwa, nim pojawi się otwór. To dla nas wszystkich jedyne wyjście. — Hamal pokiwał głową, ale Maeric nie czekał nawet, aż tamten powie, że tak uczyni. Hamal zrozumie. Maeric dotknął policzka Dyrele, nie dbając, ile par oczu na nich spogląda. — Cieniu mego serca, musisz się przygotować do wdziania bieli. — Jej dłoń pomknęła ku rękojeści noża, była Panną, kiedy składała u jego stóp wianek, ale on pokręcił zdecydowanie głową. — Musisz żyć, żono, pani dachu, aby zadbać o tych, co pozostaną. — Przytaknęła i dotknęła palcem jego policzka. Był tym zdumiony: w obecności innych zawsze zachowywała się nadzwyczaj powściągliwie.
Unosząc zasłonę, Maeric potrząsnął ponad głową jedną z włóczni.
— Moshaine! — zagrzmiał. — Ruszamy do tańca!
Pobiegli za nim w górę stoku, mężczyźni i Panny, w sile niemalże tysiąca, jeśli liczyć Pozbawionych Braci. Być może należało ich jednak zaliczyć do szczepu. W górę stoku i na zachód — w stronę, gdzie znajdowali się najbliżsi i najmniej liczni wrogowie. Być może uda im się zdobyć dość czasu, chociaż tak naprawdę nie potrafił w to uwierzyć. Zastanowił się jeszcze przelotnie, czy Sevanna wiedziała. Ach, świat zmienił się w dziwne miejsce, od czasu, gdy nastał al’Thor. Jednak pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Śmiejąc się, zaczął śpiewać.
Śpiewając, Moshaine Shaido pobiegli, by zatańczyć ze swoją śmiercią.
Graendal, marszcząc brwi, obserwowała, jak brama zamyka się za ostatnimi z Jumani Shaido. Za Jumani oraz grupą Mądrych. Inaczej niż w przypadku pozostałych, Sammael nie zapętlił tego splotu, tak że w końcu sam musiał się rozpaść. W każdym razie zakładała, że przytrzymał go aż do przejścia ostatnich, zamknięcie bramy niemal tuż na piętach ostatnich odzianych w szaro-brązowe ubiory postaci byłoby zbyt wielkim kuszeniem losu. Sammael śmiejąc się, odrzucił worek, wciąż jednak trzymał w dłoni te kilka bezużytecznych kawałków kamienia. Ona sama już dawno temu upuściła swój pusty worek. Słońce zachodziło za górami, widoczna była jeszcze tylko połowa rozpłomienionej czerwienią tarczy.
— Któregoś dnia — oznajmiła sucho — okażesz się zbyt sprytny i przedobrzysz. Szkatułka głupca, Sammaelu? Załóżmy, że któreś z nich jednak by się domyśliło?
— Żadnemu się nie udało — odparł zwyczajnie, ale nie przestawał zacierać rąk i wpatrywać się w miejsce, gdzie przedtem była brama. Albo może w jakieś miejsce za nią. Wciąż miał na sobie Maskę Zwierciadeł, otoczony iluzją dodającą mu wzrostu. Ona odrzuciła swoją, gdy tylko brama się zamknęła.
— Cóż, z pewnością udało ci się wywołać w nich panikę. — Wokół nich leżały rozrzucone świadectwa popłochu: kilka niskich namiotów wciąż stało, koce, garnek, szmaciana lalka, wszelkie rodzaje śmiecia, które leżały tam, gdzie upadły. — Gdzie ich wysłałeś? Jak przypuszczam, gdzieś na czoło armii al’Thora?
— Mniej więcej — odparł nieobecnym głosem. — Wystarczy. — Towarzyszące niespodzianemu zamyśleniu martwe spojrzenie zniknęło. Razem z nim rozwiała się również Maska Zwierciadeł. Blizna przecinająca twarz zdawała się tętnić wściekłością. — Wystarczająco wielu, by narobić kłopotów, zwłaszcza że mają ze sobą te Mądre, które potrafią przenosić, ale nie aż tylu, by ktokolwiek mnie podejrzewał. Resztę rozproszyłem od Illian do Ghealdan. Chcesz wiedzieć, jak i dlaczego? Może al’Thor to zrobił dla jakichś swoich własnych powodów, ja jednak z pewnością nie zmarnowałbym większości z nich, gdyby to było moje dzieło, nieprawdaż? — Zaśmiał się znowu, zachwycony własną błyskotliwością.
Wygładziła stanik sukni, aby ukryć przeszywający ją dreszcz. Tego rodzaju współzawodnictwo było zdecydowaną głupotą — powtarzała to sobie dziesiątki tysięcy razy, ale ani razu nie posłuchała własnych słów — zdecydowaną głupotą, a teraz czuła się tak, jakby suknia w każdej chwili mogła się z niej zsunąć. Co nie miało nic wspólnego z dreszczem, który ją przenikał. Nie wiedziała, czy Sevanna rzeczywiście wzięła wszystkie potrafiące przenosić kobiety ze sobą. Może nadszedł wreszcie czas, żeby go opuścić? Gdyby zdała się na łaskę Demandreda...
Jakby zdolny był czytać jej myśli, powiedział:
— Jesteś związana ze mną tak mocno jak mój pas, Graendal. — Otworzyła się brama, ukazując jego prywatne apartamenty w Illian. — Prawda nie ma już żadnego znaczenia, o ile kiedykolwiek w ogóle miała. Albo zostaniesz wyniesiona razem ze mną, albo razem upadniesz. Wielki Władca nagradza sukcesy i nigdy nie interesuje go, w jaki sposób zostały osiągnięte.
— Jako rzeczesz — odparła. Demandred nie miał litości. A Semirhage... — Wyniesiona lub stracona razem z tobą. — A jednak coś trzeba będzie wymyślić. Wielki Władca nagradzał sukcesy, ale Sammael nie pociągnie jej za sobą, jeśli upadnie. Otworzyła bramę do swego pałacu w Arad Doman, na długą komnatę otoczoną kolumnadą, gdzie mogła już widzieć swoje pieszczoszki igrające w basenie. — Ale co jeśli al’Thor osobiście przyjdzie po ciebie? Co wtedy?