Выбрать главу

— Al’Thor nie przyjdzie po nikogo — roześmiał się Sammael. — Wystarczy, że tylko będę czekał, nic więcej robić nie muszę. — Wciąż śmiejąc się, przeszedł przez bramę i pozwolił, by sama się zamknęła.

Myrddraal wyszedł z najgłębszych cieni, stał się widzialny. Przed oczami wciąż miał pozostałości bramy — trzy łaty lśniącej mgiełki. Nie potrafił wyodrębnić splotów, jednak zdolny był zapachem odróżnić saidina od saidara. Saidin pachniał jak ostrze noża, czubek ciernia. Saidar pachniał miękko, ale jak coś, co będzie twardniało w miarę wywieranego nacisku. Żaden inny Myrddraal nie potrafiłby wyczuć różnicy. Shaidar Haran nie był jednak taki jak inne Myrddraale.

Podniósł upuszczoną włócznię i wykorzystał jej grot do otwarcia worka, który Sammael odrzucił, a potem zaczął grzebać w kamiennych odłamkach, które zeń wypadły. Dużo działo się rzeczy, których nikt nie zaplanował. Trudno powiedzieć, czy te wydarzenia dodatkowo wzmogą chaos, czy też...

Wściekłe czarne płomienie pomknęły po drzewcu od dłoni Shaidara Harana, dłoni Ręki Cienia. W jednej chwili drewniane drzewce zwęgliło się i poskręcało, grot odpadł. Myrddraal upuścił poczerniały kij na ziemię i otrzepał sadzę z wierzchu dłoni. Jeśli Sammael służył chaosowi, wszystko było w porządku. Jeśli nie...

Poczuł nagłe ukłucie bólu w plecach, lekka słabość ogarnęła jego członki. Za daleko od Shayol Ghul. Więź musiała zostać jakoś osłabiona. Z warknięciem odwrócił się, by znaleźć skraj cienia, którego potrzebował. Ten dzień się zbliżał. Niebawem nadejdzie.

41

Korona Mieczy

Rand rzucał się na łóżku, nękany szalonymi snami, w których kłócił się z Perrinem, błagał Mata, aby ten odnalazł Elayne, w których kolorowe plamy migotały tuż na skraju pola widzenia, a Padan Fain rzucał się na niego z połyskliwym ostrzem, i w których wydawało mu się, że słyszy czyjś głos, dobiegający z samego serca mgły, opłakujący zmarłą kobietę. Śnił, że próbuje się wytłumaczyć przed Elayne, przed Aviendhą, Min, przed wszystkimi trzema równocześnie, i że nawet Min patrzyła na niego z pogardą.

— ...nie wolno przeszkadzać! — Głos Cadsuane. To też mu się śniło?

Ten głos przerażał go; w swoim śnie wołał krzykiem Lewsa Therina i ten krzyk rozbrzmiewał echem pośród gęstej mgły, w której poruszały się jakieś kształty, w której rozlegał się wrzask umierających ludzi i rżenie zdychających koni, w której dysząc ciężko, uciekał przed goniącą go zawzięcie Cadsuane. Alanna próbowała go uspokoić, ale ona też bała się Cadsuane, czuł jej strach równie silnie jak własny. Bolała go głowa. I bok, stara blizna paliła jak ogień. Czuł saidina. Ktoś obejmował saidina. Czyżby on sam? Nie miał pojęcia. Ze wszystkich sił starał się przebudzić.

— Zabijecie go! — krzyknęła Min. — Nie pozwolę wam go zabić!

Otworzył oczy, nad sobą zobaczył jej twarz. Nie patrzyła na niego, tuliła jego głowę w ramionach i piorunowała wzrokiem kogoś, kogo z łoża nie potrafił dostrzec. Miała zaczerwienione oczy. Płakała pewnie, ale teraz już przestała. Tak... spoczywał we własnym łożu, w swoich komnatach Pałacu Słońca. Widział ciężkie kanciaste wsporniki z czarnego drewna, inkrustowane kością słoniową. Min, odziana w bluzkę z kremowego jedwabiu, leżała obok niego, na jedwabnej narzucie, którą był nakryty po szyję, opiekuńczo chroniąc go swoim ciałem. Alanna bała się; to uczucie dygotało w zakamarku myśli. Bała się o niego. Tego był całkowicie pewien, choć nie wiedział skąd.

— On się chyba obudził, Min — zauważyła łagodnie Amys.

Min spojrzała na niego i jej twarz, okoloną ciemnymi kosmykami włosów, rozpromienił nagły uśmiech.

Ostrożnie — ponieważ czuł się naprawdę bardzo słaby — odsunął jej ręce i usiadł. Kręciło mu się w głowie, ale opanował się i nie położył na powrót. Jego łoże otaczał krąg ludzi.

Po jednej stronie stała Amys, u jej boków Bera i Kiruna. Młodzieńcze rysy twarzy Amys nie wyrażały nic, jednak odgarnęła swe długie siwe włosy i poprawiła szal w taki sposób, jakby szykowała się do walki. Obie Aes Sedai wydawały się spokojne, ale był to spokój pełen determinacji, jak spokój królowej gotowej walczyć o swój tron czy wieśniaczki zdecydowanej nie oddać farmy. Dziwne, trzy osoby stojące razem — razem, nie tylko obok siebie — ile już razy widywał grupki ludzi, stojących ramię przy ramieniu, ale nigdy nie stanowili takiej jedności, jak te trzy.

Samitsu, po drugiej stronie łoża, z nieodłącznymi srebrnymi dzwoneczkami we włosach i jeszcze jakaś szczupła siostra o gęstych czarnych brwiach i zwichrzonych kruczoczarnych włosach, stały obok Cadsuane, która wsparła pięści na biodrach. Samitsu i ta druga Aes Sedai miały szale z żółtymi frędzlami i obie zaciskały usta równie mocno jak Bera albo Kiruna, jednak surowe spojrzenie Cadsuane sprawiało, że miny wszystkich czterech były co najmniej nietęgie. Kobiety z obu grupek nie patrzyły wzajem na siebie, tylko na mężczyzn.

U stóp łoża stał Dashiva ze srebrnym mieczem i czerwono-złotym Smokiem połyskującymi w kołnierzu, tuż obok niego Flinn i Narishma, wszyscy trzej ponurzy, starając się z kolei nie spuszczać z oka kobiet. I jeszcze Jonan Adley, w czarnym kaftanie z osmalonym rękawem. Żaden nie wypuszczał saidina, wypełniał ich bodaj do granic możliwości. Dashiva pochwycił tyle niemal, ile sam Rand zdolny byłby zaczerpnąć. Adley poczuł na sobie wzrok Randa i nieznacznie skinął głową.

Rand zorientował się nagle, że pod narzutą, która zsunęła mu się do pasa, jest całkiem nagi, a jego tors osłaniają tylko sploty bandaża.

— Jak długo spałem? — zapytał. — Jak to się stało, że żyję? — Ostrożnie dotknął bandaża. — Sztylet Faina pochodzi z Shadar Logoth. Widziałem raz, jak zwykłe draśnięcie w przeciągu kilku chwil zabiło człowieka. Umarł szybko i w męczarniach. — Dashiva cicho sklął imię Padana Faina.

Samitsu i pozostałe Żółte wymieniły zaskoczone spojrzenia, ale Cadsuane przytaknęła tylko żywo, aż zakołysały się złote ozdoby w siwym koczku.

— Tak... Shadar Logoth, to istotnie wyjaśnia kilka spraw. Możesz podziękować Sumeko i panu Flinnowi za to, że żyjesz. — Nie spojrzała na szpakowatego mężczyznę, za to ów uśmiechnął się szeroko, jakby wręcz złożyła mu głęboki pokłon. A co jeszcze dziwniejsze, Żółte siostry rzeczywiście popatrzyły nań i skłoniły głowy. — I oczywiście obecnej tu Corele również — ciągnęła Cadsuane. — Każde z nich zrobiło, co w jego mocy, w tym kilka rzeczy, jakich, moim zdaniem, świat nie widział od Pęknięcia. — Jej głos nabrał ponurych barw. — Bez całej tej trójki już byś nie żył. Nadal możesz umrzeć, o ile nie będziesz słuchał zaleceń. Odpoczywać, unikać wysiłku. — W brzuchu zaburczało mu nagle głośno i wtedy dodała: — Od czasu, gdy zostałeś ranny, udało nam się wlać ci do gardła jedynie odrobinę wody i bulionu. Dwa dni bez jedzenia to o wiele za długo dla chorego.

Dwa dni. Tylko dwa. Unikał patrzenia na Adleya.

— Wstaję — oznajmił.

— Nie pozwolę, żeby oni cię zabili, pasterzu — odezwała się Min z iskrą uporu w oku — ale nie pozwolę też, byś sam się zabił. — Objęła go ramionami, jakby chciała przytrzymać.

— Jeżeli Car’a’carn życzy sobie wstać — rzekła beznamiętnie Amys — każę Nanderze, by sprowadziła z korytarza Panny. Somera i Enaila będą szczególnie uradowane, że mogą mu w tym asystować. — Kąciki jej ust zadrgały, jakby chciała się uśmiechnąć. Jako była Panna, wiedziała dość, by rozumieć sytuację. Ani Kiruna, ani Bera nie uśmiechnęły się, przyglądając mu się krzywo, jakby był skończonym durniem.