— A ty nie wejdziesz tam ze mną? — zapytał Zeke lekko wyzywającym tonem. Chciał przetestować swojego przewodnika i zmęczyć go jeszcze bardziej, namawiając do tej eskapady. Domyślił się już, że w pewnym momencie będzie musiał uciekać, a gdy do tego dojdzie, wolałby mieć większe szanse na umknięcie kulawemu mężczyźnie. A nade wszystko na zniknięcie mu z pola widzenia, zanim użyje tej piekielnej laski.
— Mogę iść tam z tobą — zapewnił go Rudi. — Idź na główny korytarz, tam na rogu powinna być lampa naftowa. — Rzucił mu pudełko zapałek. — Załatw nam trochę światła.
Zeke wykonał jego polecenie. Rudi moment później dołączył do niego.
— Widzisz tamtą zasłonę? — zapytał.
— Tę czarną?
— Tak. To zabezpieczenie. Zrobiono ją z jedwabiu pokrytego lepikiem. Na samym dole jest dźwignia, która ją blokuje. Wyciągnij ją, wtedy będziemy mogli przesunąć zasłonę. — Oparł się na lasce i obserwował Zeke’a wykonującego jego polecenia — A teraz skacz na drugą stronę — powiedział i natychmiast poszedł w ślady chłopaka.
Zeke zasunął drzwi i zablokował je dźwignią. Otoczyły ich kompletne ciemności rozjaśniane dającym czerwonawy blask migotliwym płomieniem lampy.
— Przejdźmy dalej i zdejmijmy w końcu te maski.
— A tutaj nie da się oddychać?
— Może i by się dało, ale nie chcę tego sprawdzać. Osobiście wolę mieć między sobą a Zgubą przynajmniej dwie zapory, zanim zdejmę maskę. — Rudi wziął od chłopaka lampę i powędrował z nią na koniec korytarza, gdzie przecisnął się przez zasłonę z pasów skóry. Po kilku sekundach po tej stronie znajdowała się już tylko jego dłoń trzymająca laskę. Przywołał Zeke’a, kiwając na niego palcem.
Za zasłoną było już jaśniej, aczkolwiek i tu światło wydawało się jakiś szare i mdłe.
Zanim chłopak się tam przecisnął, Rudi zdjął już maskę. Widząc swobodnie oddychającego człowieka, Zeke poczuł nieodpartą chęć, by natychmiast się pozbyć skórzanego kagańca. Zerwał maskę z twarzy i odetchnął najbardziej cuchnącym powietrzem, jakie kiedykolwiek wciągnął do płuc. Nie zraziło go to jednak, odór i metaliczny posmak był niczym w porównaniu z możliwością zaczerpnięcia oddechu pełną piersią.
— Mogę oddychać! To powietrze cuchnie gorzej od gówna, ale mogę oddychać!
— Tutaj nawet najczystsze powietrze cuchnie siarką i dymem — przyznał Rudi. — W dole nie jest takie złe, ale tutaj zastało się po prostu, bo nie ma którędy uciec. A w podziemiach nauczyliśmy się, jak zmuszać je do cyrkulacji.
Zeke przyjrzał się masce i zauważył, że jej filtry zmieniły kolor.
— Będę potrzebował nowych — stwierdził. — Wydawało mi się, że powinny wytrzymać co najmniej dziesięć godzin.
— Jak myślisz, synku, ile czasu spędziliśmy dzisiaj razem? Na pewno nie mniej. Powiedziałbym nawet, że dużo więcej. Ale nie panikuj. Filtrów ci u nas dostatek, po tym jak ten cholerny czarnuch obrabował pociąg z zapasami dla Konfederatów. A jeśli ci ich zabraknie, zawsze możesz się schronić w jednym z tuneli. W tej okolicy jest ich naprawdę wiele. Zapamiętaj jednak prostą zasadę: staraj się zawsze, aby od Zguby dzieliły cię co najmniej dwie zapory.
— Zapamiętam — obiecał mu Zeke, ponieważ ta akurat rada wydała mu się sensowna.
Nagle z odległego zakamarka niedokończonej wieży dotarł do nich głośny huk, jakby coś upadło. Jego echo cichło w miarę upływu czasu, aż zupełnie umilkło.
— Co to było? — zapytał chłopak.
— Zabij mnie, a nie wiem — odparł Rudi.
— Zdaje się, że ten dźwięk dochodził z wnętrza wieży.
— Owszem — przyznał były porucznik, podnosząc laskę, aby móc z niej natychmiast wystrzelić, gdyby zaszła taka potrzeba.
Do ich uszu dotarł kolejny identyczny huk, tym razem o wiele łatwiejszy do zidentyfikowania. Coś spadało po schodach, przy których stali.
— Nie podoba mi się to — mruknął Rudi. — Lepiej wracajmy na dół.
— Nie możemy — wyszeptał rozgorączkowany Zeke. — Ten dźwięk dochodzi z dołu. Powinniśmy iść w górę.
— Głupiś. Jak pójdziemy w górę, znajdziemy się w pułapce, kiedy tylko dotrzemy do końca tych schodów.
Na tym zakończyła się ich dyskusja, gdyż inny dźwięk, nie mniej głośny i złowieszczy, dobiegł z wyższych pięter wieży. Wyglądało na to, że zbliża się do nich — i to z niewiarygodną szybkością — jakaś świszcząca parą rozklekotana machina.
— A to co…?
Zeke nie dokończył pytania. W górze pojawił się ogromny statek powietrzny niosący pod sobą rozchybotaną gondolę i spore metalowe zbiorniki, którymi uderzył w szczyt wieży, odbił się od niej i rąbnął w sąsiednie budynki, po czym zawrócił, podchodząc do awaryjnego lądowania. Szyby w oknach zadrżały, a cały świat zachybotał jak podczas niedawnego trzęsienia ziemi.
Rudi natychmiast założył maskę, Zeke spóźnił się z tym o zaledwie sekundy, mimo że chciało mu się wyć na samą myśl, że znów będzie musiał oddychać przez filtry. Były porucznik pognał w kierunku schodów, chociaż podłoga uciekała mu spod stóp.
— Na dół! — wrzasnął i co rusz padając na rozkołysanych stopniach, gnał ku piętrom tonącym w kompletnych ciemnościach.
Zeke nie miał przy sobie lampy, nie wiedział też, skąd mógłby ją wziąć. Odgłosy wydawane przez uciekającego w popłochu Rudiego były równie głośne jak huk rozlegający się przy każdym zderzeniu sterowca ze szczytem wieży. Ale Zeke nie zląkł się, gdy stanął na podeście rozchybotanych, pogrążonych w ciemnościach schodów.
Nie pobiegł w dół, tylko zaczął się wspinać do góry.
Moment później zrobiło się jeszcze ciemniej, mrok runął na niego jak kaskada wody, zwał ziemi albo samo niebo.
Rozdział 13
Briar opróżniła pierwszy kubek wody, potem drugi. I zapytała o piwo.
— Chcesz się napić?
— Nie, zastanawiałam się tylko, dlaczego je robicie.
Swakhammer nalał sobie kufel cuchnącego kwasem piwa i usiadł przy stole naprzeciw Briar.
— Może dlatego — powiedział — że łatwiej zrobić z wody skażonej Zgubą piwo, niż ją oczyszczać? Po przepędzeniu otrzymujemy ten cienkusz, ale on przynajmniej nas nie zabija ani nie zamienia w zgnilasów.
— Rozumiem — mruknęła, bo to miało sens.
Nie spróbowałaby jednak tych żółtawych szczyn, gdyby nawet od tego miało zależeć jej życie. Nawet z tej odległości cuchnęły gorzej od rozpuszczalnika.
— Trzeba czasu, żeby się do niego przyzwyczaić — przyznał — ale jak już człowiek przywyknie, to nawet nieźle smakuje, pani… nie dosłyszałem twojego nazwiska.
— Jestem Briar — przedstawiła się.
— Briar i co dalej?
Rozważała, czy nie powinna podać fałszywego nazwiska, lecz szybko odrzuciła ten pomysł. Rozmowa z kapitanem „Naamah Darling” dodała jej odwagi.
— Kiedyś Wilkes — rzuciła. — Teraz też.
— Briar Wilkes. Czyli jesteś… no tak. Nic dziwnego, że wolałaś trzymać język za zębami. Kto cię tu przywiózł? Clay?
— Zgadza się. Kapitan Clay. To on podrzucił mnie za mur, niejako po drodze. Skąd wiedziałeś?
Upił kolejny łyk piwa i wyjaśnił: