Выбрать главу

— Mojego byłego męża — podkreśliła różnicę. — Wcale o nim nie myślałam — skłamała.

— W takim razie jesteś durna jak but. W tym mieście nie ma chyba człowieka, który by się nad tym nie zastanawiał.

— Nie rozumiem, do czego zmierzasz — zaprotestowała, aczkolwiek miała niemal absolutną pewność, że jest wręcz przeciwnie. — Seattle może nie było wielkim miastem, ale wystarczająco dużym, by mieszkało w nim więcej naukowców. Zresztą ten cały Minnericht mógł tutaj przybyć już po katastrofie.

— Równie dobrze może być starym poczciwym Levim, który zmienił styl ubierania i przybrał nowe nazwisko.

— Nie zrobiłby tego — zaprzeczyła tak szybko, że od razu wiedziała, iż musiało to wyglądać podejrzanie. — Mój mąż nie żyje. Nie wiem, kim jest ten wasz Minnericht, ale to z pewnością nie Levi, tego akurat jestem pewna.

— Tędy. — Swakhammer wskazał jej jeszcze ciemniejszy korytarz zakończony drabiną. Po niej mogli się dostać do wyłożonego cegłami kanału. — Chcesz iść pierwsza czy za mną?

— Pójdę za tobą.

— Nie ma sprawy. — Chwycił drucianą rączkę lampy w zęby i zszedł po stopniach, o mało nie przypalając sobie koszuli.

— Skąd wiesz? — zapytał, gdy dotarł na sam dół.

— Skąd co wiem?

— Skąd wiesz, że Minnericht to nie Leviticus? Powiedziałaś to z ogromną pewnością w głosie, pani… przepraszam, wdowo Blue.

— Jeśli nazwiesz mnie tak jeszcze raz, zastrzelę cię — obiecała, stawiając stopę na pierwszym szczeblu, by zejść za nim.

— Postaram się zapamiętać. Niemniej odpowiedz na moje pytanie: skąd wiesz, że to nie jedna i ta sama osoba? Z tego co mi wiadomo, nikt nigdy nie odnalazł ciała pana Blue. A jeśli je znaleziono, to nikomu tego nie zgłoszono.

Zeskoczyła z ostatniego szczebla i stanęła przed nim. Mimo iż rozprostowała całkowicie plecy, sięgała mu ledwie do ramienia.

— Nikt nie znalazł jego ciała, gdyż zginął tutaj, w mieście, w tym samym czasie co wielu innych ludzi, a potem nikomu nie chciało się tutaj wracać i szukać. Może jego ciałem zajęły się zgnilasy albo rozłożyło się spokojnie w jakimś ustronnym miejscu i rozpadło na proch. Jedno tylko mogę ci powiedzieć: mój były mąż jest martwy, na pewno nie mieszka sobie za murem, w miejscu, na które spadło tyle nieszczęść za jego sprawą. Nie rozumiem, jak można wpaść na coś tak bezsensownego.

— Naprawdę? Nie potrafisz? — Uśmiechnął się znacząco i pokręcił głową. — Tak, to naprawdę trudno zrozumieć… Szalony naukowiec konstruuje dziwaczną machinę, która obraca w perzynę całe miasto, a potem, ledwie opadł kurz po katastrofie, w tymże mieście pojawia się inny szalony naukowiec, który zaczyna konstruować kolejne dziwactwa.

— Przecież ktoś z was musiał widzieć Minnerichta na własne oczy? Wszyscy wiedzieli, jak wyglądał Levi.

— To prawda, wielu znało pana Blue, ale nikt nigdy wcześniej nie widział tu Minnerichta. Facet chodzi w masce na twarzy, gapiąc się zawsze w ziemię. Mieli tu taką pannicę, która zaglądała do niego, zwała się Evelyn jakaś tam. Zabawiał się z nią do momentu, kiedy naćpała się za bardzo i wyszła pospacerować w oparach Zguby. Po tym wyczynie zaczęła się przemieniać. — Spojrzał Briar prosto w oczy i dodał: — To było kilka lat temu, zanim nauczyliśmy się, jak bezpiecznie oddychać. Metodą prób i błędów, zwłaszcza błędów. Ale to miejsce dla prawdziwych twardzieli, więc nikt nie narzekał. Evie nie była taka twarda jak inni. Zachorowała i zaczęła się zmieniać w nieumarłą, więc nasz doktor, dobra dusza, strzelił jej w łeb.

— Ależ to… — Briar nie potrafiła znaleźć właściwego określenia.

— To najprostsze i najpraktyczniejsze rozwiązanie problemu. Mamy wystarczająco dużo zgnilasów buszujących po ulicach. Nie potrzebowaliśmy kolejnego. Chodzi o to — wrócił do sedna — że zanim Evelyn zeszła, zdążyła opowiedzieć ludziom, że widziała jego twarz. Ma ją ponoć strasznie poranioną, jakby uległ poparzeniu czy coś w tym rodzaju. Twierdziła, że niemal nigdy nie zdejmuje maski przeciwgazowej, nawet kiedy są w podziemiach, gdzie można normalnie oddychać.

— No proszę. To po prostu jakiś nieszczęśnik, który ukrywa oszpeconą twarz. Dlaczego od razu zakładacie najgorsze rozwiązanie?

— W takiej sytuacji żadne założenie nie może być dobre. Facet jest szalony, podobnie jak twój mąż. I ma talent do tworzenia i naprawiania mechanizmów. — Przez moment wydawało jej się, ze Swakhammer powie coś zupełnie innego. — Nie twierdzę, że to na pewno Levi. Choć muszę też przyznać, że zdaniem wielu z nas może nim być.

— Daj spokój — prychnęła Briar. — Gdybyście naprawdę uważali, że to Blue, już dawno wywleklibyście go na ulicę i nakarmili nim zgnilasów.

— Uważaj tu — ostrzegł ją i podniósł lampę wyżej, by oświetlić nierówności podłoża. — My też nie wpadliśmy na to od razu. Z początku wydawał nam się tylko kolejnym przybyszem. Potem niepewność stopniowo narastała. Trwało to dobrych kilka lat. Aż któregoś dnia ktoś podzielił się podejrzeniami z kolegą podczas prywatnej rozmowy i pogłoska zaczęła się rozprzestrzeniać. Nic nie mogło jej powstrzymać.

— Ja to zrobię.

— Może zrobisz, a może nie. Jeśli lubisz problemy, spróbuj. Chętnie to zobaczę. Przez ostatnie kilka lat stary doktorek robił nam więcej problemów, niż był wart, jeśli nie liczyć tych użytecznych zabaweczek. — Poklepał lufę Stokrotki, kręcąc głową. — Odwalił kawał dobrej roboty, ale przy okazji uczynił też wiele złego. Nie za bardzo nadaje się na przywódcę.

— Zdaje się, że powiedziałeś przedtem, że nie macie tutaj żadnych przywódców.

— Nic takiego nie mówiłem — zagrzmiał. — Chodźmy. To już niedaleko, daję słowo. Słyszysz?

— Niby co? — Gdy zadawała to pytanie, do jej uszu dotarły stłumione dźwięki muzyki. Nie była zbyt głośna ani melodyjna, za to całkiem radosna.

— Zdaje się, że Varney znowu gra, a raczej usiłuje grać. Jeszcze nigdy nie zagrał niczego dobrze, ale trzeba mu przyznać, że ćwiczy, kiedy tylko może. U Maynarda stała kiedyś pianola, tylko że walec już dawno przerdzewiał. Chłopcy w niej pogmerali, dzięki czemu dzisiaj można jej używać jak zwykłego pianina. Od postawienia muru nikt jej jednak nie stroił, czego efekty już powinnaś słyszeć.

— Dziwi mnie, że robicie tu tyle hałasu. Wydawało mi się, że w tym mieście ludzie wolą zachowywać kompletną ciszę. Zgnilasy mają podobno niezły słuch.

— Na pewno nie słyszą nas za dobrze, gdy siedzimy pod ziemią. Głos się niesie korytarzami, ale warstwa gleby tłumi go niemal zupełnie. — Wskazał głową sklepienie tunelu. — A jeśli nawet cokolwiek do nich dociera, to i tak nie mają jak się dostać do nas. I bar U Maynarda, i sporą część placu potężnie umocniono, mało które miejsce może się z nim równać pod tym względem. To najbezpieczniejsza część miasta za murem. Tyle mogę powiedzieć.

Ta uwaga przypomniała jej znowu o Ezekielu. Zmówiła szybką modlitwę w myślach, zwracając się do każdego, kto mógł ją usłyszeć, prosząc, aby jej dziecko znalazło drogę do tej fortecy za murem.

— Jeśli będziemy mieli odrobinę szczęścia, znajdziemy tam mojego syna — dodała.

— Jeśli będziemy mieli odrobinę szczęścia, zgadza się. Czy to rezolutny szczeniak?

— Tak. O Boże, tak. Nawet za bardzo jak na mój gust.

Muzyka zrobiła się głośniejsza, dobiegała zza okrągłych drzwi, które zabezpieczono z obu stron. Swakhammer podniósł skórzaną zasłonę i zaczął szukać pod nią skobla.