— Proszę — rzuciła, stawiając gliniany kufel przed zdesperowaną matką. — Cuchnie jak końskie szczyny z lekką nutką mięty, ale jak powiadają: każdy port dobry, jeśli złapie cię sztorm. A skoro za murem nie mamy portów, napij się przynajmniej piwa, kochana. Rozgrzeje cię i pobudzi.
— Nam zazwyczaj mówi, że od tego świństwa rosną włosy na piersiach — wtrącił Varney, odwracając się od pianina.
— Wracaj do tłuczenia w klawisze, głupi dziadu. W taki sposób mi nie pomożesz. — Lucy sięgnęła pod kontuar i wyjęła szmatę, którą wytarła resztki rozlanej piany.
Briar zastanawiało, dlaczego ta kobieta nosi rękawiczkę na jedynej ręce. Długa, z delikatnej dobrze wyprawionej skóry, sięgała jej aż do łokcia. Podtrzymywały ją tam zapinki podobne do tych, jakimi kobiety zwykły przypinać pończochy do pasów. Palce Lucy wydawały się przy tym dziwnie sztywne, a gdy ścisnęła mocniej szmatę, Briar usłyszała ciche kliknięcia.
— Spróbuj — zachęcała ją Lucy. — Daję ci słowo, że przeżyjesz, choć nie przeczę, że po pierwszym łyku możesz kichać przez dłuższą chwilę. To zdarzyło się wielu ludziom przed tobą, więc nikt nie będzie miał ci za złe.
Nie były to specjalnie zachęcające słowa, lecz Briar postanowiła, że nie sprawi zawodu krągłolicej kobiecie o puszystych siwiejących już włosach. Powąchała płyn musujący w kuflu, a potem uniosła go do ust. Już po zapachu się zorientowała, że nawet niewielka ilość napoju może ją zatkać na amen, dlatego po przyłożeniu kufla do ust przełknęła piwo jak najszybciej. Wolała nie myśleć, co zrobi z jej żołądkiem.
Kobieta za barem uśmiechnęła się i poklepała ją po ramieniu.
— Widzisz? Jakoś poszło. Może nie jest najsmaczniejsze, za to sprawia, że czujesz się lepiej. A teraz, dziecino — ponagliła ją — powiedz Lucy, jak można ci pomóc.
Briar raz jeszcze — tym razem załzawionymi od piwa oczami — popatrzyła na właścicielkę baru. Sukienka kobiety została dokładnie zszyta w miejscu, gdzie powinno się znajdować jej ramię. Lucy zauważyła jej spojrzenie i powiedziała:
— Nie przeszkadza mi, że się gapisz. Wielu ludzi to robi. Mogę ci opowiedzieć, jak do tego doszło, jeśli oczywiście masz ochotę słuchać. Ale teraz my czekamy na wyjaśnienie, co tutaj robisz.
Briar była zbyt wyczerpana, by wdawać się w pogaduszki, a działanie piwa dodatkowo ściągnęło jej krtań. Dopiero po dłuższej chwili zdołała wydobyć z siebie głos.
— To wszystko moja wina. Jeśli coś mu się stanie, nigdy sobie tego nie wybaczę. Wszystko zepsułam i nie mam pojęcia, jak to naprawić… i… i… Czy ty krwawisz? — Przechyliła głowę i zmarszczyła brwi, widząc, że kropelka ciemnej cieczy spada na polakierowane drewno kontuaru.
— Czy ja krwawię? Nie, kochanie, to tylko olej. — Rozprostowała palce z cichym metalicznym klekotem. — Mam mechaniczną rękę, która ma tendencje do przeciekania. Wybacz, nie chciałam cię rozpraszać. Mów dalej. To wszystko twoja wina, powiedziałaś, a ja zamierzałam zaprotestować przeciw temu stwierdzeniu, ale dopiero jak skończysz swój wywód.
— Mechaniczna ręka?
— Mniej więcej do łokcia — wyjaśniła Lucy. — Połączono ją z moimi kośćmi i mięśniami. Ale wracajmy do tego, co powiedziałaś.
— Niesamowite.
— Nie o tym mówiłaś.
— Nie, oczywiście — zreflektowała się Briar. — Tylko że ta ręka jest taka zadziwiająca… A ja… — Westchnęła i pociągnęła drugi łyk paskudnie smakującego piwska. Zadrżała na całym ciele, gdy ściekało przełykiem do żołądka. — A ja — powtórzyła — chyba powiedziałam już wszystko, co miałam do powiedzenia. Całą resztę słyszeliście wcześniej. Szukam Ezekiela, a nie wiem nawet, czy jeszcze żyje. Jeśli nie…
— To wszystko twoja wina, tak, już mówiłaś. Strasznie jesteś dla siebie surowa. Chłopcy tak często są nieposłuszni rodzicom, że nie warto o tym nawet wspominać. A jeśli twój syn jest wystarczająco zdolny, by wywinąć ci numer w tak wielkim stylu, powinnaś raczej czuć dumę, że udało ci się wychować takiego ostrego zawodnika. — Oparła się na łokciu, pozwalając, by mechaniczne przedramię spoczęło na kontuarze. — Nie mów mi tylko, że uważasz, iż potrafiłabyś go powstrzymać przed przyjściem tutaj.
— Sama nie wiem. Pewnie by mi się nie udało…
Ktoś stojący za Briar poklepał ją przyjacielsko po ramieniu. Zaskoczyło ją to, lecz w tym geście nie było nic sprośnego, więc nie odsunęła się z odrazą. Więcej nawet, to była chyba najbardziej przyjazna ludzka reakcja, z jaką się spotkała na przestrzeni ostatnich lat. Czując ten dotyk, zapomniała na moment o dręczącym ją poczuciu winy i smutku.
— Pozwól zatem, że cię zapytam — mówiła tymczasem Lucy. — Co by było, gdybyś udzieliła mu szczerych odpowiedzi na wszystkie pytania, które ci zadawał? Czy poczułby się usatysfakcjonowany?
— Nie, z pewnością nie — przyznała.
— A przyjąłby je chociaż?
— Nie sądzę.
Barmanka westchnęła współczująco.
— Sama widzisz — powiedziała. — I tak nie oparłby się myśli o odnalezieniu dawnego domu. Bez względu na okoliczności przyszedłby tutaj, by go przeszukać. Chłopcy już tacy są, uparci i bezużyteczni, a gdy dorastają, stają się jeszcze gorsi.
— Ten chłopak jest moim synem — przypomniała jej Briar. — Kocham go, ale nie mogę znaleźć.
— Znaleźć? Przecież tak naprawdę, kochanie, jeszcze nie zaczęłaś szukać! Swakhammer — zwróciła się do mężczyzny w pancerzu — jak długo włóczyłeś tę biedną kobietę po podziemiach? — zapytała.
— Przysięgam, Lucy, że przyprowadziłem ją prosto tutaj — zapewnił. — Sprawdziłem szybko, kim jest, i…
— Lepiej, żeby to była prawda. Gdybyś zaprowadził córkę Maynarda w inne miejsce albo do kogoś innego — zaakcentowała mocniej ostatnie słowa — wygarbowałabym ci skórę tak, że świeciłbyś w ciemnościach. Tylko nie mów mi, że potrzebowałeś czasu, by odkryć, kim ona jest. Rozpoznałam ją, jak tylko ujrzałam jej twarz. Tobie nie powinno to zabrać wiele więcej czasu. Zapamiętałam ją, choć była wtedy jeszcze dziewczynką. To już tyle… a niech mnie… To było szmat czasu temu, i to jakiego czasu!
Chór głosów dobiegających zza pleców Briar poparł jej słowa. Nawet Swakhammer wymamrotał pod nosem:
— A jakże!…
— A teraz dopij piwo, bo musimy porozmawiać szczerze.
Wykonanie tego zadania okazało się o wiele trudniejsze. Teraz gdy Briar była bliska płaczu, kolejne łyki nie przechodziły tak łatwo jak pierwszy.
— Bardzo dziękuję — wyszeptała. Gruda wielkości solidnej pięści blokowała jej krtań po przełknięciu kolejnego haustu piwa, więc zabrzmiało to bardzo chrapliwie. — Najmocniej przepraszam. Zazwyczaj… zazwyczaj nie… Nie przywykłam do takiego życia. Jak słusznie zauważyłaś, ostatnio mamy ciężkie czasy.
— Chcesz jeszcze piwa?
Briar ku swojemu niepomiernemu zaskoczeniu zauważyła, że jej kufel jest pusty. To był całkiem mocny trunek, wiedziała więc, że nie powinna, go nadużyć.
— Owszem, ale tylko odrobinę — powiedziała. — Muszę zachować trzeźwość umysłu.
— O to się nie martw, naszym piwem nie sposób szybko się upić. Potrzebujesz teraz chwili odpoczynku, zebrania myśli i rozmowy. Zbierzcie się tu wszyscy — przywołała gestem pozostałych gości baru, zachęcając ich do przysunięcia krzeseł. — Wiem, że myślisz teraz tylko o opuszczeniu tego lokalu i rozpoczęciu poszukiwań, i wcale ci się nie dziwię. Niemniej posłuchaj teraz uważnie, dziecino: masz na to jeszcze czas. Nie, nie patrz na mnie w ten sposób. Tak czy inaczej, masz jeszcze czas. Odpowiedz mi na jedno pytanie: czy on przyszedł tu we własnej masce?