Выбрать главу

Briar pociągnęła solidny łyk z kufla i ze zdziwieniem zauważyła, że nie smakuje już tak ohydnie. Nadal czuła w ustach posmak bardziej pasujący do dna dawno nie mytego zlewu, lecz im więcej piwa przelewało się jej przez gardło, tym łatwiej mogła je przełykać.

— Tak. Miał maskę. Dobrze się przygotował do wyprawy.

— Znakomicie, to znaczy, że mógł przetrwać co najmniej pół dnia. A skoro od jego przyjścia tutaj minęło znacznie więcej czasu, możemy przyjąć, że znalazł sobie jakąś kryjówkę.

— Albo już nie żyje.

— Fakt, albo już nie żyje. — Lucy zmarszczyła brwi. — Tę możliwość także musimy brać pod uwagę. Tak czy owak niewiele mu pomożesz, dopóki nie zbierzesz się w garść i nie wymyślisz sensownego planu działania.

— A jeśli jest gdzieś uwięziony i potrzebuje pomocy? Jeśli otoczyły go zgnilasy i kończy mu się powietrze? Jeśli…

— Wymyślając takie rzeczy, nie pomożesz jemu i nie ulżysz sobie. Chcesz myśleć w ten sposób, proszę bardzo, możemy spróbować. Powiadasz, że jest gdzieś uwięziony i potrzebuje pomocy. Świetnie, jak chcesz znaleźć to miejsce? Pomyślałaś, jak to się skończy, jeśli zaczniesz szukać gdzie indziej, a on w tym czasie umrze?

Briar skrzywiła się nad kuflem, wiele by dała, żeby słowa kobiety nie były tak boleśnie sensowne.

— Rozumiem. Od czego według ciebie powinnam zacząć?

Gdyby Lucy miała obie ręce, zapewne zaklaskałaby z radości.

Ale nie miała, mogła więc jedynie postukać mechaniczną dłonią o kontuar i zawołać:

— Znakomite pytanie! Zaczniemy od ciebie, rzecz jasna. Powiadasz, że dostał się za mur systemem kanałów burzowych. Dokąd zmierzał?

Opowiedziała im o domu i o tym, że Zeke zamierzał udowodnić niewinność ojca za pomocą dokumentów świadczących o żądaniach rosyjskiego ambasadora. Dodała też, że jej zdaniem chłopak nie miał bladego pojęcia o dokładnej lokalizacji domu.

Swakhammer stał spokojnie za nią, mimo że słuchał tej opowieści już po raz wtóry. Zachowywał się tak, jakby liczył na ujawnienie nowych, nieznanych mu jeszcze faktów. Opierał się o kontuar na wprost rozbitego lustra. Teraz gdy Briar widziała go naraz z kilku stron, wydawał się jej jeszcze straszniejszy.

Gdy podała im już wszystkie szczegóły tej sprawy, jakie przyszły jej do głowy, w barze U Maynarda zapadła kompletna cisza. Przerwał ją dopiero Varney, mówiąc:

— Dom, w którym mieszkałaś, mieści się na wzgórzu, o ile dobrze pamiętam. Przy Denny Street.

— Zgadza się. O ile jeszcze stoi.

— Który to? — zapytał jeden z mężczyzn siedzących na stołkach barowych, zdaje się, że Frank.

— Lawendowy z kremowymi ozdobami — wyjaśniła.

— A gdzie mieściło się laboratorium? — zapytał z kolei ten, którego Swakhammer nazwał Squiddym. — W piwnicy?

— Tak, w piwnicach. Było wielkie. Daję słowo, nie wiem, czy nawet nie większe od stojącego nad nim domu. Ale…

— Ale co? — zainteresowała się Lucy.

— Ale zostało poważnie uszkodzone. — Mimo otępiającego ciepła, jakie dał jej alkohol, poczuła zimne ukłucie niepokoju. — Zejście tam będzie bardzo niebezpieczne. Część ścian się zawaliła, wszędzie jest pełno szkła. Wygląda tam jak nie przymierzając w fabryce kryształów po wybuchu bomby — zakończyła, zniżając głos.

Wspomnienia wróciły w jednej chwili. Machina. Zniszczone schody, na które zbiegła, szukając męża. Zapach wilgotnej ziemi i pleśni, głośny syk pary wydobywającej się ze szczelin w cielsku Kościotrzepa. Smród palącego się oleju i klekot kół zębatych obracających się gdzieś za ścianą dymu.

— Tunel… — wyszeptała.

— Słucham? — odezwał się Swakhammer.

— Tunel — powtórzyła. — Varney… przepraszam, ty jesteś Varney, prawda? Powiedz mi, skąd wiedziałeś, który dom był nasz?

Zapytany wypluł kawałek tytoniu do spluwaczki stojącej na samym końcu kontuaru.

— Mieszkałem w tej okolicy — odparł. — Razem z synem, zaledwie kilka przecznic dalej. Często żartowaliśmy, jak by dom wyglądał, gdyby zamiast na lawendowo machnąć go na niebiesko.

— Czy ktoś jeszcze wie o tym domu? Nie ukrywaliśmy miejsca naszego zamieszkania, z drugiej jednak strony mało kogo to kiedyś interesowało. — Gdy nikt nie odpowiedział, dodała jeszcze: — Rozumiem. Teraz ta wiedza także nie jest powszechna. A wiecie, gdzie była dzielnica finansowa?

— Finansowa? — Lucy uniosła znacząco brew.

— Okolica, w której roiło się od banków. Wszyscy przecież wiedzieli, gdzie są banki.

— O tak — zapewnił ją Swakhammer. — Nie dało ich się przeoczyć. Stały w kwartale zaczynającym się za Trzecią Aleją, tam gdzie dzisiaj są same ruiny i wielka dziura w ziemi. Dlaczego o nie pytasz?

— Ponieważ ta dziura w ziemi może prowadzić… Wszyscy wiecie, dlaczego pytam. To Kościotrzep ją wydrążył, nawet Levi się do tego przyznawał. Po tym jak dotarł pod dzielnicę finansową i doprowadził do zawalenia banków, zawrócił do domu. Z tego co wiem, Kościotrzep wciąż jest gdzieś w ruinach laboratorium. — Odsunęła opróżniony niemal do końca kufel na bok i postukała palcem o blat. — Załóżmy na moment, że Zeke nie może znaleźć domu, ponieważ nikt nie wie, gdzie się znajduje. Za to wszyscy wiemy, co się stało z bankami, i zgodnie z tym co powiedział Jeremiasz, każdy może wskazać miejsce, gdzie stały. Gdyby Zeke dotarł do tej dziury, mógłby uznać, że trafi nią do domu, jeśli znajdzie jakieś źródło światła.

Lucy znów uniosła znacząco brew, lecz zaraz opuściła obie, robiąc zafrasowaną minę.

— Problem w tym, moja droga, że tunel zawalił się w kilku miejscach. To była zwykła dziura wydrążona w miękkiej ziemi i niewiele już z niej zostało. Do diabła, gdybyś wybrała się dzisiaj na spacer po wzgórzu, zobaczyłabyś sporo zapadlisk, jakie po sobie pozostawił, pochłaniając drzewa, a nawet ściany stojących opodal budynków. Dodaj do tego trzęsienie ziemi z wczorajszej nocy. Nie, tymi tunelami na pewno za daleko by nie dotarł.

— Nie mam zamiaru się o to sprzeczać — zapewniła Briar. — Wątpię jedynie, czy Zeke pomyślałby o tym wszystkim. Idę o zakład, że spróbowałby tej drogi. Gdyby wpadł na taki pomysł, uznałby się za prawdziwego geniusza. Hm…

— Hm? — zawtórował jej Varney.

— Zdaje się, że zabrał ze sobą mapy — wyjaśniła i dodała: — Znalazłam w jego pokoju papiery, wśród nich było kilka map. Nie wiem, na ile mogły być pomocne, nie mam nawet pojęcia, czy zaznaczono na nich lokalizację banków, dzielnicę finansową czy jak ją tam wtedy zwano. Powiedzcie, czy tutaj, w tej części miasta, jest jeszcze ktoś, kogo Zeke mógł poprosić o pomoc w znalezieniu domu? Twierdzicie, że bar nie jest jedynym uszczelnionym schronieniem za murem. Tak przecież mówiliście. Macie tu wiele innych podobnych kryjówek. — Mówiąc te słowa, rozglądała się po podziemnym lokalu. — Spójrzcie tylko na to miejsce. Wykonaliście kawał nieprawdopodobnie dobrej roboty. Wasz bar nie różni się niczym od lokali, które widziałam na Przedmieściach. Kiedy się dowiedziałam, że ludzie żyją za murem, nie byłam w stanie pojąć, dlaczego tu zostali. Teraz już wiem. Zamieniliście część piekła w miejsca nadające się do zamieszkania…

W tym momencie rozległ się brzęczyk alarmu, na jego dźwięk wszyscy obecni w barze zareagowali podobnie.

Swakhammer wyjął z kabur dwa wielkie rewolwery i zakręcił ich bębenkami, sprawdzając, czy są naładowane. Lucy sięgnęła pod ladę po dziwnie wyglądającą kuszę. Przesunęła jakąś dźwigienkę i rękojeść broni otworzyła się szeroko. Ułożyła ją na blacie dołem do góry i wsunęła do środka mechaniczną dłoń. Mechanizm zablokował się na niej z metalicznym trzaskiem. Nawet siwowłosy Varney o patykowatych członkach przygotował się do ewentualnego starcia. Uniósł wieko pianina i wyjął z ukrycia dwie dubeltówki. Wsunął je pod pachy i odwiódł kurki.