Выбрать главу

— Nabiłaś go chociaż? — zapytała barmanka, spoglądając na sztucer.

Briar miała go na plecach, ale natychmiast znalazł się w jej dłoniach.

— Tak — odparła, chociaż nie pamiętała, ile naboi pozostało w ukrytym magazynku. Ile razy strzeliła, wisząc w tym oknie? Czy załadowała sztucer po wejściu do pokoju? Tak czy inaczej kilka razy powinna z niego wypalić.

— Co się dzieje? — zapytała Swakhammera, ponieważ stał najbliżej. — Co to za dźwięk?

— Oznacza problem. Nie wiem jeszcze jakiego rodzaju. Może być źle albo to nic takiego.

Squiddy wyciągnął wielki mosiężny, złowrogo wyglądający kanister, który przypominał lufę działka.

— Lepiej się przygotować na najgorsze.

— Dzwonek jest przyczepiony do drutu rozciągniętego przed zachodnim, czyli głównym wejściem. Tym, którym weszliście. Jeremiasz przeprowadził cię obok alarmu, pewnie go nawet nie zauważyłaś.

Do dźwięku brzęczyka dołączył charakterystyczny jęk, którego nie sposób było pomylić z niczym. Dobiegał z komory za szczelnymi drzwiami.

— Gdzie twoja maska, dziecino? — zapytała Lucy, nie odrywając oczu od drzwi.

— W sakwie. Dlaczego pytasz?

— Gdyby zmusiły nas do odwrotu, będziemy musieli się wydostać na powierzchnię. — Chciała mówić dalej, ale w tym momencie coś ciężkiego walnęło w drzwi, nieomal wysadzając je z zawiasów. Za nimi rozlegało się coraz więcej jęków, coraz bardziej pobudzonych i coraz głośniejszych. Briar szybko naciągnęła maskę na twarz.

Lucy spojrzała na Swakhammera.

— A co ze wschodnim tunelem?

Ruszył od razu do podłużnych drzwi za pianinem.

— Jest niezbyt pewny — ocenił.

— A co z budynkiem powyżej? — zapytał Allen. — Może tam będzie bezpiecznie?

W tejże chwili nad ich głowami rozległ się głuchy łomot. Rozkładająca się stopa zawadziła o jakiś występ w drewnianej podłodze. Nikt już nie pytał, czy tam może być bezpiecznie.

Varney wymierzył w wykrzywione drzwi.

— Musimy iść na dół — rzucił.

— Moment — powstrzymała go Lucy.

Swakhammer przebiegł zza pianina do zachodniego wyjścia, ciągnąc jedną ręką podkład kolejowy, a drugą nakładając maskę. Squiddy pospieszył mu z pomocą i chwycił ciężki kloc drewna z drugiej strony. Wspólnie udało im się umieścić go w masywnych klamrach wmurowanych w ściany po obu stronach drzwi. Równocześnie z drugiej strony dobiegło łomotanie, drewno zaczęło trzeszczeć, jakby lada moment miało się poddać. Podkład wytrzymywał napór, ale mosiężne i stalowe chwytaki, na których był oparty, zaczynały się wysuwać ze ścian.

— Jak mogę wam pomóc? — zapytała Briar.

— Używając sztucera — poradziła jej Lucy.

— I możesz go użyć — dodał Swakhammer, pędząc na drugi koniec sali, gdzie łomem podniósł klapę osadzoną w podłodze. Varney stanął obok i oparł ją o swoje biodro. Mężczyzna w pancerzu wrócił pod kontuar i stanął plecami do Lucy. Wymierzył oba rewolwery w drzwi prowadzące go zachodniego tunelu.

— Stań tutaj. — Lucy wskazała miejsce Briar. — Przyjmij pozycję obronną i strzelaj w głowę każdemu zgnilasowi, który spróbuje przejść przez te drzwi. To najlepszy sposób, żeby ich powstrzymać.

— Wschodni tunel nie jest już bezpieczny — zameldował Frank, zatrzaskując drzwi za pianinem i blokując je metalową sztabą. W tej samej chwili rozległ się głuchy łomot od strony głównego wejścia.

— Dolny poziom jest nadal czysty! — zawołał Swakhammer.

— Bronimy fortu czy skaczemy? Ty decydujesz, Lucy.

— Dlaczego ja zawsze o wszystkim muszę decydować? — żachnęła się jednoręka.

— Bo to twój cholerny bar.

Zawahała się, ale w tym momencie frontowe drzwi pękły w zwolnionym tempie. Blokujący je kloc odsunął się w tył.

— Frank, powiedziałeś, że…

— Wschodnie wyjście zablokowane, szefowo.

— A to — wskazała na rozwalone drzwi, przez które widać było kawał szarej skóry i wybałuszone ślepie — raczej beznadziejna sprawa.

Briar uniosła broń do ramienia, wymierzyła i nacisnęła spust. Gałka oczna zniknęła, lecz chwilę później kolejna zajęła jej miejsce.

— Niezły strzał — oceniła Lucy. — Ale Bóg jeden wie, ilu ich tam jeszcze jest. Skaczemy. Niech to wszystko szlag trafi. Nienawidzę sprzątać po tych stworach. Dobra. Wszyscy wychodzimy. Varney, ty pilnujesz klapy. Swakhammer idzie przodem. Pozostali wycofują się kolejno do klapy. Briar też.

— Nie. Ja zostaję z wami.

— Nikt tu nie zostanie. Wszyscy się wynosimy. — Nie oglądając się, jednoręka rzuciła: — Spieprzajcie mi stąd, stare dranie, i to na jednej nodze. Kiedy się obrócę, chcę zobaczyć tylko Varneya trzymającego klapę.

Briar rzuciła okiem w stronę przepychanki rozgrywającej się po drugiej stronie sali. Frank, Ed, Allen i Willard już zniknęli pod podłogą, Varney wkopywał właśnie do otworu wciąż ledwie przytomnego Hanka.

— Gotowe — zameldował moment później, gdy pijak zleciał na pysk, drąc się wniebogłosy.

— Świetnie — mruknęła Lucy.

Ledwie zamknęła usta, spory kawałek framugi oderwał się od ściany, uderzając w blat kontuaru. W otworze natychmiast pojawiły się trzy szpetnie wyglądające ręce, które próbowały pochwycić cokolwiek żywego. Nieumarli napierali na pozostałe deski oddzielające ich od wnętrza ewakuowanego baru. — Ty przodem, Briar.

Swakhammer zaklął głośno, pokazując drzwi za pianinem.

— Za wami! — ostrzegł.

— Mam ich wystarczająco wielu przed sobą — odparła ze stoickim spokojem Briar i znów wypaliła.

Mężczyzna w pancerzu podbiegł do wschodniego wejścia i podparł je własnym ramieniem. Zgnilasy napierały równie mocno jak te z drugiej strony lokalu.

— Nie utrzymamy się tu! — jęknął, odsuwając się, gdy pierwsze kościste paluchy zaczęły chwytać go za zbroję. Obrócił się na pięcie, wyszarpując rewolwery. Wypalił z nich przez drzwi, nie mierząc jednak tak dokładnie jak Briar. Pociski przebijały drewno, bardziej je niszcząc niż szkodząc stojącym za nim zgnilasom. Gdy odpadł jeden z dolnych kawałków skrzydła, pojawiła się w nim natychmiast zniekształcona stopa — poruszała się po podłodze, jakby nieumarły chciał coś wymacać.

— Idź! — zawołała Briar, przeładowując sztucer, by oddać kolejny strzał do stworów pojawiających się w wyrwie przed nią.

— Ty pierwsza — odparła Lucy.

— Jesteś najbliżej wyjścia!

— Dobrze — zgodziła się jednoręka, ominęła koniec kontuaru i zniknęła w otworze za klapą.

Gdy z dołu dobiegł zduszony huk świadczący o tym, że właścicielka baru wylądowała na niższym poziomie, Briar odwróciła się szybko i zobaczyła zbliżającą się maskę Swakhammera. Była nie dalej niż dwie stopy od jej twarzy.

Swakhammer chwycił ją za ramię i pociągnął za sobą tak mocno, że o mało nie postrzeliła go z bólu i zaskoczenia. Zdołała jednak przenieść broń za siebie, gdy opuszczał ją na niższy poziom.

Drzwi poddały się jedne po drugich. Zarówno wschodnie, jak i zachodnie wpadły do środka i do sali wlały się masy pokiereszowanych szarych ciał.

Briar widziała je kątem oka. Nie zawahała się i nie zwolniła nawet na moment, ale spojrzeć mogła. To nikomu nie szkodziło. Nieumarli zbliżali się z niewiarygodną prędkością. W życiu by nie podejrzewała, iż okaleczone, ledwie trzymające się ciała mogą być tak zwinne i szybkie. Na jednym ze zgnilasów dostrzegła podarte resztki koszuli. Inny nie miał na sobie nic prócz butów. Skóra odłaziła mu miejscami od wyschniętego ciała, odsłaniając poczerniałe kości.