— O co tu chodzi? — zapytała. — W jakim celu wykopaliście ten tunel?
— Żeby zejść niżej — wyjaśniła Lucy. — Jak najniżej. Zabezpieczamy się przed takimi sytuacjami jak ta. Nie możemy się zbliżać do powierzchni. Nie mamy odpowiednich materiałów ani funduszy, by zabezpieczyć tereny na górze. Te tunele nie dają nam wielkiej swobody, ale jesteśmy tu bezpieczni przed tym, co czyha na zewnątrz. Jeśli więc chcemy stworzyć nowe schronienia i szlaki komunikacyjne, musimy wkopywać się coraz niżej.
Briar rozprostowała ramiona, by zaczerpnąć głębiej tchu. Skrzywiła się mocno, czując ziemisty posmak powietrza wciąganego do płuc.
— I nie obawiacie się, że kopiąc dalej, zdestabilizujecie to, co zostało z miasta? Przecież te budynki mogą się zawalić.
— Minnericht — rzucił z ostatniego rzędu Frank, jakby to nazwisko było dostateczną odpowiedzią na wszystkie pytania.
— To pieprzony potwór — dodał Swakhammer — i zarazem genialny wynalazca. To on daje nam plany. Przeliczył wszystko i nauczył nas, jak kopać i wywozić urobek, by nie zagrozić stojącym powyżej budynkom. Ale i tak przestaliśmy kopać jakieś pół roku temu.
— Dlaczego? — zapytała.
— To długa historia — burknął, jakby nie zamierzał się wdawać w dalsze wytłumaczenia. — Ruszajmy.
— Dokąd idziemy? — zadała kolejne pytanie, idąc już za nim.
— Przecież mówiłem, do Skarbców. Spodoba ci się tam. Stamtąd jest też bliżej do dawnych banków. Tam wyjdziemy na powierzchnię i rozejrzymy się. Może znajdziemy tam ślady bytności twojego syna.
— Bliżej do banków?
— Nawet bardzo blisko. Idziemy do budynku Swedish Trust, jedynego, który nie zapadł się podczas katastrofy. Kościotrzep osłabił jego fundamenty, ale sam budynek wytrzymał. Tylko jego skarbiec okazał się za ciężki i zapadł się do tunelu wykopanego przez machinę twojego męża. Teraz służy nam za główne wejście. — Podniósł wyżej lampę i spojrzał przez ramię. — Nikt się nie zgubił?
— Są wszyscy — zapewniła go Lucy. — Pospiesz się, wielkoludzie. Idziemy tuż za tobą.
Miejscami tunel rozszerzał się tak bardzo, że migotliwy płomyk nie był w stanie sięgnąć tonących w mroku ścian, na innych odcinkach z kolei zwężał się do tego stopnia, że Swakhammer musiał się przesuwać bokiem, aby przejść dalej. Briar dreptała tuż za nim, podążając za migotliwym żółtawym płomykiem, który wypędzał cienie z wnętrza jej znoszonej maski.
Rozdział 15
— Wstawaj. Obudź się, chłopcze. Żyjesz jeszcze czy już po tobie?
Zeke nie wiedział, kto wypowiada te słowa ani czy są skierowane do niego. Czuł swędzenie na policzku od podbródka aż po ucho — to było pierwsze, na co zwrócił uwagę. Skóra go paliła, jakby tracąc przytomność, upadł twarzą na rozpalone fajerki. Potem poczuł ogromny ciężar w okolicach żołądka, jakby leżało na nim coś wielkiego i twardego. Na koniec pojawił się ból w plecach, zdaje się, że leżał na czymś nierównym i chyba ostro zakończonym.
Ktoś szarpał go za ramię tak mocno, że głowa chwiała mu się w przód i w tył, próbując chyba tym sposobem zwrócić na siebie uwagę.
Coś tu dziwnie pachniało.
— Obudź się wreszcie, chłopcze. Nie udawaj martwego. Przecież widzę, że oddychasz.
Zeke nadal nie wiedział, kto do niego mówi. Na pewno nie była to jego matka. I nie… Rudi. To imię natychmiast przywróciło go do przytomności. Przypomnienie sobie całej reszty było trudne i… bolesne. Już wiedział, gdzie się znajduje. Przynajmniej z grubsza.
Otworzył oczy, ale nie rozpoznał pochylającej się nad nim twarzy. Była niemalże androginiczna ze starości, uznał jednak, że należy do kobiety. Mogłaby być moją babką, pomyślał, aczkolwiek w słabym świetle latarni nie potrafił dostrzec zbyt wielu szczegółów. Miała skórę nieco ciemniejszą niż on, przypominającą kolorem szwedzkie kapciuchy na tytoń albo włosie jeleni. Marynarka, którą nosiła, należała kiedyś do mężczyzny. Skrojono ją na znacznie postawniejszą osobę. Spodnie miały podwinięte nogawki. Musiała je też spiąć w pasie, żeby nie spadały. Jej oczy przypominały barwą czystą kawę, a krzaczaste siwe brwi opadały na nie jak markizy osłaniające okno wystawowe.
Poruszała rękoma jak krab, szybko i ze znacznie większą siła, niż można by sądzić po tak kruchym wyglądzie. Uciskała mu boki twarzy.
— Widzę, że oddychasz.
— Tak… psze pani — odparł.
Zastanawiał się, dlaczego leży w takiej pozycji. I gdzie podziewa się Rudi. Dręczyły go pytania o to, jak dostał się w to miejsce i jak długo w nim przebywa. A nade wszystko się martwił, jak zdoła w takim stanie wrócić do domu.
Krzaczaste brwi za wizjerem maski nastroszyły się mocniej.
— Nie nawdychałeś się czasem Zguby?
— Nie wiem, psze pani. — Nadal leżał na plecach, usiłując znaleźć odpowiedzi. Gapił się na tę kobietę zbyt oszołomiony, by zrobić coś więcej, niż tylko odpowiadać w najprostszy sposób.
Dopiero gdy wstała, Zeke zrozumiał, że do tej pory kucała u jego boku.
— Gdybyś się nawdychał, nie byłbyś teraz taki wygadany. Na moje oko nic ci się nie stało, jeśli czegoś sobie nie połamałeś przy tym upadku. Czujesz jakieś pogruchotane kości?
— Nie jestem pewien, psze pani.
— Pani… Masz się za żartownisia. — To na pewno nie było pytanie.
— Nie próbuję być zabawny — wymamrotał zbyt słaby, by usiąść. Coś wielkiego i płaskiego nie pozwalało mu dźwignąć tułowia. Gdy zacisnął na tym palce, zrozumiał, że leży pod drzwiami.
— Dlaczego leżą na mnie?
— Chłopcze, gdyby nie te drzwi, pewnie postradałbyś życie. Osłaniały cię jak tarcza, kiedy spadałeś ze schodów. Dzięki nim nie zostałeś zmiażdżony, choć w takiej sytuacji wydawało się to nieuniknione. Pytasz, co się stało… Widzisz, w szczyt wieży uderzył statek powietrzny. Przydzwonił prosto w ścianę, można by powiedzieć, że to było coś w rodzaju lądowania awaryjnego. Gdyby walnął nieco mocniej, przebiłby się na wylot przez nieukończone piętro, a ty byłbyś teraz małym trupkiem.
— Chyba tak, psze pani. Psze pani…? — zaczął zadawać pytanie.
— Przestań mówić do mnie „psze pani”.
— Dobrze, psze pani — powtórzył z przyzwyczajenia, nie ze złośliwości. — Przepraszam. Zastanawiałem się tylko, czy pani jest tą księżniczką, którą spotkaliśmy w tunelu?
— Możesz mi mówić „panno Angelino”. To mnie w pełni zadowoli, chłopcze.
— Jestem Zeke, panno Angelino — przedstawił się.
Prostując nogi, zdołał odsunąć drzwi na bok. Dzięki temu mógł usiąść. Przy pomocy kobiety wstał, ale musiała go podtrzymywać, żeby znowu nie zwalił się z nóg. Przed oczami rozbłysły mu gwiazdy, oczy zaszły mgłą. Nic nie widział prócz tych światełek błyskających we wnętrzu głowy. Żyły pulsowały mu mocno na skroniach.
Zdołał się jednak zebrać w sobie. Uznał nawet, że tak właśnie się czuł na moment przed utratą przytomności, a potem pomyślał, że księżniczka Angelina ma silniejszy chwyt niż niejeden mężczyzna, którego spotkał na swojej drodze.
Podtrzymała go, wręcz uniosła, by w końcu mógł stanąć o własnych siłach pod ścianą.
— Nie wiem, co się stało z twoim dezerterem — stwierdziła nagle. — Pewnie ciebie też porzucił.
— Rudi mi mówił, że nie zdezerterował — zapewnił ją Zeke.
— Bo jest nie tylko dezerterem, ale i kłamcą. Masz tu swoją maskę. Powietrze w tych pomieszczeniach nie jest za czyste. W czasie kolizji wyleciało kilka okien na górnych kondygnacjach i do środka cały czas sączy się gaz. Jesteśmy teraz w piwnicach, tutaj powietrze wciąż jest najczystsze, ale wszystkie zasłony są zniszczone.