Выбрать главу

— Moja maska… Miałem mocno zapchane filtry.

— Już masz nowe. Docięłam dwa moje na wymiar i wymieniłam ci. Powinny wystarczyć na jakiś czas, a już na pewno na opuszczenie tego miasta.

— Nie mogę wrócić w tej chwili — jęknął. — Muszę się najpierw dostać na Denny Hill.

— Chłopcze, jesteś kawał drogi od tego wzgórza. To właśnie chciałam ci powiedzieć tam, w Dzikich Tunelach. Stary Osterude nie prowadził cię wcale do domu. Moim zdaniem chciał cię oddać potworowi zwanemu doktorem Minnerichtem. Jeden Jezus Chrystus wie, co by się z tobą stało, gdybyś wpadł w jego łapy, ja nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. Zeke — dodała już nieco łagodniejszym tonem — tam, na zewnątrz, czeka na ciebie mama. Jeśli nie wrócisz do domu, zacznie się o ciebie niepokoić. Nie możesz jej tego zrobić. Nie pozwól, żeby uznała, iż straciła dziecko.

Przez jej twarz przemknął grymas bólu. Oblicze Angeliny zastygło na moment, wyglądało, jakby zostało wykute w kamieniu.

— Psze pani…

Poruszyła się i wrażenie skamienienia zniknęło.

— Nie wolno robić matkom takich rzeczy. Wracaj do domu. Nie było cię cały dzień, a mamy już za sobą większą część nocy, lada moment zacznie świtać. Chodź ze mną, proszę. — Wyciągnęła do niego dłoń, którą ujął głównie dlatego, że nie wiedział, jak się powinien zachować. — Znam jeden skrót, którym możesz wrócić na Przedmieścia.

— Może… może to faktycznie najlepsze rozwiązanie — stwierdził. — W końcu mogę tu znowu przyjść.

— Oczywiście, jeśli naprawdę chcesz się dać zabić. Staram się wyświadczyć ci przysługę.

— Wiem i dziękuję za to — odparł, wciąż czując się niepewnie. — Ale wolałbym jeszcze nie wracać. Chciałbym najpierw zobaczyć dom mojego ojca.

— Nie zdołasz tam dojść w tym stanie, młody człowieku. Spójrz tylko na siebie: głowa rozbita, ubranie w strzępach. Masz szczęście, że tu nie zginąłeś. Masz szczęście, że szłam za wami, aby wyrwać cię przy pierwszej okazji ze szponów tego demona z grzmiącym kijem.

— Podobała mi się ta jego laska — wyznał Zeke, z niechęcią przyjmując od niej maskę. — Fajna była. Pomagała mu chodzić i zarazem bronić się w razie zagrożenia. Po wojnie, na której został ranny…

— Osterude nie został ranny na żadnej wojnie — wtrąciła. — Zdążył zwiać z frontu, zanim zrobiło się naprawdę gorąco. Zranił się w udo, gdy kilka lat temu spadł z drabiny, po pijaku zresztą. Od tamtej pory pali opium, żłopie gorzałkę i ten żółty sok, żeby nie czuć bólu. Zapamiętaj sobie jedno, chłopcze: on nie jest twoim przyjacielem. A raczej nigdy nim nie był. Nie wiem, czy waląca się ściana przygniotła także jego. W każdym razie nie mogłam go znaleźć pod gruzami.

— Jesteśmy w piwnicy? — Zeke postanowił zmienić temat.

— Przecież już ci mówiłam. Zjechałeś tu po schodach z samej góry, kiedy statek powietrzny rozbił się o szczyt wieży.

— Statek powietrzny rozbił się o wieżę? — dopytywał się chłopak. — Dlaczego?

— Na pewno nie zrobiono tego celowo, głupku. Skąd mam wiedzieć, dlaczego tak się stało? Brink jest doskonałym kapitanem, ale nie wiedziałam, że lata teraz takim statkiem. Może jest nowy i nie nauczyli się nim jeszcze sterować. To musiał być wypadek, tyle mogę ci powiedzieć. A teraz chłopaki siedzą na szczycie i dokonują potrzebnych napraw, żeby odlecieć.

Jego wzrok powoli się przyzwyczajał do ostrego światła lampy trzymanej przez Angelinę. Nie była to jednak tradycyjna lampa naftowa.

— Cóż to takiego?

— Lampa.

— Jaka?

— Dobra i jasna. Taka, której deszcz mi nie zgasi — wyliczyła. — Zbieraj się już, chłopcze. Musimy się wspiąć kilka pięter do miejsca, gdzie przycumowano statek. To po części stary dobry piracki zeppelin zwany „Clementine”. Jak się zapewne domyślasz — zniżyła konfidencjonalnie głos — kiedy mówiłam, że kapitan lata nowym statkiem, nie miałam na myśli całkiem nowej konstrukcji. Chodziło mi raczej o to, że go nie ukradł.

— Chce mnie pani oddać w jego ręce? — żachnął się Zeke. — Nie podoba mi się to. Piraci zrzucą mnie ze szczytu muru.

— Nic ci nie zrobią — upierała się przy swoim. — Znają mnie doskonale, bo wiele towaru od nich kupiłam, więc dotrzymają danego mi słowa. Nie będą się z tobą pieścić, ale na pewno dostarczą cię na drugą stronę w lepszym stanie, niż jesteś.

Angelina popchnęła go w kierunku zasypanych gruzem schodów, zupełnie jak matka.

— No chodźże wreszcie — ponagliła go. — Droga na górę jest łatwiejsza, niż to się zdaje. Wszystko zwaliło się na sam dół razem z tobą.

Zeke wciąż nie wiedział, co myśleć, gdy wspinał się za nią między tonami gruzu. Na schodach panowała absolutna ciemność rozjaśniana wyłącznie blaskiem lampy trzymanej przez Angelinę. Nawet gdy dotarli na wyższe piętra, widział przez okna w mijanych niewykończonych pomieszczeniach, że na zewnątrz noc jest czarna jak atrament. Wiedział, że ciemności są najgłębsze tuż przed świtem.

— Zostawiłem jej wiadomość… Mama zabije mnie za to jak nic.

— Zależy, kiedy wrócisz — stwierdziła Angelina. — Sztuka polega na tym, by nie było cię wystarczająco długo, wtedy bowiem wygasa złość i pojawia się niepokój… Ale jeśli nie ma cię zbyt długo, narastająca obawa może się znów przerodzić we wściekłość.

— Pani też musi mieć dzieci — wysapał, z uśmiechem wynurzając się za nią na kolejny podest.

Nie okazała radości. Zeke wiedział o tym. Mimo że nosiła maskę, potrafiłby rozpoznać charakterystyczny ruch mięśni na policzkach. Zatrzymała się jedynie przed większą kupą gruzu, jakby się zawahała, a potem spokojnie podjęła wędrówkę.

— Kiedyś, dawno temu, miałam córkę — odparła.

Ton, jakim wypowiedziała to zdanie, był tak znaczący, że Zeke natychmiast stracił ochotę na drążenie tematu.

Dyszał ciężko, pnąc się w ślad za Angeliną, i zastanawiał się, skąd ta wątła kobiecina czerpie energię i siły. Te rozważania naprowadziły go na kolejne niezbyt stosowne sprawy. Korciło go, by ją zapytać, ile ma lat, lecz zdołał się powstrzymać i zamiast tego rzucił:

— Dlaczego ubiera się pani jak mężczyzna?

— Bo czuję się, jakbym nim była.

— Dziwne.

— I co z tego? — zapytała, a potem zaraz dodała: — Możesz też zadać to drugie pytanie. Przecież widzę, jak cię korci. Masz je wymalowane na twarzy, w sumie nie musisz nawet otwierać ust, żebym wiedziała, o co chcesz zapytać.

Zeke nie miał pojęcia, o co jej chodziło. Za żadne skarby świata nie zamierzał jednak poruszać kwestii liczby wiosen, które przeżyła, chodząc po tej ziemi, dlatego znów spróbował zmienić temat.

— Dlaczego tutaj jest tak mało młodych ludzi?

— Młodych ludzi?

— No, Rudi mógłby bez problemu być moim ojcem. Widziałem też kilku Chińczyków, ale większość wyglądała staro, a nawet starzej. No i… panią. Czy wszyscy tutaj są…

— …starzy? — dokończyła za niego. — Mając na uwadze to, że twoje pojęcie starości jest zupełnie inne niż moje, masz rację, synku. Tak samo jak słusznie się domyśliłeś, że muszą być tego powody. Tyle że to żadna skomplikowana sprawa. Sam byś znalazł odpowiedź, gdybyś tylko wysilił mózgownicę.

Zeke odsunął zawaloną podporę, aby przejść dalej, nie wspinając się na nią.