— Przecież nie dokowaliśmy normalnie — uspokoił go Parks.
— Walnęliśmy w wieżę i wbiliśmy się w ścianę. Trzeba wyjść i odepchnąć kadłub własnymi rękami.
— Nie ma na to czasu. Gdzie jest przycisk uwalniający kotwiczki? Gdzieś tu powinna być dźwignia. Rzuciliśmy je, żeby ustabilizować gondolę na czas remontu, ale jak je wciągnąć z powrotem?
— Może tym? — podsunął Brink. Pochylił się nad pierwszym oficerem i pociągnął bladą dłonią jedną z dźwigienek.
Stuknięcia dobiegające z zewnątrz zmniejszyły napięcie w sterowni.
— To było to? Zwolniliśmy kotwiczki? — dopytywał się Guise, jakby pozostali orientowali się w tym lepiej niż on.
Odpowiedział mu statek, odsuwając się od zmasakrowanej ściany nieukończonej wieży. Zachwiał się, a potem zaczął powoli opadać w dół. Zdaniem Zeke’a „Clementine” nie tyle wystartowała, ile oderwała się bezwładnie od budowli. Żołądek podszedł mu do gardła, gdy poczuł, jak sterowiec zaczyna dziobem sunąć w dół. Wyprostował się po chwili, niemniej dolnymi pokładami wciąż kiwało jak fotelem na biegunach.
Zeke był już o krok od zwymiotowania.
Mdliło go, odkąd był świadkiem zamordowania młodego Chińczyka. Od tamtej pory paliło go w przełyku i musiał się mocno starać, by powstrzymywać nudności.
— Ja zaraz… — zaczął.
— Puść pawia do maski — ostrzegł go kapitan — a będziesz musiał oddychać przez rzygowiny, dopóki nie znajdziesz się na ziemi. Zdejmij maskę, a padniesz trupem na miejscu.
Zeke’owi się odbiło, poczuł w masce żółć i wszystko to, co zjadł ostatnio, choć prawdę powiedziawszy, nie pamiętał, kiedy to było.
— Nie — wycharczał, ponieważ mówienie pozwalało mu się skupić na czymś innym niż podchodząca do krtani treść żołądka.
— Nie zwymiotuję — mruknął do siebie, mając nadzieję, że go zrozumieli, i przynajmniej przestaną sobie zaprzątać nim głowę.
Lewa dysza bluznęła parą, wprowadzając sterowiec w łagodny korkociąg, zanim załoga zdołała wyrównać kurs i rozpocząć wznoszenie.
— Za wolno — rzucił kapitan.
— Idź do diabła! — odwrzasnął Parks.
— Wznosimy się — oznajmił Guise. — Kurs stały.
— Wynosimy się stąd — dodał kapitan.
— Szlag!… — zaklął jeden z Indian.
To było pierwsze angielskie słowo, jakie Zeke usłyszał z jego ust, ale nie wróżyło niczego dobrego. Mimo że bardzo się starał, nie był w stanie powstrzymać pytania.
— Co się dzieje?
— Jezu! — jęknął Brink, zezując w prawe okno. — Crog i jego koleś znaleźli nas. Do diabła, miałem nadzieję, że zabierze im to nieco więcej czasu. Zapnijcie cholerne pasy. Trzymajcie się mocno albo wszyscy zginiemy.
Rozdział 16
Swakhammer oświetlił latarnią stos pogruchotanych skrzyń, które ktoś porzucił w tym miejscu, ustawiając je byle jak na miękkim podłożu. Jedyna droga prowadziła akurat przez nie.
— Idę pierwszy — oznajmił. — Znajdujemy się na tyle daleko od pubu, że nie powinniśmy trafić na główny rój. Te stwory są bezmyślne. Będą próbowały przebić się przez podłogę, dopóki nie pozdzierają sobie rąk, a im głośniej będą hałasowały, tym więcej ich się tam zleci.
— Odwracając uwagę od nas — mruknęła Briar.
— Miejmy nadzieję. Jeśli rozejrzymy się tutaj, zyskamy pewność.
Postawił masywną nogę na najniższej ze skrzyń, która zagłębiła się w miękkim podłożu na parę cali. Gdy przestała grzęznąć w mule, dostawił drugą nogę i wspiął się ostrożnie na szczyt pryzmy. Wzmocnione metalowe skoble przesunęły się z głośnym zgrzytem, który ludziom zamkniętym w ciasnym tunelu wydał się głośniejszy niż wystrzał armatni.
Wszyscy momentalnie zamarli i ucichli.
— Słyszysz coś? — zapytała Lucy.
— Nie, ale pozwól, że się rozejrzę — wyszeptał Swakhammer.
Briar zrobiła krok do przodu i wyciągnęła but z gęstej mazi zalegającej na dnie tunelu, lecz zmuszono ją zaraz, by zanurzyła go ponownie w mocno cuchnącej brei. Nie było tu miejsca, gdzie człowiek mógłby choć na chwilę zapomnieć o wilgoci i zapachu mokrej ziemi.
— Czego szukacie? Kolejnych zgnilasów?
— Mhm — mruknął, podważając ramieniem zapadnię i rozprostowując nieco kolana. — We wschodnim tunelu roiło się od nich. Przekradliśmy się pod nimi, ale nie wiem, czy udało nam się odejść na wystarczającą odległość, by znaleźć się za rojem. A teraz zamknijcie jadaczki na moment — rozkazał.
Skrzynie pod jego stopami zatrzeszczały przeraźliwie, zapadając się w muł z głośnym chlupotem. Zdawać się mogło, że sterta zaraz się zawali. Nic takiego jednak się nie stało, tak że Swakhammer zdołał się wyprostować we względnej ciszy i bezszelestnie podnieść klapę.
— I co tam? — zapytał Hank zbyt głośno.
Lucy go uciszyła, lecz spoglądała na nogi Swakhammera, nie kryjąc, że sama ciekawa jest odpowiedzi.
— Chyba czysto — odparł mechaniczny głos. Nie brzmiał zbyt pewnie, ale zgromadzeni na dole nie słyszeli w tle szeleszczenia, drapania i jęków, więc przyjmowali tę ciszę za dobry znak. Swakhammer opuścił klapę i jak najbardziej zniżając przekształcony przez urządzenia głos, wyjaśnił: — Jesteśmy w piwnicach apteki przy Drugiej Alei, dokładnie pod podziemnym składzikiem Pete’a. Z tego co mi wiadomo, to pomieszczenie nie ma bezpośredniego połączenia z barem U Maynarda. Lucy, ty wiesz, jak się stąd dostać do Skarbców?
— Jedną przecznicę w dół i jedną na prawo.
— Świetnie. A teraz słuchajcie, zwłaszcza Briar: pomiędzy tym miejscem a Skarbcami nie ma żadnych zapadni, więc jak przyjdzie co do czego, trzymajcie się jak najbliżej razem i pędźcie przed siebie co sił w nogach.
— Zapadni?
— Tak nazywamy miejsca, przez które można zejść do zabezpieczonych kryjówek, czyli potocznie mówiąc, zapaść się pod ziemię. Wiesz, o czym mówię. Po wyjściu na powierzchnię musimy na niej pozostać, póki nie dotrzemy w pobliże Skarbców. To najbliższe i najbezpieczniejsze miejsce w tej okolicy, jeśli nie liczyć baru. A tam nie możemy wrócić przez najbliższe dwa dni, jeśli nie dłużej.
— A niech to szlag! — jęknęła Lucy. — Dopiero co doprowadziłam salę do porządku po ostatnim wjeździe.
— Nie przejmuj się. Pomożemy ci. Ale teraz musimy zwiewać i przeczekać najgorsze. W zaciszu spróbujemy rozgryźć, jakim cudem zdołały odkryć nas tak szybko.
— Nie — zaprotestowała Briar. — Nie zamierzam kryć się pod ziemią tak długo. Muszę odnaleźć syna.
Lucy położyła ciężką metalową dłoń na jej ramieniu.
— Kochanie, Skarbce są bliżej twojego domu niż jakakolwiek inna kryjówka. Właśnie tam powinien dotrzeć twój syn, jeśli naprawdę chce znaleźć Kościotrzepa. Posłuchaj mnie uważnie: dostaniemy się tam i być może trafimy na kogoś, kto go widział. Rozpytamy i puścimy wiadomość między ludzi, ale musisz się trzymać z nami, jeśli chcesz pożyć wystarczająco długo, by go odnaleźć.
Briar chciała zaprotestować, niemniej po przemyśleniu zmilczała. Skinęła głową Swakhammerowi, jakby mówiła mu, że zgadza się na tę propozycję. Chyba tak to zrozumiał, ponownie bowiem otworzył klapę i zniknął w otworze prowadzącym na wyższy poziom.
Jeden po drugim uciekinierzy z baru wspinali się na niestabilny stos skrzyń i krzeseł, aby się przedostać do dawnych podziemi znanej apteki.
Płomyk w latarni Swakhammera zamrugał, mało brakowało, a zgasłby zupełnie. Na szczęście Frank i Willard zdążyli znaleźć kilka świec, dzięki którym znów mieli pewniejsze źródło światła. Przełamali je na pół, by w przestronnym pomieszczeniu zrobiło się jeszcze jaśniej, lecz Lucy ostrzegła ich, by uważali, gdzie je stawiają.