Obok miski zauważyła przeszkloną lampę. Zapaliła ją i dodała kolejne źródło światła do migotliwego płomyczka. Mogła zostawić ogarek na stoliku przy łóżku. W misie znalazła wodę. Na jej widok poczuła ogromne pragnienie, już się pochylała, by nabrać jej w dłonie, gdy przypomniała sobie o beczkach stojących w korytarzu przy kotłowni, w których miała się znajdować lepsza, bo bardziej oczyszczona woda przeznaczona do picia.
Ochlapała więc tylko twarz, naciągnęła buty i zasznurowała gorset. Wolała mieć go na sobie w podziemiach, kojarzył jej się ze sztywnym pancerzem albo przyporą, dzięki której mogła zachować pion, gdy była zbyt zmęczona lub wystraszona, by stać prosto.
Drzwi zamknięto na zamek otwierany dźwignią, co tłumaczyło, jak Lucy mogła opuścić to pomieszczenie bez niczyjej pomocy. Briar nacisnęła drewnianą rączkę i wyszła na korytarz. Tutaj co kilka kroków na ścianach wisiały małe pochodnie.
Wciąż była zdezorientowana. Z której strony przyszła?
Z lewej, pomyślała.
— Dobrze, idź na lewo — mruknęła pod nosem.
Nie widziała końca tunelu, ale po kilku jardach zaczęła słyszeć odgłosy pracy kotłowni. Ogień w palenisku nie ryczał już tak głośno, a miechy nie pompowały pary. Poruszały się teraz powoli, łagodnie, natleniając wnętrze pieca rozgrzanego do czerwoności, lecz stygnącego zgodnie z rozkładem.
Beczki stały obok drzwi, tam gdzie jej powiedziano. Wystrugane z drewna kubki znalazła na półce powyżej.
Bóg jeden wie, kiedy ostatni raz je myto, dla Briar jednak nie miało to większego znaczenia. Chwyciła pierwszy, który nie lepił się od brudu, i odsunęła wieko beczki drugą ręką. Woda wydawała się czarniejsza od smoły, ale była to wyłącznie gra cieni. Smakowała nie gorzej od tej, którą uzyskiwano za murem po pełnym procesie oczyszczenia, więc Briar osuszyła kubek do dna.
Woda pobudziła żołądek. Znów rozległo się głośne burczenie, a moment później inny ucisk, w nieco niższej partii brzucha, uświadomił pani Wilkes, że pora udać się do wychodka. Na drugim końcu korytarza znalazła drzwi. Nie były zamknięte. Gdy wróciła zza nich po kilku minutach, czuła się znacznie lepiej niż przed zaśnięciem.
Miała jednak wrażenie, że nie jest sama, choć nie wiedziała dlaczego, dopóki nie zdała sobie sprawy, że słyszy głosy ludzi rozmawiających gdzieś w pobliżu. Wychodziło więc na to, że pomyliła podsłuchiwanie kogoś z byciem podsłuchiwanym. Gdyby w całkowitej ciszy zatrzymała się tam, gdzie stała, mogłaby zrozumieć, o czym ci ludzie mówią. Gdyby zaś zrobiła kilka kroków w prawo, usłyszałaby ich rozmowę o wiele wyraźniej.
— To zły pomysł. — Głos Lucy brzmiał, jakby się czemuś przeciwstawiała.
— Nie wydaje mi się. Powinniśmy ją zapytać.
— Już z nią o tym rozmawiałam. Wątpię, aby się na coś takiego zgodziła.
Drugi głos należał do Swakhammera, oczywiście nie noszącego teraz maski.
— Powinniśmy ją zapytać — powtórzył. — Nie jest dzieckiem i może odpowiadać za siebie. To może się okazać pomocne, ona powinna najlepiej wiedzieć.
— Jest tego pewna, a skoro już mowa, o dzieciach: ma teraz na głowie ważniejszy problem — stwierdziła Lucy.
Briar zakradła się za róg i przywarła plecami do drzwi, które przesunęły się o cal.
— A mnie się wydaje, że ona mówi jak kobieta, która wie więcej, niż chce powiedzieć. Jeśli tak jest naprawdę, nie powinniśmy jej zmuszać do ujawniania reszty — kontynuowała tymczasem jednoręka barmanka.
— Nie będziemy nikogo do niczego zmuszać — odparł Swakhammer i zamilkł na moment. — Wystarczy, że zobaczymy ich reakcję podczas spotkania, i wszystko będzie jasne. Doktorek nie zdoła się przed nią ukryć pod żadną maską, a wtedy ludzie, którzy się go do tej pory obawiali, powstaną.
— Albo spróbuje ją zabić, żeby go nie wydała, i przy okazji sprzątnie mnie, bo to ja będę musiała ją tam zaprowadzić.
— Twoja ręka wymaga poważnej naprawy.
— Już się nad tym zastanawiałam i uznałam, że wolę iść z nią do Huojina. On też jest niezłym mechanikiem. Ponaprawiał paleniska po awarii w ubiegłym miesiącu. Nie wspominając już o kieszonkowym zegarku Squiddy’ego. To sprytny gość. Powinien dać sobie radę z moją ręką.
— Ech, ty i ten twój Chińczyk!… Przyjaźnij się z nim dalej, a ludzie wezmą cię na języki.
— A niech mielą nimi, ile chcą. Wiesz równie dobrze jak ja, że będziemy potrzebowali Chińczyków. Prawda jest taka, że bez nich nie zdołamy utrzymać tej maszynerii w ruchu.
— Prawda czy nie, mam złe przeczucia co do nich. Są jak te pieprzone kruki, które siadają na szczytach murów. Za cholerę ich nie zrozumiesz, kiedy zaczynają krakać do siebie, i w każdej chwili mogą się obrócić przeciw tobie, o czym oczywiście dowiadujesz się, kiedy jest już za późno na ratunek.
— Głupiś — stwierdziła Lucy. — Ci ludzie nie rzucą ci się do gardła tylko dlatego, że ich nie rozumiesz.
— A co z Yaozu?
— Nie możesz nazywać ich wszystkich bękartami — prychnęła pogardliwie — z powodu jednej czarnej owcy. Gdybym ja tak postąpiła, już nigdy nie odezwałabym się do żadnego mężczyzny. Dlatego pohamuj konie, Jeremiaszu. I daj spokój Briar Wilkes w sprawie Minnerichta. Ona nie chce o nim rozmawiać, więc jestem pewna jak wszyscy diabli, że tym bardziej nie otworzy ust do niego.
— Widzisz, o tym właśnie mówię! Unika rozmawiania o nim, bo nie jest głupia. Musiała się nad tym zastanawiać. Jeśli zapytamy wprost, może się zgodzić…
Briar popchnęła drzwi mocniej, otwierając je na całą szerokość. Swakhammer i Lucy znieruchomieli, jakby przyłapała ich na czymś nieprzyzwoitym. Siedzieli naprzeciw siebie przy stole, na którym stała miseczka suszonych fig i stos kolb kukurydzy.
— Możecie pytać, o co chcecie — oświadczyła, aczkolwiek nie obiecała, że usłyszą odpowiedzi. — Może nadszedł już czas, żeby obie strony wyłożyły karty na stół. Chcę, żebyśmy porozmawiali o tym waszym doktorze, pragnę też, żeby Lucy mogła spokojnie naprawić rękę, i ślinka mi cieknie na widok tych fig bardziej nawet niż na bożonarodzeniowe ciasto, ale najbardziej zależy mi teraz na odnalezieniu syna. Siedzi za murem już od… sama nie wiem jak długo. To już drugi dzień, jak sądzę. Musi być bardzo samotny, może nawet nie żyje. W żadnym razie jednak nie zamierzam go tutaj zostawić. Zdaję sobie równocześnie sprawę, że nie odszukam go w tym mieście sama, więc oferuję wam pomoc w zamian za waszą.
Swakhammer poniósł dorodną figę z samej góry i rzucił ją Briar. Pochwyciła owoc w locie, pożarła go w dwa kęsy, a raczej w półtora, po czym usiadła obok Lucy na wprost potężnie zbudowanego mężczyzny, ponieważ uważała, że z tego miejsca łatwiej będzie go rozgryźć.
Lucy poczerwieniała na twarzy, ale nie z gniewu. Była zawstydzona, że została przyłapana na obgadywaniu innej osoby.
— Nie miałam zamiaru plotkować o tobie za twoimi plecami, kochanie. Niestety Jeremiasz wpadł na paskudny pomysł, a ja chciałam mu go wyperswadować.
— Chce, żebym poszła z tobą do Minnerichta, kiedy będziesz go prosiła o naprawienie ręki — podsumowała beznamiętnym tonem Briar.
— Tak to można ująć w skrócie.
Swakhammer oparł się łokciami o blat i zaczął skubać kaczan kukurydzy, robiąc przy tym najpoważniejszą minę, na jaką było go stać.
— Musisz zrozumieć jedno: ludzie ci uwierzą, kiedy go zobaczysz i stwierdzisz, że to nie Blue, albo wręcz przeciwnie. A jeśli Minnericht okaże się nowym wcieleniem Leviticusa, będziemy go mogli pociągnąć do odpowiedzialności i wygnać z miasta. Na przykład przekazując w ręce odpowiednich władz, żeby mogły go osądzić.