Выбрать главу

Squiddy nie odpowiedział od razu, jakby najpierw musiał przeżuć rodzące się w jego głowie słowa.

— To może być całkiem rozsądny pomysł — rzekł po chwili. — Szanse na to, że doktor Minnericht odnalazł twojego syna i sprowadził go do siebie, też są duże. Któryś z jego ludzi mógł to zrobić. On ma swoje wtyczki niemal wszędzie.

Briar poczuła w krtani ucisk, jakby ktoś jej wpakował tam całą pięść. Ta myśl przyszła jej już do głowy i chociaż Briar była absolutnie, całkowicie, stuprocentowo pewna, że ten człowiek nie może być jej byłym mężem… nadal odczuwała ogromny niepokój. Jeśli była kiedykolwiek za cokolwiek wdzięczna, to chyba za to, że Zeke nie miał nigdy okazji spotkać swojego ojca. Dlatego robiło się jej niedobrze na samą myśl, że ktoś mógłby się teraz za niego podać.

Zamiast wykrzyczeć te obawy tutaj, przez grubą skórę maski, czego naprawdę bardzo pragnęła, odchrząknęła tylko i powiedziała:

— Powiadasz, że doktor ma ludzi, którzy dla niego pracują? Wiele o nich słyszałam, ale jeszcze żadnego nie widziałam.

— Może tak uważasz dlatego, że nie noszą mundurów, po których można by ich poznać — odparł Squiddy. — Dość łatwo jednak wyłowić ich z tłumu. To przeważnie uziemieni lotnicy i handlarze, którzy przychodzą i odchodzą. Albo chemicy pracujący dla niego. Nasz doktor nie ustaje w wysiłkach, szukając nowych sposobów pozyskiwania soku albo ulepszenia już znanych. Czasami pracują dla niego wielkie draby zza muru, choć zdarzają się też zwykli narkomani, z tym że oni wykonują tylko drobniejsze roboty w zamian za narkotyk. Doktorek zebrał małą armię po tej stronie muru, jeśli chcesz znać prawdę. Ale skład jego oddziałów każdego dnia jest inny.

— Mówisz tak, jakby przewijały się przez nie tłumy ludzi. Czy to oznacza, że doktorek ma trudny charakter?

— Jeszcze jak — wymamrotał i zaraz dodał: — Tak przynajmniej słyszałem. Ale ty jesteś tutaj nowa i nie szukasz problemów, tylko syna. Nie sądzę, żeby chciał ci w jakikolwiek sposób zaszkodzić. To biznesmen. A skrzywdzenie kogoś takiego jak ty chyba mogłoby zaszkodzić jego interesom. Tak przynajmniej ja to widzę. Ludzie, którzy dla niego pracują, nadal darzą ogromnym szacunkiem twojego ojca.

Minęła go i ruszyła tunelem prowadzącym do kwater. Nie odwracając się, zapytała:

— Z tego co słyszałam, Minnerichta to akurat nie dotyczy. Ponoć nie dba specjalnie o zachowanie pokoju, ba! coś takiego nie bardzo mu leży.

— Możliwe — stwierdził. — Ale sądząc po tym, co widziałem, należysz do kobiet, które potrafią zadbać o siebie. Na twoim miejscu nie przejmowałbym się tym aż tak bardzo.

— Naprawdę? — Sztucer obijał się jej rytmicznie o plecy.

— Oczywiście. Jeśli nie będzie niczego chciał od ciebie, a na to wygląda, zostawi cię w spokoju.

Zatem tu jest pies pogrzebany. Doktorek mógłby czegoś od niej chcieć. Jeden Bóg tylko wie, co by to mogło być, lecz jeśli już wie o jej obecności w mieście i zechce bronić swojej reputacji, z pewnością uznał ją za swojego wroga numer jeden. Nie zdjęła maski, dopóki nie minęła kolejnej kurtyny i nie usłyszała kojącego sapania miechów.

— Czas pozbyć się maski — oświadczyła.

— Skoro już o tym wspomniałaś, i ja zdejmę hełm.

Briar zsunęła kapelusz na plecy i wyplątała paski uprzęży z włosów.

— Nie tak szybko, złotko. — Lucy rozsunęła pasy skóry po przeciwnej stronie korytarza. — Na twoim miejscu nie rozgaszczałabym się jeszcze. Jeśli chcesz zobaczyć doktorka, rzecz jasna.

— Witam. — Squiddy pozdrowił ją, przykładając palec do hełmu. Zdjął go potem i dodał: — Mam nadzieję, że mnie te słowa nie dotyczą. Mam na dzisiaj dość łażenia po powierzchni. Jak wytykam tam głowę w hełmie, za każdym razem oddycha mi się trudniej.

— Nie, Squiddy, nie mówiłam do ciebie. Ale cieszę się, że spotkałam was oboje. Domyślałam się, że powinniście wracać mniej więcej o tej porze. Jeśli wolno mi zauważyć, Briar, widzę na twojej twarzy smutek, ale nie rozpacz. Nie znaleźliście na górze żadnych śladów?

Briar pokręciła głową.

— Nie. Nie szukaliśmy wprawdzie zbyt długo, ale jak zapewne wiesz, nie ma tam wiele do oglądania.

— Święta prawda — przyznała jednoręka barmanka. — Okolica wygląda, jakby nielicha bomba tam wybuchła, i tak już chyba zostanie. Bo i któż by chciał zadać sobie trud i odbudowywać to zatrute cmentarzysko? Mamy tu ważniejsze rzeczy do roboty, a do tego zadania zabrakłoby nam ludzi, nie mówiąc już o zapasach filtrów. Toteż wszystkie te zapadnięte budynki będą tam sobie stały i rozpadały się do reszty.

— Nie da się tego zmienić — przyznała Briar. — Przyznam jednak, że jestem zdziwiona, widząc cię tutaj.

— Moja ręka znów działa, ale tymczasowe rurki zrobione przez Hueya są znacznie mniej trwałe, niż przypuszczałam. Muszę ją nosić na temblaku, żeby znowu coś nie strzeliło. — Potrzebowała chwili, by podejść bliżej i dokończyć myśl. — Prawda jest taka, że nie da się żyć bez choćby jednej sprawnej ręki. Nie mam zamiaru zmuszać cię, żebyś poszła ze mną. Byłabym ostatnią osobą, która by cię namawiała, gdybyś odmówiła. Niemniej po naszej porannej rozmowie pomyślałam, że…

— Dobrze. Nie ma sprawy. Po tym wszystkim co powiedziałaś mi o tym człowieku, chętnie poznam go osobiście. — Wbiła pięść w wewnętrzną stronę sztywnej maski, by ją znów uwypuklić. — Wyglądam na zaskoczoną tylko dlatego, że na zewnątrz robi się już ciemno, a z tego co wiem, nie lubicie być na zewnątrz po zmroku.

Zanim Lucy zdążyła otworzyć usta, Squiddy wtrącił swoje trzy grosze.

— Dotarcie stąd na King Street to bułka z masłem — powiedział. — Ale ty, Lucy, nie zamierzasz chyba wędrować ulicami? Czy ja dobrze widzę, że masz przy plecaku dwie lampy? — Wskazał ręką na obwisły worek, który przerzuciła przez sprawne ramię.

— Tak, zabrałam dwie lampy i dodatkową miarkę nafty.

— Noszenie zapalonych lamp nie jest chyba zbyt rozsądnym pomysłem — stwierdziła Briar. — Tym sposobem ściągniemy sobie na głowę wszystkich zgnilasów z okolicy.

— I co z tego? — prychnęła Lucy. — Będziemy poza ich zasięgiem. Poza tym nie możesz się zakraść na teren doktora. Najlepiej dotrzeć do niego w pełnym blasku i z przytupem, niech sobie nie myśli, że się czaimy. Dlatego przyszłam tutaj, mając nadzieję, że was spotkam. Najkrótsza, najjaśniejsza i najgłośniejsza droga do posiadłości Minnerichta wiedzie tunelem leżącym na południe stąd, dlatego nie będziesz musiała wracać na powierzchnię.

Mimo że Briar nadal chciała wyruszyć, jej motywacja słabła z każdą chwilą.

— Nie sądzisz, że dzisiaj jest już za późno na takie wypady?

— Za późno? Skąd. To tylko tak wygląda ze względu na porę roku, otaczający nas mur i gęstość Zguby w tym miejscu. Tutaj człowiek czuje się tak, jakby słońce nigdy nie wschodziło, nic więc dziwnego, że nie wiemy, kiedy zachodzi. — Poprawiła pas na ramieniu, opierając plecak w zagłębieniu nad biodrem. — Posłuchaj, kochanie, nie musisz ze mną iść, jeśli nie masz ochoty. Wrócę i poproszę Jeremiasza, on mnie odstawi o świcie. Spieszy mi się, ale nie aż tak bardzo, żebym nie przeżyła kolejnej nocy z na wpół sprawną ręką. Może zresztą lepiej będzie, jeśli nie pojawisz się tam tak szybko.

Poczucie winy zwyciężyło nad nerwowością, a gdy Briar pomyślała, że Minnericht może jej powiedzieć coś na temat zaginionego syna, nie miała wyjścia.