Выбрать главу

Szli tak długo, zachowując kompletne milczenie, że mało brakowało, by Briar podskoczyła ze strachu, gdy Richard odezwał się w końcu.

— Wydaje mi się, że ktoś tu na ciebie czeka — powiedział.

Nie potrafiła stwierdzić, czy na dźwięk tych słów powinna czuć rosnącą nadzieję czy raczej większe mdłości.

— Przepraszam, ale nie zrozumiałam — rzuciła, licząc na dalsze wyjaśnienia.

Nie otrzymała ich jednak.

— Lucy, czy uszkodziłaś sobie rękę podczas kolejnej bijatyki z Willardem?

Barmanka roześmiała się w głos, lecz bardziej ze zdenerwowania niż z rozbawienia.

— Nie. To zdarzyło się tylko raz. On rzadko sprawia problemy. To był pojedynczy incydent… — Zamilkła na moment dodała po chwili: — Nie, tym razem rozwaliłam ją podczas walki ze zgnilasami. Mieliśmy z nimi problemy U Maynarda.

Briar się zastanawiała, czy Richard naprawdę nie wie, o jakich problemach mowa, czy może raczej sam przyłożył do nich rękę. Na razie nie odpowiedział na to pytanie, a Lucy uznała, że podtrzymywanie rozmowy z nim nie ma sensu.

Wkrótce dotarli do końca długiego pomieszczenia i ujrzeli znajomy już widok grubych gumowych pasów tworzących kurtynę. W tym miejscu były jednak o wiele równiejsze i przypominały z wyglądu normalne pofałdowane zasłony.

— Możecie zdjąć maski, jeśli chcecie — poinformował je Richard. — Tutaj jest już w miarę czyste powietrze. — Sam pozbył się swojej, wkładając ją pod pachę. Odsłoniła zryty bliznami płaski nos i policzki tak zapadnięte, że można by w ich zagłębieniach pomieścić dorodne śliwki.

Briar najpierw pomogła Lucy ściągnąć maskę, którą włożyła do temblaka, potem zdjęła swoją i upchnęła ją w sakwie.

— Jestem gotowa na to spotkanie — oświadczyła.

— Zatem chodź za mną. — Odsunął jeden z pasów, o mały włos nie oślepiając Briar jasnym blaskiem panującym w pomieszczeniu za kurtyną.

— Powinnam była cię ostrzec — rzuciła Lucy, mrużąc oczy.

— Doktor Minnericht ma bzika na punkcie oświetlenia. Uwielbia światło, więc otacza się nim wszędzie. Tworzy lampy, które działają na prąd i gaz, nie tylko naftowe. A w tym pomieszczeniu je testuje.

Briar rozejrzała się wokół, gdy jej oczy przywykły do jasności. Lampy rozmaitych kształtów i wielkości wisiały wszędzie, na każdym filarze i słupku. Przytwierdzono je do ścian, a także do siebie. Czasem całymi pękami. Część działała na znanej zasadzie, ich żółtawe płomienie dostarczały znajomej migotliwej poświaty, ale było tu także wiele innych, które dawały bardzo dziwnie wyglądające obce światło. Tu i ówdzie było niebieskawe albo wręcz białe. Czasem miało też zielonkawe halo.

— Przekażę informację o waszym przybyciu. Czy zechcecie poczekać na mój powrót w wagonie?

— Oczywiście — odparła Lucy.

— Znasz drogę.

Po tych słowach zniknął za załomem ściany. Trzask otwieranych, a potem zamykanych drzwi dobiegł po chwili z większej odległości, więc Briar, upewniwszy się, że są same, zapytała:

— O jakim wagonie mówił?

— Miał na myśli dawny wagon kolejowy. Minnericht odrestaurował wagony i wyposażył w meble. Innych używa w charakterze magazynów albo pracowni. W niektórych tutaj, pod ziemią, mieszczą się miniaturowe pokoje hotelowe.

— Jakim cudem udało im się ściągnąć wagony kolejowe pod ziemię? — zapytała Briar. — I co one tutaj robiły, skoro dworzec był jeszcze w budowie, gdy zaczęto stawiać mur?

Lucy minęła cały szereg świeczników, które czekały tylko na zapalenie.

— Pociągi przyjeżdżały do tego miasta, zanim zaczęto budowę dworca. Wydaje mi się, że kilka wagonów mogło spaść tutaj po którymś z trzęsień ziemi, ale pewności nie mam. Doktorek mógł je tutaj ściągnąć osobiście albo zapłacił za to komuś. Możesz otworzyć te drzwi, dziecino?

Briar pociągnęła za dźwignię i kolejne dwuskrzydłowe drzwi rozsunęły się przed nimi. Za nimi panowała wyłącznie ciemność, a przynajmniej takie wrażenie odnosił człowiek wychodzący z jaskrawo oświetlonego pomieszczenia. Ale i tutaj mrok rozpraszały liczne osłonięte szkłem pochodnie. Płomienie buchające z okopconych metalowych kloszy rzucały płachty rozedrganego światła na sufit i ściany.

Gdy Briar uniosła głowę, dostrzegła tuż nad sobą nierówne sklepienie. Lucy zauważyła jej spojrzenie.

— Bez obaw, kochanie. Wiem, że to sklepienie wygląda, jakby się zawaliło, i tak było w rzeczywistości, tyle że bardzo dawno temu i od tamtej pory ani drgnęło. Doktorek podstemplował je, wzmocnił też konstrukcję wagonów.

— Chcesz powiedzieć, że te wagony są przysypane?

— Niektóre są. Spójrz tam, kochanie. W tym doktor przyjmuje gości. W każdym razie to w nim spotykał się ze mną. Ale możliwe, że wybrał to miejsce, ponieważ trzymał w nim sporo dodatkowych narzędzi. Sama nie wiem. W każdym razie tutaj się spotykaliśmy.

Wskazała głową brudne odrapane drzwi, które omal nie umknęły uwadze Briar. Obłożono je starymi podkładami kolejowymi, które tworzyły coś w rodzaju frontonu. Po obu jego stronach znajdowały się kolejne drzwi.

— Wchodzimy środkowymi — rzekła Lucy.

Briar sięgnęła do gałki w tym samym momencie. Po ostatnich kontaktach z masywnymi opancerzonymi wrotami drzwi wagonu wyglądały niezwykle krucho. Zasuwka, na którą je zamknięto, była tak mała, że mieściła się jej w dłoni. Chwyciła ją bardzo ostrożnie, jakby się obawiała, że sam dotyk może uszkodzić takie delikatne maleństwo.

Przesunęła ją z cichym kliknięciem i drzwi stanęły przed nimi otworem.

Podtrzymała je, by Lucy mogła wejść bez przeszkód do wnętrza, gdzie blask licznych lamp padał na rzędy błyskotek, narzędzi i przeróżnych urządzeń, których przeznaczenia nawet się nie domyślała. Stare siedzenia usunięto, tylko kilka pozostawiono pod jedną ze ścian wagonu, lecz wzdłuż, nie w poprzek. Cały środek wagonu zajmował bardzo długi stół, na którym rozłożono masę dziwacznych przedmiotów.

— Cóż to jest? — zapytała Briar.

— To są… te, no… narzędzia. Jesteś w jego warsztacie — dokończyła, jakby to było ostateczne wyjaśnienie.

Briar stanęła przed tym inwentarzem i przesunęła palcami po rurkach i kluczach tak dziwnych rozmiarów, że trudno było nawet pojąć, co można nimi przykręcać. Na ścianach przerobionego wagonu wisiały kolejne rzędy narządzi, pod ścianami także sporo ich leżało. Żadne nie wyglądało na przedmiot, którym można zrobić coś pożytecznego. Nie widziała tu ani jednego zegara, chociaż zauważyła sporo kółek zębatych, a nawet wskazówek. Nie było też broni, tylko ostro zakończone narzędzia i szklane bańki z przypominającymi żyłki cienkimi drucikami w środku.

Z zewnątrz dobiegł charakterystyczny odgłos ludzkich kroków, cienkie podziurawione drzwi wagonu nie tłumiły zbyt dobrze dźwięków.

— Nadchodzi — wyszeptała Lucy. Sądząc z wyglądu, zaczynała panikować, nawet jej bezwładna ręka zadrżała nerwowo przy udzie.

— Wybacz — dodała pospiesznie. — Nie wiem, czy postąpiłam słusznie, sprowadzając cię tutaj. Gdyby okazało się, że jednak nie, chcę, byś wiedziała, jak mi przykro.

W tym momencie otworzyły się drzwi.

Rozdział 22

Briar wstrzymała oddech.

Maska doktora Minnerichta była równie skomplikowana jak ta, którą nosił Swakhammer, z tą tylko różnicą, że wyglądał w niej bardziej jak mechaniczny człowiek ze stalową czaszką opasaną cieniutkimi przewodami i zaworkami niż jak zakuta w żelazo bestia. Maska zakrywała wszystko, od szczytu głowy aż po obojczyk. Na części twarzowej mieściły się spore gogle o niebieskawych szkłach, były podświetlane od spodu, więc wyglądał w nich, jakby to jego oczy świeciły.