Выбрать главу

Bez względu na to, jak mocno wysilała wzrok, nie była w stanie dostrzec rysów jego twarzy. Nie potrafiła także powiedzieć, jak jest zbudowany, prócz tego, że nie jest kurduplem ani drągalem. Miał na sobie długi płaszcz, a właściwe trencz z ciemnokasztanowego weluru.

Kimkolwiek był, odwzajemniał jej spojrzenie. Odgłosy, jakie jego aparatura wydawała przy każdym oddechu, przypominały cichą melodię składającą się z serii piśnięć i sapnięć.

— Doktorze Minnericht? — odezwała się Lucy. — Dziękuję, że poświęca mi pan chwilę swojego niezwykle cennego czasu. To moja nowa przyjaciółka. Przywiózł ją tutaj „Naamah Darling”. Pomogła mi dotrzeć do pana, ponieważ moja nowa ręka znów niedomaga.

— Przykro mi to słyszeć — odparł, nie odrywając wzroku od Briar. Jego głos brzmiał bardzo mechanicznie, podobnie jak w przypadku Swakhammera. Bardziej jednak przypominał dzwonienie starego zegara pod wodą niż słowa wypowiadane do wiadra.

Wszedł do dobrze oświetlonego warsztatu, słuchając nerwowego szczebiotu Lucy, która nie potrafiła zamilknąć, gdy zamykał za sobą drzwi.

— Ma na imię Briar i szuka tutaj swojego syna. Miała nadzieję, że dotarły do pana jakieś wieści na jego temat albo że widział go któryś z pańskich ludzi patrolujących ulice miasta.

— Czy ona nie ma języka w gębie? — zapytał bardzo niewinnym tonem.

— W takich chwilach na pewno — rzuciła Briar i ponownie zamilkła.

Doktor wciąż był spięty, ale przybrał dość nonszalancką pozę. Wskazał Lucy ławkę ustawioną obok stołu, zachęcając ją do ułożenia ręki na blacie, aby mógł się jej dokładniej przyjrzeć.

— Proszę siadać, pani O’Gunning — powiedział.

Za drzwiami znajdowała się skrzynia, na którą Briar nie zwróciła do tej pory uwagi. Doktor podniósł ją i podszedł do miejsca, gdzie sadowiła się właśnie Lucy. Briar cofnęła się kilka kroków, przesuwając dłonią po zagraconej ścianie, dopóki nie wyczuła wolnego miejsca obok jednego z okien.

Zastanawianie się, czy ją rozpoznał i czy skwituje to w jakiś sposób, było dla niej straszliwym przeżyciem. Ona była już niemal pewna. To nie był Leviticus Blue, mogłaby dać słowo, gdyby ktoś tego od niej zażądał, aczkolwiek nie mogła się oprzeć wrażeniu, że w jego ruchach jest jednak coś bardzo znajomego. W głosie także zauważyła znajomy skądś rytm.

Minnericht odpiął klamry skrzynki, potem otworzył ją i zamocował na swojej masce dodatkowe soczewki.

— Pani pozwoli, że się przyjrzę — powiedział, jakby Briar w ogóle nie było w pomieszczeniu. — Cóż było przyczyną uszkodzenia?

— Zgnilasy — odparła Lucy drżącym głosem.

— Zgnilasy? Czemu mnie to nie dziwi?

„A czemu miałoby to pana dziwić? W końcu pan sam je tam ściągnął”, chciała powiedzieć Briar, ale w porę ugryzła się w język.

— Uciekliśmy z baru — referowała tymczasem Lucy. — Hank poczuł się źle po drodze. Miał źle dopasowaną maskę i przeistoczył się w jednego z nich. Wpadliśmy w tarapaty. Musiałam się przebijać do Skarbców z Briar u boku.

— Oj, Lucy, Lucy — mruknął doktor tonem, który pomimo maski zabrzmiał jak napomnienie. — A co z kuszą? Ile razy ci powtarzałem, że to bardzo delikatne urządzenie, a nie pałka?

— Kusza… nie użyłam jej… nie było czasu. Sam pan wie, co się dzieje, jak wybucha podobne zamieszanie. Człowiek potrafi wszystko zgubić.

— Zgubiłaś ją?

— Cóż… na pewno leży gdzieś w tunelach. Nie miałam jej przy sobie, gdy wychodziliśmy na powierzchnię. Później po nią wrócę. Na pewno nie została uszkodzona. — Skuliła się, gdy odkręcił górną pokrywę mechanicznej ręki i zaczął gmerać w środku długim wąskim śrubokrętem.

— Pozwoliłaś komuś grzebać przy tym stawie — stwierdził, a Briar wyczuła w jego głosie oburzenie, którego przez maskę nie sposób było zauważyć.

Lucy wyglądała, jakby miała ochotę paść na kolana i odczołgać się w kąt, ale nie drgnęła nawet, tylko wyszczerzyła zęby w głupkowatym uśmiechu.

— W drodze wyjątku. Uszkodzenie było na tyle poważne, że straciłam kontrolę nad ręką, a nie chciałam, żeby ktoś oberwał przy kolejnym spazmie. Dlatego poprosiłam Hueya, aby przy niej pogmerał.

— Huey… — powtórzył. — Chciałaś powiedzieć: Huojin. Słyszałem o nim. Z tego co wiem, cieszy się sporym szacunkiem w waszej dzielnicy.

— Ma… talent.

— Ja nieustannie poszukuję talentów — rzucił, nie odrywając oczu od mechanizmu, nad którym pracował. — Powinnaś go tu przyprowadzić. Z chęcią bym z nim porozmawiał. Spójrz tylko, co tu nawyprawiał. Z czego twoim zdaniem, Lucy, jest zrobiona ta rurka?

— Ja… nie wiem — wystękała barmanka, lecz Minnericht jeszcze nie skończył.

— No tak, rozumiem, co chciał tym sposobem osiągnąć — dodał po chwili. — Niestety nie mógł wiedzieć, jak wysoką temperaturę w środku wytwarza tarcie, i dlatego nie zdawał sobie sprawy, że to nie może zadziałać. Mimo to z chęcią bym z nim porozmawiał. Myślę, że to uczciwa cena za dokonanie naprawy. A co ty o tym sądzisz, Lucy?

— Sama nie wiem… — bąknęła, wyglądając, jakby lada moment miała paść trupem. — Nie wiem, czy dziadek pozwoli mu…

— W takim razie niech przyjdzie tu z dziadkiem. Im większa gromadka, tym weselsza, jak powiadają.

W uszach wdowy po Leviticusie Blue nie zabrzmiało to jednak zbyt radośnie. Jakże w tej chwili pragnęła, by wagon, w którym przebywali, okazał się większy! Dzięki temu mogłaby się odsunąć jeszcze dalej od tego człowieka.

— Pani Briar, czy mógłbym prosić o niewielką przysługę?

— Oczywiście — odparła, ale zbyt zaschło jej w gardle, by mogła nadać temu słowu odpowiednią obojętność.

— Tam, za panią… — wskazał miejsce śrubokrętem. — Jeśli się pani odwróci, zobaczy pani skrzynkę. Czy może ją pani przynieść?

Skrzynka była cięższa, niż wyglądała, a ona wolałaby walnąć go nią w głowę, niż podać mu do rąk, niemniej zabrała ją i postawiła we wskazanym miejscu, na wolnej części siedziska ławki, po czym wróciła do swojego kąta.

Nadal nie spojrzał w jej kierunku.

— Proszę się nie obawiać, pani Briar. Nie ugryzę pani w tej masce.

— Wiem — zapewniła.

— Zastanawiam się, co też nasza droga Lucy musiała pani naopowiadać, że trzyma się pani cały czas z dala ode mnie. Nie chce pani usiąść?

— Nie powie mi pan, czy widział mojego syna?

Zamarł z uniesioną ręką, trzymany w niej śrubokręt zawisł w powietrzu. Zaraz jednak Minnericht wrócił do pracy, zanurzył koniec narzędzia w ręce, przekręcił, a potem sięgnął do skrzynki po kolejną rurkę.

— Wybaczy pani. Rozmawialiśmy o pani synu?

— Wspomniałam o nim, jak sądzę.

— Czy powiedziałem, że go widziałem?

— Nie — przyznała Briar. — Ale nie powiedział pan też, że go nie widział. Zatem proszę wybaczyć mi tę bezpośredniość.

Minnericht zamknął panel kryjący mechanizm ręki, Lucy sprawdziła ją, a gdy się okazało, że działa sprawnie i reaguje poprawnie, na jej twarzy pojawił się wyraz ulgi. Zginała palce i prostowała je kolejno, jakby liczyła, potem wykręciła nadgarstek w dół, w górę i na boki.

Doktor w tym czasie obrócił się na siedzeniu, by spojrzeć w kierunku Briar.