— Pierwszy wisi tam — poinformował ją Minnericht, widząc, z jakim zachwytem przygląda się jego dziełom. Wskazał ręką największy żyrandol. — Przysłano go tutaj, aby zdobił halę główną przyszłego dworca. Jak pani widzi, nie przypomina w niczym pozostałych. Znalazłem go w jednym z zasypanych wagonów, spoczywał pod ziemią bezpiecznie zapakowany w skrzynie, jak zresztą niemal wszystko, co znajdowało się podówczas w południowej dzielnicy. Pozostałe wymagały nieco większego nakładu pracy.
— Nie wątpię — przyznała.
Za bardzo to wszystko było podobne. Czuła się naprawdę dziwnie, gdy opowiadał jej w tak znajomy sposób o rzeczach, które mu się podobały.
— To eksperymenty, przyznaję. Te dwa tutaj są naftowe, ale sprawiały mi za wiele problemów w obsłudze i w dodatku nie pachniały zbyt ciekawie. Dwa po prawej zasila elektryczność, co moim zdaniem jest rozwiązaniem o wiele ciekawszym i rozsądniejszym. Niestety, prąd jest zdradziecki i niemal tak niebezpieczny jak ogień.
— Dokąd pan mnie prowadzi? — zapytała, raczej by przerwać mu ten pyszałkowaty wywód niż z potrzeby.
— Tam, gdzie będziemy mogli porozmawiać.
— Możemy to zrobić tutaj.
Jakby wzruszył ramionami pod pancerzem.
— To prawda — przyznał — ale tutaj nie ma gdzie usiąść, a ja cenię sobie wygodę. Pani nie chciałaby odpoczywać w nieco bardziej komfortowych warunkach?
— Owszem — odparła, aczkolwiek zdawała sobie sprawę, że raczej nie będzie jej to dane.
To, że po krótkiej chwili zatracenia, na początku konfrontacji z doktorem, stała się ponownie osobą cywilizowaną, nie miało teraz najmniejszego znaczenia. Briar zdawała sobie doskonale sprawę, co się czaiło po drugiej stronie jego wylewności. To coś spod znaku czarnej dłoni. Cuchnące śmiercią i skowyczące o świeże mięso. Coś, co jej się zupełnie nie podobało.
W końcu zbliżyli się do rzeźbionych w drewnie drzwi, zbyt ciemnych, by uznać je za barwione, i zbyt bogato ozdobionych jak na własnoręczne wykonanie. Zrobiono je z hebanu, który zdążył już nabrać koloru świeżej kawy. Na płaskorzeźbach widać było sceny batalistyczne. Sadząc po strojach, w bitwie uczestniczyli starożytni Rzymianie albo Grecy.
Gdyby Briar miała więcej czasu, z pewnością rozszyfrowałaby, jakie wydarzenia upamiętniono na tych drzwiach, niestety Minnericht nie pozwolił na to.
Ponaglił ją, by przekroczyła próg. Znalazła się w komnacie wyłożonej bardzo grubym dywanem o barwie płatków owsianych. Przed najniezwyklejszym kominkiem, jaki Briar w życiu widziała, stało wielkie biurko z nieco jaśniejszego drewna niż heban. Palenisko na ścianie zrobiono z cegły i szkła, wewnątrz znajdowały się przezroczyste rurki i baniaki wypełnione wrzącą wodą; bijące od nich ciepło ogrzewało pokój bez dymu i towarzyszącego mu zawsze popiołu.
Przed biurkiem, nieco z boku, stała obita czerwonym pluszem okrągła kanapa, a obok niej głęboki fotel.
— Proszę wybierać — zachęcił Minnericht.
Zdecydowała się na mniejszy z mebli. Moment później zapadła się w skrzypiącą głośno śliską skórę obitą mosiężnymi nitami.
Doktor zasiadł za biurkiem w dumnej pozie, jakby przywództwo było wpisane w jego naturę. Złożył dłonie i oparł je na blacie. Briar natychmiast poczuła uderzenie gorąca. Zaczęło się od potu za uszami. Nie musiała oglądać swojej twarzy, by wiedzieć, że zapłonęła czerwienią, co więcej, czuła, że szkarłat spływa niżej po szczupłej szyi aż na piersi. Cieszyło ją, że ma na sobie płaszcz i koszulę z wysokim kołnierzykiem. Dzięki temu Minnericht mógł dostrzec wyłącznie jej zaróżowione policzki i pomyśleć, że to efekt wejścia do dobrze ogrzanego pomieszczenia.
Z kominka za plecami doktora dobiegały bulgoty i pomruki. Od czasu do czasu nad paleniskiem pojawiały się niewielkie obłoczki pary. Minnericht spojrzał Briar w oczy i zapytał:
— Po co nam te śmieszne gierki, Briar?
Łatwość, z jaką wypowiedział to imię, powinna wywołać szeroki uśmiech na jej ustach, niemniej zdołała zwalczyć pokusę.
— Święta racja. Zadałam panu proste pytanie, a pan nie zechciał mi na nie odpowiedzieć, choć jestem przekonana, że nie byłoby to dla pana nic trudnego.
— Wiesz dobrze, że nie o tym mówiłem. Wiesz doskonale, kim jestem, a mimo to z niezrozumiałych dla mnie względów udajesz, że tak nie jest. — Splótł palce i pozwolił dłoniom opaść na blat biurka.
— Rozpoznałaś mnie przecież — dodał.
— Nie.
— Dlaczego ukrywałaś jego istnienie przede mną? — podszedł ją z innej strony. — Ezekiel musiał się urodzić wkrótce po tym… jak zbudowano mur, a może nawet wcześniej. Nie kryłem swojej obecności tutaj. Nawet ten dzieciak słyszał, że przeżyłem, dlatego dziwiłoby mnie, gdyby do ciebie ta wiadomość nie dotarła wcześniej.
Czy wymieniła przy nim imię syna? Była pewna, że nie, a Zeke nigdy wcześniej nie zdradził się nawet słowem, że wierzy, iż jego ojciec żyje.
— Nie mam pojęcia, kim pan jest. — Postanowiła trzymać się swojej wersji. Odpowiedziała mu tak beznamiętnym tonem, na jaki było ją w tym momencie stać. — Mój syn wiedział, że jego ojciec nie żyje. To bardzo niewłaściwe z pana strony, że…
— Niewłaściwe? Nie będziesz mi mówić, kobieto, co jest właściwe, a co nie. Uciekłaś wtedy, gdy byłaś najbardziej potrzebna rodzinie. Zwiałaś, chociaż twoim zasranym obowiązkiem było trwać przy mężu.
— Pan nie ma pojęcia, o czym mówi! — oświadczyła z jeszcze większą pewnością. — Skoro to najgorszy czyn, o jaki może mnie pan oskarżyć, proszę wyjawić teraz swoje grzeszki.
Udał obrazę i odchylił się na fotelu.
— Moje grzeszki? To ty przyszłaś tutaj, licząc po cichu, że po tylu latach mogę cię nie rozpoznać. Zdaje się, że Lucy także wie, o co tu chodzi. Musi wiedzieć, inaczej przedstawiłaby cię pełnym imieniem i nazwiskiem.
— Zachowywała ostrożność, ponieważ obawiała się o moje bezpieczeństwo w pańskiej obecności, co jak widać, było w pełni uzasadnione.
— Czy ja ci grożę? Czy okazałem cokolwiek prócz kurtuazji?
— Nadal mi pan nie powiedział, gdzie jest mój syn. A to ogromne grubiaństwo, zważywszy, że wie pan doskonale, jak bardzo martwię się o niego od paru dni. Zamiast tego dręczy mnie pan rozmową o rzeczach, które powinien pan zachować dla siebie.
Roześmiał się, ale spokojnie i jakby protekcjonalnie.
— Dręczę cię? To dopiero oskarżenie, na Boga. Dobrze więc, Ezekiel jest cały, zdrowy i bezpieczny. Czy to chciałaś usłyszeć?
Tak było, niestety nie wiedziała, jak potwierdzić jego słowa. Upewnienie się, czy to prawda, przy tych wszystkich maskach, kłamstwach i celowych zwodzeniach było niemożliwe.
— Chcę go zobaczyć — rzuciła, nie odpowiadając bezpośrednio na pytanie. — Nie uwierzę panu, póki sama nie zobaczę syna. I może pan to wreszcie z siebie wydusić. To co sugeruje pan nieustannie półsłówkami. O ile oczywiście ma pan tyle odwagi, by to zrobić, w co wątpię. Sporą część władzy, jaką posiada pan nad tymi ludźmi, zawdzięcza pan tej masce i ich wątpliwościom. Obawiają się pana, ponieważ nie są pewni, z kim naprawdę mają do czynienia.
— A ty jesteś pewna?
— Prawie.
Zerwał się z krzesła, jakby z jakiegoś powodu nie mógł na nim dłużej usiedzieć. Zrobił to tak gwałtownie, że uwolnione od jego ciężaru odjechało i odbiło się od biurka. Stał plecami do niej, spoglądając na fałszywy kominek.
— Jesteś głupia — warknął. — Tak samo głupia jak wtedy.
Briar nie ruszyła się z miejsca, zachowała też poważny ton sprzed chwili.