— Nie wiedziałam, że ludzie mogą oddać innym ludziom trochę swojego życia.
TAK CIĄGLE SIĘ ZDARZA.
— I jesteś pewien, że to dzisiaj?
TAK.
— Ale ta kosa podziała, prawda?
NIE WIEM. TO SZANSA JEDNA NA MILION.
— Aha. To znaczy, że resztę dnia masz wolną?
TAK?
— W takim razie możesz zacząć żniwa.
SŁUCHAM?
— Będziesz miał jakieś zajęcie. Nie będziesz się tak denerwował. Poza tym place ci sześć pensów. A sześć pensów to jednak sześć pensów.
Dom pani Cake także stał przy ulicy Wiązów. Windle zastukał do drzwi. Po chwili odezwał się stłumiony głos:
— Czy jest tam kto?
— Niech pan zastuka raz na „tak” — poradził Schleppel. Windle odchylił klapkę w szczelinie na listy'.
— Przepraszam bardzo! Czy pani Cake?
Drzwi się otworzyły.
Pani Cake okazała się całkiem inna, niż Windle się spodziewał. Była duża, ale to nie znaczy, że gruba — po prostu zbudowana w skali nieco większej od normalnej. Takie osoby idą przez życie nieco przygarbione i z przepraszającą miną na wypadek, gdyby niechcący nad kimś wrastały. Miała wspaniałe włosy — zwieńczały koroną jej głowę i spływały na plecy niczym płaszcz. Miała też lekko spiczaste uszy i zęby, które — choć białe i bardzo ładne — w niepokojący sposób odbijały światło. Windle zdumiał się szybkością, z jaką jego wyczulone zmysły zombie doprowadziły go do konkluzji. Spojrzał w dół.
Lupine siedział sztywno, zbyt podniecony, by choćby zamerdać ogonem.
— Nie wydaje mi się, żebyś była panią Cake — stwierdził Windle.
— Szuka pan mamy — odpowiedziała wysoka dziewczyna. — Mamo! Jakiś pan do ciebie!
Dalekie mamrotanie stało się bliskim mamrotaniem, po czym pani 7Cake wynurzyła się zza córki niby niewielki księżyc wyłaniający się z cienia planety.
— Czego pan chce? — spytała.
Windle cofnął się o krok. W przeciwieństwie do swej córki pani Cake była dość niska i niemal idealnie okrągła. I — wciąż w przeciwieństwie do córki, której cała postawa miała uczynić ją mniejszą — pani Cake dominowała nad otoczeniem. Głównym tego powodem był jej kapelusz, który — jak się Windle potem dowiedział — nosiła zawsze, z oddaniem godnym maga. Kapelusz był wielki, czarny i miał na sobie różne rzeczy, takie jak skrzydła ptaków, woskowe wisienki i szpilki. Carmen Miranda mogłaby nosić taki kapelusz na pogrzebie kontynentu. Pani Cake podróżowała pod nim, tak jak kosz podróżuje pod balonem. Ludzie często odruchowo zaczynali rozmawiać z jej kapeluszem.
— Pani Cake? — zapytał zafascynowany Windle.
— Tu jestem, na dole — odezwał się pełen wyrzutu damski głos. Windle spuścił wzrok.
— To właśnie ja — oświadczyła pani Cake.
— Czy rozmawiam z panią Cake? — spytał Windle.
— Tak, wiem.
— Nazywam się Windle Poons.
— To też wiem.
— Widzi pani, jestem magiem…
— Dobrze, tylko proszę wytrzeć nogi.
— Czy mogę wejść?
Windle Poons urwał. W brzęczącej sterowni mózgu odtworzył po raz drugi ostatnie kilka zdań rozmowy. I uśmiechnął się.
— Zgadza się — przyznała pani Cake.
— Czy nie jest pani przypadkiem naturalnym jasnowidzem?
— Zwykle jakieś dziesięć sekund, panie Poons. Windle zawahał się.
— Musi pan zadać pytanie — uprzedziła go szybko pani Cake. — Dostaję migreny, kiedy ktoś złośliwie nie zadaje pytań, jak już je przewidziałam i odpowiedziałam.
— Jak daleko w przyszłość pani widzi, pani Cake?
Kiwnęła głową.
— Dobrze — stwierdziła, najwyraźniej udobruchana. Wprowadziła go przez korytarzyk do maleńkiego saloniku. — A to straszydło też może wejść, tylko musi zostawić drzwi na dworze i iść do piwnicy. Nie lubię, kiedy strachy kręcą mi się po domu.
— Rany, od wieków nie byłem w porządnej piwnicy — ucieszył się Schleppel.
— Są tam pająki — dodała pani Cake zachęcająco.
— Cudo!
— A pan napije się herbaty — zwróciła się pani Cake do Windle. Ktoś inny mógłby powiedzieć „Pewnie napije się pan herbaty” albo „Czy napije się pan herbaty?”, ale pani Cake zwyczajnie stwierdziła fakt.
— Tak, proszę — zgodził się Windle. — Z przyjemnością wypiję filiżankę.
— Nie powinien pan. Od tego zęby się psują. Windle przemyślał tę wypowiedź.
— Dwie kostki cukru, jeśli wolno — poprosił.
— Nie narzekam.
— Ładnie pani mieszka, pani Cake — pochwalił Windle. Myśli pędziły mu jak szalone. Zwyczaj gospodyni, by odpowiadać na pytania, które dopiero formują się w umyśle rozmówcy, nawet dla najsprawniejszego mózgu stanowił ciężką próbę.
— Nie żyje od dziesięciu lat — powiedziała.
— Ehm… — zaczął Windle, ale pytanie miał już na końcu języka. — Mam nadzieję, że pan Cake cieszy się dobrym zdrowiem.
— Nie szkodzi. Rozmawiam z nim od czasu do czasu.
— Bardzo mi przykro…
— Dobrze, jeśli tak panu wygodniej.
— Przepraszam, pani Cake, ale to trochę kłopotliwe. Czy mogłaby pani… wyłączyć… swoje jasnowidzenie? Skinęła głową.
— Przepraszam. Przyzwyczaiłam się je zostawiać — odparła. — Zwykle jestem tu tylko ja, Ludmiła i Człowiek-Wiadro. To duch — dodała. — Wiedziałam, że pan zapyta.
— A tak, słyszałem, że media mają zwykle duchowych przewodników.
— Tak? Właściwie to on nie jest przewodnikiem, to taki duch do wszystkiego. Nie lubię tych zabaw z kartami, trąbkami i mistycznymi tablicami. A ektoplazma jest zwyczajnie obrzydliwa. Nie życzę sobie czegoś takiego w moim domu. O nie! Potem nie można się doczyścić dywanów, nawet octem.
— Coś podobnego — wtrącił Windle.
— Albo te wycia. Albo kontakty z siłami nadprzyrodzonymi. Takie nadprzyrodzone siły nie są przyrodzone człowiekowi. Nie życzę sobie takich rzeczy.
— Tego… — zaczął ostrożnie Windle. — Pewnie niektórzy skłonni by byli uznać, że bycie medium też jest trochę… no, wie pani… nadprzyrodzone.
— Co? Co!? Niby co jest nadprzyrodzonego w martwych ludziach? Stek bzdur. Każdy prędzej czy później umiera.
— Mam taką nadzieję, pani Cake.
— Zatem czego pan chce ode mnie, panie Poons? Wyłączyłam przeczucie, więc musi mi pan powiedzieć.
— Chcę wiedzieć, co się dzieje, pani Cake.
Spod podłogi dobiegł głuchy stuk i radosny okrzyk Schleppela:
— A niech mnie! Szczury też!
— Poszłam i próbowałam powiedzieć magom — oznajmiła z godnością pani Cake. — Ale nikt mnie nie słuchał. Wiedziałam, że nie będą słuchać, ale musiałam spróbować, bo inaczej bym nie wiedziała.
— Z kim pani rozmawiała?
— Z takim dużym w czerwonej szacie i z wąsem, jakby próbował połknąć kota.
— Aha. To nadrektor — domyślił się Windle.
— I był jeszcze taki wielki i gruby. Chodził jak kaczka.
— Rzeczywiście tak chodzi. To dziekan.
— Nazwali mnie swoją dobrą kobietą — poskarżyła się pani Cake. — I kazali zająć się swoimi sprawami. Nie rozumiem, po co mam się męczyć i pomagać magom, którzy nazywają mnie swoją dobrą kobietą, kiedy ja chcę tylko pomóc.
— Rzeczywiście, magowie często nie słuchają — przyznał Windle. — ja sam nigdy nie słuchałem, przez sto trzydzieści lat.
— Dlaczego?
— Bo mógłbym usłyszeć, jakie bzdury wygaduję. Tak sądzę. Ale co się dzieje, pani Cake? Może mi pani powiedzieć. Jestem wprawdzie magiem, ale martwym.