Выбрать главу

Amélie Nothomb

Kosmetyka wroga

Tytuł oryginalny: Cosmétique de l'ennemi

Przełożyła Joanna Polachowska

Jeszcze tylko kosmetyka. Mężczyzna otwartą dłonią przygładził włosy. Reguły gry wymagały, by na spotkaniu ze swoją ofiarą prezentował się jak należy.

Jérôme Angust był już i tak zdenerwowany, kiedy głos stewardesy obwieścił, iż z przyczyn technicznych odlot samolotu opóźni się o czas bliżej nieokreślony.

Tylko tego brakowało, pomyślał.

Nienawidził lotnisk i perspektywa utkwienia na nie wiadomo ile w tej poczekalni doprowadzała go do rozpaczy.

Wyjął z torby książkę i ze złością zabrał się do czytania.

– Dzień dobry – usłyszał czyjś ceremonialny głos.

Ledwo uniósł głowę, z odruchową uprzejmością odpowiadając: „dzień dobry”.

Mężczyzna usiadł obok.

– Irytujące są te spóźnienia samolotów, nieprawdaż?

– Mmh – mruknął.

– Gdyby choć było wiadomo, jak długo przyjdzie czekać, można by sobie jakoś zorganizować ten czas.

Jérôme Angust przytaknął skinieniem głowy.

– Dobra książka? – spytał nieznajomy. No nie, pomyślał Jérôme, w dodatku będzie mi się naprzykrzał jakiś nudziarz.

– Hmm – burknął z miną mówiącą: „Spadaj, człowieku!”.

– Szczęściarz z pana. Ja tam nie potrafię czytać w miejscu publicznym.

Więc przeszkadza tym, którzy potrafią, westchnął w duchu Angust.

– Nienawidzę lotnisk – ciągnął tamten. (Ja też, i to coraz bardziej, pomyślał Jérôme). – Naiwni wyobrażają sobie, że na lotnisku spotyka się podróżnych. Cóż za romantyczny błąd! Wie pan, jakiego rodzaju ludzi się tu spotyka?

– Natrętów? – zgrzytnął zębami Jérôme, nadal udając, że czyta.

– Nie – odrzekł tamten, zupełnie nie biorąc tego do siebie. – Podróżujących służbowo urzędasów. A podróż służbowa jest do tego stopnia zaprzeczeniem podróży, że w ogóle nie powinno się jej nazywać podróżą. Należałoby ją określać raczej mianem „delegacji handlowej”. Nie wydaje się panu, że byłoby to właściwsze?

– Ja podróżuję służbowo – oświadczył dobitnie Angust, sądząc, że nieznajomy zrozumie swoją gafę.

– Nie musi pan mówić, to od razu widać.

I w dodatku cham! – fuknął w duchu Jérôme.

Ale ponieważ tamten pogwałcił zasady uprzejmości, uznał, że i on może ją sobie darować.

– Proszę pana, czy nie dociera do pana, że nie mam ochoty z panem rozmawiać?

– A to czemu? – spytał chłodno nieznajomy.

– Ponieważ czytam.

– Wcale nie.

– Słucham?

– Nie czyta pan. Być może wydaje się panu, że pan czyta. Ale nie na tym polega lektura.

– Proszę pana, nie mam najmniejszej ochoty wysłuchiwać żadnych głębokich uwag na temat lektury. Pan mnie po prostu denerwuje. Nawet gdybym nie czytał, i tak nie chciałbym z panem rozmawiać.

– Od razu widać, kiedy ktoś czyta. Człowiek, który czyta – naprawdę czyta – jest nieobecny duchem. A pan był obecny.

– Gdyby pan wiedział, jak bardzo tego żałuję! Zwłaszcza od chwili kiedy pan się zjawił.

– Fakt, życie pełne jest różnych drobnych przykrości, czyniących je niedorzecznym. Takie właśnie błahe przeciwności losu w o wiele większym stopniu niż sprawy metafizyczne stanowią o absurdzie istnienia.

– Tę swoją filozofię dla ubogich może pan sobie…

– Niechże się pan nie zachowuje niegrzecznie.

– To pan się tak zachowuje, panie…

– Texel. Textor Texel.

– Słucham?

– Przyzna pan, że łatwiej rozmawiać z kimś, kto się przedstawił.

– Przecież mówiłem, że nie chcę z panem rozmawiać!

– Czemu jest pan taki agresywny, panie Jérôme Angust?

– Skąd pan zna moje nazwisko?

– Z etykietki na pańskim bagażu. Jest tam również pański adres.

Angust westchnął.

– No dobrze, o co panu chodzi?

– O nic. Chcę porozmawiać.

– Nie cierpię ludzi, którzy chcą rozmawiać.

– Żałuję, ale nie może mi pan w tym przeszkodzić; rozmowa nie jest zabroniona.

Napastowany wstał i przesiadł się o pięćdziesiąt metrów dalej. Próżny trud; jego prześladowca ruszył w ślad za nim i usadowił się obok.

Jérôme ponownie wstał i przesiadł się na puste miejsce między dwoma zajętymi, sądząc, że nareszcie będzie miał spokój. To jednak zdawało się zupełnie nie przeszkadzać jego strażnikowi, który stanąwszy przed nim, na nowo ruszył do ataku.

– Ma pan kłopoty w pracy?

– Zamierza pan rozmawiać ze mną przy ludziach?

– A co w tym złego?

Angust znowu wstał i wrócił na poprzednie miejsce; skoro ten natręt musi go upokarzać, lepiej obejść się bez widzów.

– Ma pan kłopoty w pracy? – powtórzył pytanie Texel.

– Niepotrzebnie pan pyta. Bo i tak nie odpowiem.

– Dlaczego?

– Nie mogę panu zakazać mówienia, ponieważ nie jest to zabronione. Ale pan nie może mnie zmusić do odpowiedzi, ponieważ nie jest to obowiązkowe.

– Niemniej właśnie mi pan odpowiedział.

– By od tej chwili tym bardziej zamilknąć.

– W takim razie ja opowiem panu o sobie.

– Należało się tego spodziewać.

– Jak już mówiłem, nazywam się Texel. Textor Texel.

– Przykro mi.

– Uważa pan to nazwisko za dziwaczne?

– Uważam spotkanie z panem za niezmiernie przykre.

– Jednakże moje nazwisko nie jest takie znów dziwaczne. Texel to nazwisko rodowe równie dobre jak inne, świadczące o moim holenderskim pochodzeniu. Texel – to brzmi ładnie. Co pan o tym sądzi?

– Nic.

– Oczywiście z Textorem jest już pewien problem. A przecież to imię o szlachetnym rodowodzie. Czy pan wie, że było to jedno z wielu imion Goethego?

– Biedny człowiek.

– Wcale nie; Textor to całkiem niezłe imię.

– Jakie to przykre mieć z panem cokolwiek wspólnego, choćby tylko imię.

– Uważa się, że imię Textor jest brzydkie, lecz gdy się nad tym zastanowić, nie różni się ono aż tak bardzo od słowa „tekst”, któremu trudno cokolwiek zarzucić. Jak pan sądzi, jaka może być etymologia tego imienia?

– Kara? Pokuta?

– O, czyżby miał pan coś na sumieniu? – spytał nieznajomy z osobliwym uśmieszkiem.

– Bynajmniej. Sprawiedliwość nie istnieje; ofiarami padają zawsze niewinni.

– Tak czy inaczej pańska interpretacja jest wydumana. Imię Textor pochodzi od „tekstu”.

– Gdyby pan wiedział, jak mało mnie to interesuje.

– A słowo „tekst” wywodzi się od łacińskiego czasownika texere, co znaczy „tkać”. Gdyż tekst to przede wszystkim tkanie słów. Ciekawe, prawda?

– Czyli że pana imię znaczy „tkacz”?

– Ja upatrywałbym w nim raczej tego drugiego, szlachetniejszego znaczenia: „redaktor”, czyli „ten, który tka tekst”. Szkoda, że z takim imieniem nie zostałem pisarzem.

– W rzeczy samej, szkoda. Zamazywałby pan papier, zamiast dręczyć swoim ględzeniem nieznajomych.

– Zatem moje imię jest piękne. Problem powstaje dopiero wtedy, gdy zestawi się je z moim nazwiskiem; trzeba przyznać, że Textor Texel brzmi nie najlepiej.

– Pasuje do pana jak ulał.

– Textor Texel – ciągnął mężczyzna, akcentując trudności z wymówieniem tych wszystkich „x” i „t”. – Zastanawiam się, co też strzeliło do głowy moim rodzicom, żeby mnie tak nazwać.

– Trzeba ich było o to zapytać.

– Moi rodzice zmarli, gdy miałem cztery lata, zostawiając mi w spadku tę zagadkową tożsamość niczym przesłanie, którego sens powinienem sam rozgryźć.

– Niech go pan rozgryza beze mnie.