Выбрать главу

Gdy dwa tygodnie temu nadałam ostatnią kartkę mych notatek, byłam pewna, że pozostało nam jeszcze dziesięć dni życia. W tym samym dniu nastąpiło coś, czego do tej chwili nie potrafię wytłumaczyć. Teraz leżymy przykuci do boi przyśpieszeniem ponad 40 m/s2 i snujemy najbardziej fantastyczne przypuszczenia na temat tego, co nam przyniesie dzień następny.

Zacznę jednak od początku, to jest od chwili, gdy wróciłam do obserwatorium z kabiny nawigacyjnej po nadaniu w kierunku Astrobolidu ostatnich kartek mych wspomnień. Już miałam wziąć się do dalszej pisaniny, aby praca tą rozproszyć choć trochę depresję, gdy na ścianie pojawiła się twarz Ast.

— Prosimy cię o pomoc — powiedziała. — Jaro chce poprawić odbiór na III zakresie. Widzę, że nie jesteście bardzo zajęci. Spojrzałam na Deana. Pochylony nad tablicą rozdzielczą pantoskopu zdawał się drzemać.

— Już idę — powiedziałam do Ast.

— Czekam w przedsionku śluzy.

Zsunęłam się z fotela i czepiając się uchwytów „popłynęłam” ku drzwiom szybu;

W naszym statku od chwili katastrofy znikło zjawisko ciążenia. Ten stan, gdy trwa nieprzerwanie, nie należy do przyjemnych. Po długim okresie wzmożonego sztucznego ciążenia tym silniej odczuwaliśmy nienaturalność tego zjawiska.

W ciągu siedmiu miesięcy działania naszego silnika fotonowego, wytwarzającego przyśpieszenie 15 m/s2, a więc półtora rażą większe od ciążenia ziemskiego, zdążyliśmy się już przyzwyczaić do zwiększonej wagi naszych ciał. Wobec nieprzerwanej pracy silnika, najpierw dla rozpędzenia, później zahamowania RER, tworzenie namiastki grawitacji przez rotację statku było niepotrzebne. Dla osiągnięcia na szlaku Proxima-Toliman choć przez krótki okres prędkości bliskiej połowie prędkości światła konieczna była nie tylko praca silnika przez całą drogę, ale również zwiększenie przyśpieszenia w dopuszczalnych fizjologicznie granicach.

Teraz, po katastrofie, znaleźliśmy się przymusowo w warunkach nieważkości.

Szybko wciągnęłyśmy skafandry i, czepiając się klamer, wypełzłyśmy na zewnątrz. Ast niosła reflektor, a ja narzędzia. Do zespołu anten prowadzących mikrouniwera trzeba było przedostać się nad pierścieniem silników brzegowych.

Płytę ochronną i poszarpane resztki silnika fotonowego RER zgromadziliśmy pierwszego dnia po katastrofie w odległości dwustu metrów od kosmolotu. Tam właśnie, w jasnym świetle reflektorów, pracowali Jaro i Szu, przygotowując mikrouniwer do działania, gdy tylko nadejdzie instrukcja z Astrobolidu. Nie wiedzieli, że zanim to mogło nastąpić, nasz statek miał przestać istnieć.

Reflektor trzymany przez Ast raził w oczy. Przesunęłam się w den i zatrzymałam wzrok na dalekich, jasnych słońcach Tolimana. Ciemniejsza, pomarańczowa gwiazda wydała mi się przymrużonym okiem jakiegoś legendarnego potwora. Tam miała spotkać nas zagłada.

Naraz gdzieś między Tolimanem B a jego żółtym, jasnym towarzyszem rozbłysł na krótką chwilę wielokrotnie od nich jaśniejszy, świetlisty punkt. Rozbłysł i znikł…

Obserwowałam już nieraz błyski meteorów w atmosferze Temy, Urpy czy gigantów Proximy. Tu jednak zjawisko takie nie było możliwe: otaczała nas pustka międzygwiezdna. Spostrzeżony przeze mnie pierścień gazów skłonna byłam uważać za złudzenie optyczne, wywołane zbyt długim spoglądaniem w światło reflektora.

— Czy widzieliście?

— Co? — spytali jednocześnie Ast i Jaro.

— Tam coś zabłysło i zgasło. Jak gwiazda — wskazałam ręka.

— Gwiazda? To nonsens — powiedziała Ast.

— Oczywiście że nie gwiazda. Po prostu widziałam błysk.

— Gdzie? — zapytał Jaro. — Czy możesz określić dokładniej, słowami? Bo ja cię stąd słabo widzę.

— Między Tolimanem B a Tolimanem A. Bliżej Tolimana A! Czy coś zauważyłeś?

— Niestety, nic nie widziałem. Patrzyłem w kierunku kosmolotu.

— A Szu?

— Mnie Tolimana zasłaniała płyta ochronna — odparł archeolog. — Czy jesteś pewna, że to nie było złudzenie?

— Chyba nie. I jeszcze jedno: wokół świecącej kuli widziałam jakby pierścień z gazów czy pyłów. Rozpłynął się w przestrzeni.

— Nie fantazjujesz? — zapytała Ast.

— Jaka była barwa światła wysyłanego przez tę kulę? — odezwał się Jaro.

— Niebieskawobiała.

— Ciekawe — powiedział Jaro i zasępił się.

— Co masz na myśli? — zapytała Ast.

— Antinevon.

— Sądzisz, że to mógł być meteoryt zniszczony w naszej strefie ochronnej?

— To bardzo prawdopodobne.

— A jednak mamy szczęście — powiedział Szu. — Gdybyśmy się zderzyli z Robotem! trzy miesiące temu, mielibyśmy dziś prędkość ponad 100000 km/s. Przy takiej prędkości strefa ochronna nie zdałaby się na nic.

— Upraszczasz problem — przerwała Ast. — Nie zapominaj, że również robot nie zdążyłby wyparować, a wówczas…

— Tak czy inaczej oznaczałoby to…

— Śmierć — powiedziałam odruchowo takim tonem, że Ast chwyciła mnie za rękę.

— Widzę, że cię to wytrąciło z równowagi!

— Eee, chyba nie. Czym miałabym się martwić? Dziś już żadne niebezpieczeństwo nam nie zagraża — powiedziałam, siląc się na obojętność. A w duchu myślałam: gdyby ona wiedziała!

Natychmiast po powrocie wstąpiłam do kabiny nawigacyjnej, by sprawdzić, czy automaty zarejestrowały spotkanie z jakąś grudką materii kosmicznej.

Istotnie, na wykresie pracy zespołów dezintegracyjnych, biegnącym równą, jednostajną linią od początku podróży, wykwitł podwójny, gwałtowny zygzak. To, co wzięłam w pierwszej chwili za rozbłysk gwiazdy, było meteorytem zniszczonym w naszej strefie ochronnej. Jaro po przybyciu na statek odczytał z wykresu sporą metryczkę meteorytu. Kosmolotów; zagrażało nie pojedyncze ciało, lecz dwa ciała o masie kilkudziesięciu kilogramów. Eksplozja ich mogła być widoczna jako bardzo jasna gwiazda nawet z odległości znacznie większej od zasięgu strefy ochronnej, to jest dwustu tysięcy, kilo-metrów.

Fakt spotkania dwóch meteorytów, i to o stosunkowo dużej masie, był tak niezwykły, jeśli zważyć niezmiernie małe prawdopodobieństwo takich spotkań, że dyskutowaliśmy na ten temat aż do wieczornego posiłku. Nawet Dean ożywił się nieco. Zajął się też wyliczeniem na podstawie wykresów, z jaką prędkością poruszały się meteoryty względem kosmolotu.

Wynik był zupełnie nieoczekiwany — 230 km/s. Zrozumieliśmy wówczas, dlaczego meteoryty zostały zniszczone na samym skraju strefy ochronnej. Jednakże istnienie meteorytu o prędkości 46 km/s względem otaczających gwiazd było rewelacją graniczącą z fantazją.

Po posiłku Zoe poszła do kabiny nawigacyjnej, aby przygotować do przeglądu taśmy z materiałami nadanymi z Astrobolidu. Lubiła to zajęcie. Nie miała z tym nigdy większych kłopotów. Tym razem jednak, po kilkunastu minutach, poprosiła o pomoc Jara.

— A co się stało? — zapytałam trochę zdziwiona.

— Nie jestem pewna. Zdaje się, że nakryły się dwa różne obrazy. Niestety, ja… mój „wzrok dotykowy”…

Jaro przesunął się ku wyjściu i zniknął w drzwiach szybu.

Upłynęła dłuższa chwila oczekiwania, gdy znów na ścianie pojawił się obraz — tym razem była to twarz Jara.

— Chodźcie na górę!

W minutę później tłoczyliśmy się w kabinie nawigacyjnej. Brabec w skupieniu manipulował przyciskami. Na niewielkim ekranie kontrolnym poprzez obraz szeregu cyfr i wzorów kreślonych na tablicy ręką przewodniczącego naszej ekspedycji, Andrzeja Krawczyka, prześwitywało gwiaździste niebo z jasną, niekształtną plamą pośrodku. Jaro próbował rozdzielić te dwie różne emisje, aż wreszcie obraz cyfr i wzorów przybladł i stał się prawie niewidoczny. Wyrazistości za to nabrała owa plama wśród gwiaździstego nieba.