Выбрать главу

— A jak długo będę leciała wahadłowcem? — indagowała Gina w dalszym ciągu.

— Około kwadransa. Tylko musimy poczekać na naszą kolejkę. Akcja przewozu ludzi potrwa kilka godzin.

Na Wenus, w warunkach wolnej przestrzeni, łączność radiowa była jedyną forma porozumiewania sią osób idących nawet tuż obok siebie. Skład chemiczny atmosfery, ciśnienie i temperatura wykluczały bowiem poruszanie się bez skafandra poza obszarami szczelnie izolowanymi o sztucznej klimatyzacji.

Rem Hamersted spodziewała się wizyty Bernarda. Nie umiałaby powiedzieć, czy ja cieszy, chociaż w żadnym wypadku nie była jej obojętna.

Dobrze wiedziała, że Bernard prędzej czy później przybędzie na Wenus w związku z akcją przesiedleńczą, która z tygodnia na tydzień wzmagała się gwałtownie. W pływających osadach robiło się coraz ciaśniej, nowo budowane nie nadążały za rosnącymi potrzebami. Rem, której powierzono kierowanie tą kosmiczną wędrówką ludów, żądała wciąż nowych środków technicznych w celu przygotowania Wenus na przyjęcie kolejnych milionów przybyszów, mających rozgościć się tu na czas niewiadomy.

Kiedy w dwudziestym pierwszym stuleciu pionierska rakieta z załogą przebiła gruby płaszcz obłoków otulających Wenus, oczom odkrywców odsłonił się bezkresny, spieniony ocean. Potwierdziła się popularna w dwudziestym wieku hipoteza amerykańskich astronomów, Mentzla i Whipplea, iż cała powierzchnia tej planety jest szczelnie zalana grubym płaszczem wodnym.

Astronauci wiedzieli zresztą — na podstawie znacznie wcześniejszych zwiadów wenusjańskich próbników — o istnieniu jedynego lądu stałego, który zajmował pięćdziesiątą drugą część powierzchni planety, czyli był trochę mniejszy od Europy. Ta wystająca z wszechoceanu niewysoka płyta, uwieńczona pasmem Wierchów Kopernika — prastarych gór, z dawien dawna rozkruszonych ha łagodne pagórki — była terenem pierwszego lądowania śmiałków z Ziemi. Tu mieściły się stare baraki Joersena, przed wiekiem przekształcone w klimatyzowaną stację naukową Tilneya i Zujewy. Nie rozbudowywano jej później, w myśl uchwały ograniczającej nawet powoływanie placówek badawczych na tym jedynym wenusjańskim lądzie stałym, który ogłoszono ścisłym rezerwatem. Zresztą cała Wenus była planetarnym parkiem narodowym wyłączonym nie tylko z osadnictwa, lecz nawet z masowej turystyki. Dopiero najazd krzemowców, który zdezorganizował życie całej ludzkości, również te sprawy postawił na głowie.

Prawie całą powierzchnię Wenus stanowił ocean bez kresu i początku, choć przewalające się po nim fale najczęściej nie mogły obiec globu dookoła, nawet jeśli nie uderzyły w Ziemię Joersena. Tu i ówdzie wynurzały się sponad tafli niskie placki lądów… właściwie nie będących lądami. Nie były to bowiem, jak na Ziemi, płyty kontynentów przytwierdzone do stałego podłoża, lecz pływające wyspy o grubości kilkudziesięciu metrów. Powstały poprzez gromadzenie się przez niezliczone miliony lat żywych i martwych substancji lżejszych od wody.

Ich trzonem były dryfujące z prądami wielkie skupiska roślin morskich, również teraz często podziwiane w postaci ceglastych bądź amarantowych plam odstających od ponurych, zazwyczaj brudnosinych bezkresów. Okolicznością sprzyjającą tworzeniu się wysp było to, że wszystkie rośliny wenusjańskie — zarówno wodne, jak i lądowe — dopiero po śmierci drewniały, ulegając procesom przyspieszonego zwęglania. W wodzie morskiej nie butwiały ani nie tonęły. Lepiszcze, cementujące takie zaczątki wysp, stanowiła lawa w rodzaju pumeksu, jako produkt podmorskich erupcji oraz bardzo zbliżony doń materiał, tak samo lżejszy od wody, powstały ze sklejenia się unoszonego długi czas na falach popiołu wulkanicznego. Wyspy już okrzepłe zasiedlał z czasem świat roślinny i zwierzęcy typu lądowego.

Struktura obiektów pływających sprawiała, że wenusjańskie wyspy nie miały stałego położenia na globie, a zmianom podlegały nawet ich kształty i rozmiary: niektóre pękały na dwie lub więcej części, by odpłynąć od siebie, inne scalały się mniej lub bardziej trwale. Tak samo niestałe były archipelagi, które raz po raz wymieniały między sobą pojedyncze wyspy lub całe ich zespoły; czasami rozpadały się zupełnie, to znów odtwarzały w innej konfiguracji. Dlatego mapy Wenus wydawano na bieżąco, podobnie jak codzienną gazetę.

Na jednej z największych wysp, obszarem i kształtem przypominającej Grenlandię, zwanej teraz Wyspą Nadziei, zdążono już wznieść monumentalny kompleks miast i osiedli. Trudno powiedzieć, które z tych określeń lepiej oddaje nader złożony charakter tych urządzeń, mających umożliwić ludziom życie w tym obcym dla nich, gorącym świecie. Były to klosze z przezroczystych tworzyw sztucznych wznoszone na planie koła. Teraz podjęto budowę pięciu największych, o średnicach ponad sto kilometrów.

Przy gigantycznej budowie jednego z nich, do której wciągnięto tysiące najnowo-cześniejszych uniwerproduktorów o sprawności podyktowanej wymogami czasu, Bernard odszukał Rem.

Weszli do śluzy. Bernard szybko rozpiął skafander, jakby miał dość radiowego, dialogu i tylko czekał na tę sposobność.

— Dziękuję ci — powiedział głosem drżącym że wzruszenia.

— Za co? — spytała.

— Za Nową Polskę — odparł wolno. — A może się mylę? — dodał po chwili z zatroskaniem w głosie.

Oboje byli stremowani. W ubiegłych dziesięciu latach spotkali się dwa, może trzy razy podczas pracy, a ostatnio rozmawiali wideofonicznie zaraz po śmierci Silvy. Ale to były zaledwie przerywniki. Ber pamiętał Rem z czasów ich miłości przed czternastu laty.

Stwierdził z zachwytem, że wcale się nie zmieniła. Jej wielkie bursztynowe źrenice pałały tym samym magnetycznym blaskiem, którego kiedyś bardzo długo nie mógł zapomnieć. Kręcące się włosy o miedzianym odcieniu fantazyjnie okalały piękną twarz, opaloną na oliwkowozłoty kolor. Cerę miała świeżą, niemal dziewczęcą. Zupełnie jak wtedy… Uświadomił sobie, że jest znacznie starsza od niego i uśmiechnął się na myśl, jakie to przecież nieważne.

— O czym pomyślałeś? — zapytała Rem, aby przerwać kłopotliwe milczenie.

— Czy pamiętasz, jak powiedziałaś kiedyś, że jesteś za stara dla mnie?

— Miałam trzydzieści osiem lat, a ty niecałe dwadzieścia.

— Cóż z tego? Powinnaś była wymyślić jakiś sensowniejszy argument. Albo wyznać wprost, że przestałem ci się podobać. Patrzę teraz na twoją tryumfującą młodość i czuję to jeszcze mocniej.

Rem zamyśliła się. Powiedziała miękko, przyjaźnie:

— Pamiętasz, Ber?

Skinął głową i zamilkł na chwilę… Pamiętał wszystko. Miłość ich po pół roku zakończyła się niespodziewanie. Rem tak chciała i na to nie było rady. W kilka lat później Bernard spotkał Silvę. Potem Rem urodziła córeczkę, którą dziś poznał — dziecko uratowane przez niego z wulkanicznego piekła Antarktydy.

Zamyślił się nad tym wszystkim. Nie ufał przyszłości, serdeczna pamięć natomiast ocaliła dużo jasnych chwil z przeszłości. Wiele z nich rad by wskrzesić. Spojrzał na Rem z wyrzutem sięgającym tamtych lat i szybko opuścił wzrok, nie chcąc, aby dostrzegła żal w jego oczach.

Usiedli na wygodnej ławce pod niewysokim, ale symetrycznie rozrośniętym dębem. Kilkanaście tych drzew tworzyło ładną grupę w obrębie skweru, który okalał uzbrojone zespołem śluz wejście do tego dziwnego miasta. Jeszcze trzy miesiące temu hulał tu wiatr w ciągnących się od nadbrzeża zaroślach wenusjańskie) morwy. Ta morwa niewiele przypominała swoją imienniczkę ani w ogóle jakąkolwiek ziemską roślinę, a potoczna. nazwę zawdzięczała żerowaniu na niej pewnych drobnych zwierzątek snujących nić trwałą jak jedwab. Nie służyła im jednak do okręcania kokonów, tylko do szycia bardzo pomysłowych gniazd.