Выбрать главу

— Czyżby ów blok, uważany za zwyczajny aerolit, czyli meteoryt kamienny, nagle okazał się istotą żywą i źródłem potwornej próby zawojowania całego globu? Jeśli dobrze pamiętam, znaleziono go w skalach osadowych sprzed stu trzydziestu milionów lat. Absurdalne wydaje się przypuszczenie, że jakikolwiek organizm utrzymał się lak niezmiernie długo w stanie anabiozy.

— Nie jestem tego pewna. Już w dwudziestym wieku Udało się mikrobiologom ożywić bakterie zamrożone sto milionów lat temu. Nieco później z komórki dobrze za chowanego mamuta, który przeleżał w „lodówce” syberyjskiej zmarzliny kilkanaście tysięcy lat, drogą klonowania wyhodowano żywy okaz. Matką zastępczą była słonica indyjska jako najbliżej spokrewniona z tamtym wymarłym gatunkiem i na nowo wskrzeszonym, który znamy przecież z wielu ogrodów zoologicznych.

— Ale co innego przetrwanie dużego tkankowca w kompletnie skamieniałej postaci…

— Cóż wiemy o życiu węglowo-krzemowym? Tyle co nic. Byłoby krótkowzrocznością założyć z góry, że taki stwór nie może przejść w stan niejako krystaliczny, by w tak korzystnie zakonserwowanej formie trwać jako swoista życiowa rezerwa długie miliony, a może miliardy lat, do chwili kiedy trafi na podatne warunki.

— Czy przytoczona krystalizacja jest moją propozycją ad hoc, wymyśloną w czasie naszej rozmowy, czy też na poparcie tego poglądu masz ważkie argumenty?

— Kilka doświadczeń profesora Bandorego wykazało, że silikoki zostawione kilka miesięcy w próżni laboratoryjnej, w wilgotnym mule albo w wodzie, powoli, lecz nieuchronnie przechodzą w stan krystaliczny. Na razie nie ma jeszcze pewności, że stan ten jest odwracalny.

— Czy tamten żywy meteoryt mógł przedostać się z Merkurego? Zwolennicy takich sugestii dotychczas nie są w sianie wyjaśnić, w jaki sposób oderwał się od macierzystej planety.

— Nie tylko to. Merkury jest zbadany na tyle, aby mieć pewność, że nie ma rodzimego życia. A przecież podczas długiego tamtejszego dnia krzemowce znajdowałyby świetne warunki dla siebie, przynajmniej pod względem temperatury. Noc mogłyby ewentualnie przesypiać w letargu.

— Skąd wiec wziął się ten stwór krzemowoorganiczny?

— Niektórzy egzobiolodzy sądzą, że przybył z bardzo daleka; nawet z innej galaktyki. Przeleżał w głębi Ziemi całe epoki geologiczne i ożył dopiero po wydobyciu go na wierzch — pod wpływem promieni słonecznych albo gazowego otoczenia… Według takich domniemań, gdyby w okresie kredowym nie wpadł do ówczesnego morza, lecz spoczął na powierzchni lądu, w ogóle nie doszłoby do powstania człowieka, gdyż cała nasza biosfera musiałaby ustąpić pola krzemowcom.

— Czemu jednak po zestaleniu się skały osadowej silikoki zaraz nie przeszły w stan czynnego życia i nie podjęły swej gwałtownej działalności, jak to czynią obecnie?

— Silihomida i silikoki wrzucasz do jednego worka. A tego powinniśmy się wystrzegać, póki nie odkryjemy rodzaju powiązań między tymi gatunkami, wzajemnie różniącymi się chyba tak dobitnie jak pierwotniak i człowiek.

— Masz słuszność. Zbyt pochopnie potraktowałem silikoki jako cos w rodzaju flory bakteryjnej stale obecnej w naszym przewodzie pokarmowym.

— Tymczasem one potrafią zachowywać się bardzo rozmaicie w warunkach całkiem podobnych. Nie chciałabym być źle zrozumiana, lecz tak twierdzą zwolennicy najnowszej hipotezy Bandorego: w pewnych przypadkach funkcje życiowe krzemowych mikrobów wydają się podporządkowane woli jakiejś istoty rozumnej. — To wielka rewelacja. Ale znowu wrócę do źródła, czyli do Silihomidów: czy możesz przytoczyć konkretniejszy dowód ich istnienia poza niezbyt czytelnymi szczątkami czegoś zniszczonego przez mido na wyżynie Ahaggar?

— Tak. Nawet z tego samego pola walki. Wśród szczątków wyspy latającej udało się odnaleźć krystaliczne zapisy, z których część nie była zbytnio zatarta. Otóż obserwacje kilku łazików zdają się wskazywać, że na zakażonym obszarze zetknęły się z jakimiś większymi istotami węglowo-krzemowymi. Mają one cały pęk ruchliwych odnóży i coś w rodzaju niekształtnego tułowia.

— Dlaczego mówisz oględnie, że ”obserwacje zdają się zakasywać”?

— Łaziki pracowały w nader trudnych warunkach. W taśmach jest wiele zniekształceń, a przede wszystkim obraz zakrywają często obłoki gazowe do tego stopnia, że wahaliśmy się, czy nie wchodzą w grę jakieś złudzenia optyczne. Wszak wiemy, że sili-koki już niejednokrotnie przejawiały zorganizowane działanie, na przykład wyrzucając kierunkowo rozpalone gazy i lawę.

— Na czym więc opieracie przypuszczenia, ze mogą tu działać Silihomidzi?

— Sposób natarcia na północny odcinek frontu i latającą wyspę stwarza wie)e przesłanek przemawiających za tą hipotezą. Dobrze tłumaczy ona zresztą fakt, że silikoki zaatakowały przede wszystkim mnie osobiście, jakby wiedząc, że właśnie ja kieruję konkrytem. A przecież konkryt wykonuje pracę analityczno-syntetyczną, która nie rzuca się w oczy. Jest niejako mózgiem, a nie wykonawcą. Pojąć strukturę organizacyjną ośrodka kierującego latającą twierdzą mogła, moim zdaniem, wyłącznie istota rozumna.

— Czy nie dopuszczasz możliwości, że owi Silihomidzi sq po prostu wysłannikami mido; jakimś przedłużonym jego ramieniem?

— Za wcześnie na kategoryczną odpowiedź. Niemniej w ostatnich miesiącach niejednokrotnie stwierdzono atakowanie ognisk silikokowych promieniowaniem dezintegrującym wysyłanym przez te pyły autosterowane. Nadto uratowanie życia Frankowi i mnie, co jest dotąd niezrozumiałe dla naszej medycyny, nie stanowi już wydarzenia odosobnionego. Wszędzie tam, gdzie działało mido, silikoki ginęły nie tylko na powierzchni ziemi, lecz również wewnątrz ustrojów ludzkich. Widocznie to promieniowanie dezintegrujące nie niszczy białka węglowego.

— Co nazywasz promieniowaniem dezintegrującym?

— Właściwie jest to hipoteza czysto robocza. Dotąd nie udało się zarejestrować takiego promieniowania. Spostrzegamy tylko jego działanie w postaci rozkładania białka krzemowego.

— Czy komitet poprzez terenowe sztaby obserwacyjne próbował wejść łv kontakt z mido?

— Owszem. Chodziło głównie o wspólną akcję przeciw silikokom. Porozumienie było trudne, gdyż mido nie służy specjalnie temu celowi. Udało się jednak uzyskać jaką taką odpowiedź, z której wynika, że do stworzenia planowej, zorganizowanej obrony przeciw inwazji krzemowców nie wystarczy mido. W tym celu trzeba zbudować gigantyczny sztuczny mózg: urządzenie, które Urpianie nazywają Pamięcią Wieczystą.

— Czy uchwała Światowego Komitetu Obrony Ludzkości wprowadza jakieś zastrze żenia dotyczące zakresu spodziewanej pomocy?

— Nie. To byłoby zresztą nielogiczne. Zawierzenie dobrej woli istot rozporządzających techniką bez porównania wyższą od naszej stawia siłą rzeczy tę pomoc poza ludzką kontrolą.

— Czy Bernard Kruk i jego stronnicy nie widzą w tym niebezpieczeństwa?

— Widzą. Usiłują uspokoić siebie i innych, że ono jest co najmniej przesadzone. Uważają, że dla ratowania Ziemi warto ponieść wielkie ryzyko — aż do częściowego ograniczenia swobody ludzkiej woli. W tym względzie między nimi a nami otwarła się przepaść nie do przekroczenia. Dlatego wystąpiliśmy z komitetu.