Выбрать главу

— Tak samo — rozwijał Franek swój wywód — przedstawia się sprawa krzemowców. My ich widzimy jako zbrodniarzy przybyłych na Ziemię, aby wygubić ludzi. W ich gigantycznej pracy dostrzegamy jedynie pierwiastek zniszczenia. A obiektywna rzeczywistość wyglądać może zgoła inaczej. To jest działanie twórcze. Wyjdźmy na moment z naszej ludzkiej skóry, odłączmy od trzeźwego rozumowania cały emocjonalny kompleks widzenia świata! Skoro tylko to nam się uda, uznamy, że Silihomidzi to wspaniali budowniczowie na taką skalę, jaka nam będzie dostępna dopiero za stulecia. Pomyślcie tyl ko — my dziś nie potrafimy dostosować klimatu Wenus do osadnictwa pod gołym niebem. Przynajmniej nie potrafimy dokonać tego szybko. A jakie wyniki w zupełnie analogicznym przedsięwzięciu uzyskały krzemowce? Po upływie trzech lat Ziemia bardziej nadaje się dla nich aniżeli dla nas! Ber aż dostał wypieków na twarzy.

— Przerwę ci — powiedział, siląc się na spokój. — Zapewne w tym, co mówisz, jest jakieś ziarno racji, ale trudno zdobyć się nawet na cierpliwe słuchanie tego. Po cóż wysilać się na konstruowanie jakichś rzekomo obiektywnych tez? Nie przemawiasz do przyrody, do wszechświata — zaczerpnął powietrza — mówisz do żywych ludzi, którzy nie chcą i nie potrzebują dla snucia jakichkolwiek rozważań wychodzić z ludzkiej skóry. W naszym pojęciu krzemowce nie są żadnymi budowniczymi. Są niszczycielami! Pospolitymi zbrodniarzami! — zapalał się coraz bardziej. — A co najmniej wrogą siłą. Wrogą nam i naszej przyrodzie.

Rem utkwiła w nim swe wielkie miedziane oczy.

— Ber!.. — powiedziała z wyrzutem i umilkła.

— Nie zgadzasz się ze mną? — w głosie Kruka zabrzmiało zdziwienie.

— Oczywiście, że się nie zgadzam. A z tymi zbrodniarzami w ogóle się ośmieszyłeś. Kto- jest zbrodniarzem? Jest nim dla nas człowiek, który swym postępowaniem dotkliwie krzywdzi drugiego człowieka. Ale zaznaczam: wyłącznie człowiek! Czy tygrys pożerający ludzi jest zbrodniarzem? W średniowieczu tak uważano; toteż miały miejsce sądy nad zwierzętami, proceduralnie kubek w kubek podobne do rozpraw, w których oskarżano ludzi. Twoje rozumowanie jest przecież zbliżone do tamtego. To tak, jakbyś widział zbrodnię w tępieniu myszy niszczących plantację.

Ber spojrzał na Rem z wyrzutem.

— Istnieją jednak chyba pewne zasady etyczne poszanowania wszelkiego życia i granice prawa do zabijania. Pomiędzy różnymi społeczeństwami istot rozumnych musi istnieć pewna wzajemna lojalność oparta na poszanowaniu przestrzeni niezbędnej do życia. Gdyby przypadek zrządził, że nie krzemowcy wylądowali u nas, ale my u nich — czy przystąpilibyśmy do przekształcenia tamtejszych warunków klimatycznych w celu skolonizowania ich ojczyzny?

— Nie podołalibyśmy takiemu zadaniu — wtrącił Franek.

— Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło — obruszył się Ber. Zapanowała chwila milczenia.

Urządzenie wentylacyjne przepompowujące powietrze samoczynnie przestało już działać, zapanował przyjemny chłód. Ściany zdążyły niemal ostygnąć. Pod przezroczystym kloszem spoczywał krzemowiec, nieruchomy jak pomnik, jak niezrozumiały, dręczący symbol. Monarcha bez tronu, bez kraju, bez poddanych — Wielki Tajemniczy zamieniony w kamień przez złą wróżkę. Samotny najotchłanniejszą samotnością i przedziwnym życiem, którego nie umieli stwierdzić ani ludzie, ani ich precyzyjne przyrządy. Zważony, wymierzony, opukany, widziany i dotykalny dla każdego, kto miał na to ochotę.

Bandore poruszył się na swoim miejscu.

— Gdzieś we wszechświecie powstało życie oparte na białku węglowo-krzemowym. Gdzie, nie wiem. W jakich warunkach klimatycznych, tego zaledwie próbuję się do- myśląc. A może nie mam żadnego wyobrażenia o takim środowisku przyrodniczym? Jedno jest pewne: że musiało tam być o wiele gorącej niż na Ziemi.

Życie to oczywiście podlegało ewolucji — ciągnął egzobiolog. — Jak każde życie… Rozwijało się więc od form najprostszych ku coraz bardziej zróżnicowanym i specjalizując narządy niezbędne do spełnienia funkcji życiowych, osiągało coraz wyższą zdolność przystosowywania się do zmiennych wymagań środowiska. Aż wreszcie po paru miliardach lat — jeśli tempo tych przemian jest podobne jak u węglowców — wyrósł z tego planetarnego gniazda gatunek istot myślących. Jednym z fundamentalnych praw przy- rody, a moim zdaniem w ogóle najważniejszym, jest życie. Dawniej przeważał pogląd, że powstaje ono wszędzie tam, gdzie warunki sprzyjają biogenezie; przynajmniej odnoszono to do białka węglowego. Dziś jesteśmy trochę ostrożniejsi, choć w ogólnym zarysie to się sprawdza na przykładzie Temidów z Układu Proximy i Urpian z Układu Tolimana. Bandore zamyślił się.

— Życie jest zdolnością materii do permanentnej fizykochemicznej przemiany samej siebie. Ale transformizm linii rodowodowych — od czasów Darwina trochę niefortunnie nazywany ewolucją — na drobniejszych odcinkach historii planety wyrażający się spe-cjacją, czyli powstawaniem nowych gatunków, stanowi niewyobrażalnie złożony łańcuch przyczyn i skutków przenikających się wzajemnie. Dochodzi jeszcze do głosu przebogaty kompleks różnych czynników, tak wielostronnie rozczłonkowany, że siłą rzeczy rozstajna myśl błądzi po tych manowcach.

— Czy dokładnie to samo dotyczy istot węglowo-krzemowych?

W odpowiedzi na pytanie Rem egzobiolog rozłożył ręce gestem bezradności.

— Dokładność bardziej cechuje ludzi niż biologię.

— Jak to rozumieć?

— Oczywiście i tu, i tam nie brak wyjątków — zastrzegł się uczony. — Ale odpowiadając na pytanie, gdyby idealna dokładność stanowiła dewizę przyrody, replika organizmów musiałaby w każdym poszczególnym przypadku być absolutnie doskonała — z góry wykluczając wszelki postęp. Tymczasem prócz rekombinacji genów obu ustrojów rodzicielskich raz po raz dochodzi do głosu właśnie partackie odczytanie kodu genetycznego; po prostu z ewidentnym błędem. Tak powstają mutacje, od drobnych do bardzo zasadniczych, spośród których nieliczne, te pomocne w walce o byt, utrzymują się, kumulują z późniejszymi, powstałymi w następnych pokoleniach, i tak w ciągu miliardów lat mogą dziać się zdumiewające przekształcenia: od pierwotniaka do człowieka!

— Czy to samo dotyczy krzemowców? — Rem ponowiła pytanie. Bandore zamyślił się.

— Nie wiem — odparł z zupełną szczerością. — Gdybyś przed owym tragicznym dwudziestym lipca spytała mnie, czy gdzieś w kosmosie żyją organizmy krzemowe, zaprzeczyłbym. Na przekór licznym sugestiom, wyrażanym nie tylko przez fantastów, byłem przeświadczony, że krzem nie nadaje się do tworzenia białka, nawet w powiązaniu z węglem. Teraz już tego nie powtórzę, bo trudno zaprzeczyć faktom. Nie znaczy to jednak, abym się domyślał biogenezy i ewolucji krzemowców. Nie mogli — jak nasza biosfera — powstać w wodzie, gdyż nawet,pod dowolnie wysokim ciśnieniem nie da się podnieść jej temperatury wrzenia powyżej dwustu dwunastu stopni, a to za mało dla ich wymagań życiowych. Słyszę zdania, że zrodził ich ocean olejów krzemoorganicznych. Być może… Albo że ewolucja tego życia była prostą wstępującą — bez żadnych zakoli, meandrów i ślepych uliczek tak typowych dla całej ziemskiej ewolucji, łącznie z antro-pogenezą. Mało to prawdopodobne, ale też nie wykluczam… W każdym razie nie oczekujcie ode mnie autorytatywnej wypowiedzi w tych kwestiach.

— Czy trudności leżą w tym, że chodzi o krzemowców? — wtrącił Ber.

— Krzemowcy są nam szczególnie obcy, bo nasza biologia jest tylko i wyłącznie biologią białka węglowego.

— A egzobiologia? — zaczepnie spytał Franek.

— Tak samo ezgobiologia białka węglowego, tylko ze spekulacyjnymi odskokami na własne ryzyko. To jest — jak mówiliśmy — jedna strona medalu. A druga… Zrozumcie — zapalał się Bandore — że ewoluowanie biosfery jakiejkolwiek planety stanowi kompleks zagadnień, który przynajmniej obecnie możemy ogarnąć jedynie metodą opisową, na konkretnym przykładzie badanego środowiska życia. Nie umielibyśmy, znalazłszy się na globie, gdzie życie powstało stosunkowo niedawno, przekonstruować panoramy przyszłości tego życia — zresztą zależnej od mnóstwa dość przypadkowych, zgoła nieprzewidywalnych czynników. Tak samo nie umiemy odtworzyć obrazu biosfery Ziemi za miliard lat, nawet zakładając, że w tym czasie promieniowanie Słońca nie zmieni się w sposób istotny, jak mamy podstawy przypuszczać.