– Wiem tylko, że Dań przed chwilą oddychał w identyczny sposób. Zupełnie jak gdyby ten oddech domu zagnieździł się w nim. Jakby był opętany.
Doktor Jarvis odłożył kartotekę tuż obok miski z winogronami dla Dana Machina.
– Czy jest pan pełnoprawnym członkiem klubu świrów czy jedynie członkiem towarzyszącym? – zapytał.
Tym razem nie obraziłem się.
– Wiem, że to trudno zrozumieć – powiedziałem. – Sam tego nie rozumiem. Ale te objawy właśnie przypominają opętanie. Słyszałem, jak ten dom oddycha, i słyszałem, jak Dań oddychał chwilę temu, kiedy miał całkiem czerwone oczy. Wydawało mi się, że oddechy domu i Dana są takie same.
Doktor Jarvis popatrzył w dół na Dana i potrząsnął głową.
– To najwyraźniej psychosomatyczne – powiedział. – Wczoraj wieczorem słyszał ten odgłos oddychania i do tego stopnia go to wystraszyło, że zaczai się z nim identyfikować i oddychać podobnie.
– No, może. Ale co spowodowało u niego te czerwone oczy?
Doktor Jarvis westchnął głęboko.
– Załamanie światła – odparł równym głosem.
– Załamanie światła? Panie doktorze!
Jarvis popatrzył na mnie hardo.
– Słyszał pan – warknął. – Załamanie światła.
– Widziałem to na własne oczy! I pan także!
– Niczego nie widziałem. To znaczy, nie widziałem niczego, co byłoby możliwe z medycznego punktu widzenia. I myślę, że lepiej pamiętajmy o tym obaj, zanim zaczniemy rozpowiadać ludziom.
– Ale pielęgniarka…
Doktor Jarvis machnął pogardliwie ręką.
– W tym szpitalu pielęgniarki mają status przebranych pokojówek.
Nachyliłem się nad Danem i przyjrzałem się bacznie jego woskowej twarzy. Dostrzegłem, że poruszał wargami, szepcząc we śnie.
– Panie doktorze, ten facet nie jest zwyczajnie chory – powiedziałem. – Z nim coś jest bardzo nie w porządku. Co teraz zrobimy?
– Możemy zrobić tylko jedno: postawić diagnozę i udzielić mu odpowiedniej medycznej pomocy. Niestety, tutaj nie przeprowadzamy egzorcyzmów. W ogóle nie wierzę, aby jego stan był gorszy od hipersugestywności. Pana przyjacielowi wydawało się, że w tamtym domu faktycznie słyszy oddychanie. Wpadł w histerię. Prawdopodobnie był to jego własny oddech.
– Ale ja też to słyszałem.
– Może – powiedział jakby od niechcenia.
– Panie doktorze – odezwałem się ze złością. Ale doktor Jarvis zaatakował mnie, uniemożliwiając mi przedstawienie mu moich racji.
– Zanim zacznie mnie pan karcić za brak wyobraźni, proszę sobie przypomnieć, że ja tutaj pracuję – burknął. – Wszystkie moje poczynania muszą być uzasadnione przed radą szpitalną, a jeżeli zacznę opowiadać o opętaniu przez demony lub o oczach, które świecą czerwono w ciemności, nagle okaże się, że na pewien czas wniosek o mój awans trafił na półkę, a ja nie będę miał dostępu do połowy potrzebnych mi urządzeń i finansów.
Obszedł łóżko i stanął na wprost mnie. Niskim, naglącym głosem powiedział:
– Widziałem, jak oczy pana Machina zrobiły się czerwone, i pan też to widział. Jeżeli mamy coś na to poradzić, przedsięwziąć coś skutecznego, to najlepiej nic o tym nie mówić. Rozumie pan?
Przyjrzałem się mu z ciekawością.
– Czy usiłuje mi pan powiedzieć, że wierzy w jego opętanie?
– Niczego nie usiłuję panu powiedzieć. Nie wierzę w demony i nie wierzę w opętanie. Ale jestem przekonany, że w tym przypadku musimy radzić sobie sami, bez powiadamiania władz szpitala.
W tej chwili Dań poruszył się i jęknął. Poczułem, że ze strachu włosy stają mi dęba, lecz gdy się odezwał, najwyraźniej był we względnie normalnym stanie.
– John… – wymamrotał. – John… Nachyliłem się nad nim. Oczy miał ledwo otwarte, a usta spierzchnięte.
– Jestem tu, Dań. Co się dzieje? Jak się czujesz?
– John… – szepnął. – Nie opuszczaj mnie…
Popatrzyłem na doktora Jarvisa.
– W porządku, Dań. Nikt cię nie opuści.
Dań uniósł z trudem rękę.
– Nie pozwól mi odejść, John. To serce. Nie opuszczaj mnie.
Doktor podszedł bliżej.
– Pana serce? Czy czuje pan ucisk? Ból? Czy boli pana serce?
Dań potrząsnął głową, ćwierć centymetra w każdą stronę.
– To serce – powiedział ledwo słyszalnym głosem. – Bije i bije, i bije. Wciąż bije. To serce, John, ono wciąż bije! Wciąż bije!
– Dań – wyszeptałem nagląco. – Dań, nie możesz doprowadzać siebie do takiego stanu! Dań! Na rany Chrystusa!
Ale doktor Jarvis mnie odciągnął. Dań z powrotem opadł na poduszkę, zamykając oczy. Jego oddech stał się powolny i regularny, powolny, bolesny i ciężki. Mimo że w dalszym ciągu przypominał mi oddychanie, jakie słyszeliśmy w domu Seumoura Wallisa, wydawało mi się, że wreszcie ten oddech pozwoli Danowi odpocząć. Wyprostowałem się, wstrząśnięty i zmęczony.
– Teraz powinno mu ulżyć. Przynajmniej na godzinę lub dwie – powiedział doktor Jarvis cichym głosem. – Te ataki zdają się nasilać w regularnych odstępach dziewięćdziesięciominutowych.
– Czy domyśla się pan, co może być przyczyną? – zapytałem.
Wzruszył ramionami. – Przyczyn może być wiele. Ale dziewięćdziesiąt minut to okres między cyklami REM, to znaczy snu, podczas którego ludzie mają najbardziej wyraziste marzenia.
Przyjrzał się ściągniętej i wymizerowanej twarzy Dana.
– Mówił mi wcześniej o snach – powiedziałem. – Miał sny o kołatkach, które ożywają, i poruszających się statuetkach. Tego rodzaju rzeczy. Wszystko miało związek z tym domem, gdzie byliśmy zeszłego wieczoru.
– Czy pan ma zamiar tam wrócić? Do tego domu? – zapytał doktor Jarvis.
– Zamierzam tam iść dziś wieczorem. Jeden z naszych ludzi z działu inżynieryjnego uważa, że to, co myśmy słyszeli, było nietypowym przeciągiem. Dlaczego pan pyta?
Doktor Jarvis nie odrywał oczu od Dana.
– Chciałbym z panami pójść. Dzieje się tu coś, czego nie rozumiem, a chcę zrozumieć.
Uniosłem jedną brew.
– I tak nagle przestał się pan czuć pewny siebie?
Mruknął:
– Dobrze, należało mi się to. Ale mimo wszystko chciałbym do was dołączyć.
Po raz ostatni rzuciłem okiem na Dana, który blady jak trup leżał na łóżku szpitalnym. Powiedziałem bardzo cicho:
– Dobrze. To numer tysiąc pięćset pięćdziesiąt jeden Pilarcitos. Punktualnie o dziewiątej.