– Dobra – powiedziałem. – Zabierajmy się do tego.
Wyciągnął swą starczą, zrogowaciałą dłoń i ścisnął moje ramię.
– Jeżeli wielki duch zechce nas zabrać, przyjacielu, to pamiętajmy jedynie dobre słowa, nie te gorzkie.
– W porządku, masz to u mnie.
Pociągnąłem za sznurek, który zwisał z klapy. Wydawało się, że uwiązł gdzieś, ale pociągnąłem mocniej i klapa otworzyła się ciężko wydając przy tym zardzewiały jęk. Pierwsze szczeble drabiny opadły niechętnie. Z ciemnego otworu, ziejącego nad nami, spłynął gorący zaduch i dochodziły niespokojne drapania i szmery, jakby coś oczekiwało nas niecierpliwie.
– Pozwól, że pójdę pierwszy – nalegał. – Potrafię powstrzymać najgorsze.
– Nie chciałbym, abyś sobie pomyślał, że sam się zgłosiłem.
Szaman ujął drabinkę, która zahuśtała, zatrzeszczała i wreszcie opadła na podłogę korytarza. Potem, szczebel po szczeblu, wchodził powoli na górę, od czasu do czasu zatrzymując się, aby nasłuchiwać i obserwować. Jego głowa i ramiona niknęły w mroku.
– Na litość Chrystusa, nie wykręć mi numeru w stylu Bryan Corder – wymamrotałem.
– Jest tu. Jest na tym strychu. Czy widzisz na dole kontakt? Wyczuwam go. Poznaję jego zapach. Poświeć mi!
Rozejrzałem się wokoło i zauważyłem stary bakelitowy pstryczek na przeciwległej ścianie. Pociągnąłem w dół i marna zakurzona żarówka, podwieszona pod krokwiami, zapłonęła na strychu.
Nagle George Tysiąc Mian wrzasnął i spadł z drabiny. Jego stare ciało dziwacznie uderzyło o podłogę. Przez sekundę myślałem, że nie żyje, ale ryknął:
– Zamknij drzwi! Zamknij drzwi! Zamknij drzwi, zanim będzie za późno!
Chwyciłem dół drabinki i usiłowałem wepchnąć ją na górę, ale zaklinowała się jedną stroną w otworze w suficie. Wdrapałem się po kilku szczebelkach i całą siłą szarpnąłem, aby ją uwolnić.
I wtedy ujrzałem Kujota. Niewiele widziałem. Był w drugim końcu strychu, gdzie światło prawie nie docierało, a całe pomieszczenie wypełniały tysiące, tysiące chorych szarych ptaszysk, pełzających, bijących skrzydłami i drapiących pazurami deski podłogi. Było prawie niemożliwe doszukać się jakiegokolwiek kształtu czy formy, ale przez trzepoczące się chmary ptaków, przez Szary Smutek, dostrzegłem coś ciemnego i wielkiego, z demonicznymi oczyma, które jarzyły się w szczeciniastej twarzy. Mogłem poczuć straszliwą obecność bestii, bardziej złowrogiej i okrutnej niż wszystko, co byłem w stanie sobie wyobrazić. Na podłodze strychu w pobliżu otworu stała statuetka Panny Niedźwiedziej, tyle że nie była to już statuetka, ale malutka, żywa kopia gigantycznej Panny Niedźwiedziej, która spała piętro niżej. Statuetka obróciła się i wyszczerzyła na mnie zęby, potem pobiegła z powrotem, smyrgając jak szczur w kierunku cienia, pod opiekę swego władcy, demona Kujota.
Zrozumiałem, dlaczego George Tysiąc Mian krzyknął. Kujot z ślepiami płonącymi nienawiścią prostował swe cielsko w mrocznych zakątkach strychu i w ułamku sekundy, gdy stałem przy klapie, zobaczyłem coś, co wytaczało się z jego boków, coś tłustego i bladego i wijącego się jak miliony glist.
Zszedłem z tej drabinki chyba pięćdziesiąt razy szybciej, niż wszedłem. Byłem tak napompowany adrenaliną, że pochwyciłem dolny szczebel i jednym potężnym rwaniem zatrzasnąłem klapę. Potem podniosłem George'a z podłogi i prawie wlokłem go z powrotem przez korytarz.
Na górnym schodku szaman wysapał:
– Poczekaj, nie spiesz się, on jeszcze za nami nie pójdzie.
– Czekać? Wynoszę się z tego przeklętego miejsca tak szybko, jak się tylko da! Widziałeś go? Widziałeś?
George Tysiąc Mian oparł się mojemu szarpaniu.
– John – powiedział – John, nie zapominaj o włosach. Nie wolno ci zapomnieć o włosach Wielkiego Potwora.
– I co z tego?
– John, to jedyny sposób, aby go pokonać. Jeżeli uda się nam pierwszym znaleźć te włosy, to przynajmniej będziemy mieli jakąś szansę!
Puściłem jego marynarkę i oparłem się plecami o ścianę. Z góry, ze strychu, przez cienki strop dochodziły dźwięki, o których lepiej było nie myśleć. Ślizgające, niegłośne, drapiące, szurające dźwięki.
– George, proszę, wynośmy się. Zniosę niedźwiedzioludy, ale tego czegoś nie zniosę.
– Poczekaj. Pamiętaj o znaczeniu symbolu. Trzeba patrzeć z północnego słupa tipi bestii. Tam ukryte są włosy Wielkiego Potwora.
Podniosłem ręce w geście poddania.
– Dobra. Gdzie jest północ?
Pogrzebał w kieszeni i wyciągnął niewielkie okrągłe puzderko.
– Jeszcze jedna magiczna sztuczka? – zapytałem.
Otworzył puzderko.
– Powiedzmy. To kompas.
Zlokalizowanie północy zajęło nam kilka chwil, ponieważ za każdym razem, gdy Kujot poruszył się na strychu, nad nami, igła drgała i chwiała się. Wreszcie namierzyliśmy położenie i George Tysiąc Mian wskazał na jedno z brudnych okien na samym końcu korytarzyka.
– O, tam – oznajmił. – Tam jest okno północne.
Pospieszyliśmy we wskazanym kierunku i wyjrzeliśmy. Okno wychodziło na niezbyt interesujące tyły domów przy Mission Street, ale za nimi widniał jeden wyraźnie dominujący element krajobrazu. Stał wysoki, dumny, zasnuty pasmami nisko opadłej mgły. Filary i liny lśniły w szarym świetle poranka. Most Golden Gate.
George Tysiąc Mian głęboko odetchnął.
– Tak jest. Tam znajduje się skalp Wielkiego Potwora.
– Most? W.jaki sposób można ukryć włosy na moście?
Uśmiechnął się do mnie triumfalnie.
– Legendy głoszą, że jego włosy były siwe jak żelazo i mocne jak bicze.
Słuchałem z obawą odgłosów Kujota poruszającego się nad nami.
– Co to znaczy? Dla mnie to nie ma sensu.
Ścisnął mnie za ramię, by zwrócić moją uwagę na to, co mówił. Zapytał z naciskiem: