Выбрать главу

Otworzyłem oczy. Wallis tkwił skulony na podłodze, roztrzęsiony, ale nic mu się nie stało. Zaniepokoił mnie Dań. Leżał nieruchomo na plecach, a twarz miał niesamowicie bladą. Podniosłem przewrócone krzesło, po czym ukląkłem obok niego i dotknąłem jego policzka.

– Dań? Nic ci się nie stało? Dań!

– Może lepiej wezwę pogotowie – zaoferował Wallis.

Uniosłem kciukiem jedną powiekę Dana. Ruch gałki ocznej oznaczał, że jeszcze żyje i albo doznał wstrząsu mózgu, albo znajdował się w głębokim szoku. Tyle nauczono mnie w wojsku – oprócz umiejętności wysadzania w powietrze pól ryżowych i defoliowania dwudziestu pięciu akrów w dwadzieścia pięć minut.

Gdy Wallis wzywał pogotowie, okryłem Dana marynarką. Włączyłem też rozklekotany stary piecyk elektryczny, żeby nie zmarzł. Dań nie drżał ani nie trząsł się. Leżał po prostu na plecach, biały i nieruchomy, i gdy nasłuchiwałem z uchem tuż przy jego wargach, ledwo mogłem dosłyszeć, że oddycha. Spoliczkowałem go kilka razy, ale było to jak uderzenie dłonią w kawał surowego chlebowego ciasta.

– Zaraz przyjadą – oznajmił Wallis, odkładając telefon. Podniosłem głowę. Przez chwilę zdawało mi się, że znowu słyszę tamto oddychanie, ten cichy, szeleszczący dech. Ale słyszałem tylko Dana, który walczył ze śmiercią. Dom natomiast zdawał się zapaść znowu w swój odwieczny, tajemniczy sen.

Wallis klęknął obok mnie powoli, z ostrożnością reumatyka.

– Nie wie pan, co to mogło być? – zapytał. – Tamten dźwięk? I cała ta siła? Nie do wiary. Nigdy dotąd coś takiego się nie stało.

– Nie wiem. Może było to uwolnienie ciśnienia. Może jest tu u pana jakieś ciśnienie powietrzne, które czasem musi znaleźć ujście. Nie wiem, do diabła, co to jest.

– Czy myśli pan, że to duchy?

Spojrzałem na niego.

– A pan?

Wallis pomyślał chwilę, po czym potrząsnął głową.

– Nigdy nie słyszałem o duchach, które rozkładały ludzi na łopatki.

Popatrzył w dół na pobladłą twarz Dana i zagryzł wargi.

– Jak pan uważa, nic mu nie będzie?

Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Mogłem jedynie wzruszyć ramionami, klęcząc w tej ciemnej bibliotece, i czekać na ambulans.

Gdy poszedłem odwiedzić Dana następnego ranka, siedział w łóżku wsparty na poduszkach. Miał osobny pokój pomalowany na jasnozielony kolor, z widokiem na zatokę, a pielęgniarki wypełniły pomieszczenie kwiatami. W dalszym ciągu był blady, ale lekarze mieli go pod obserwacją, a on sam wyglądał na całkiem zadowolonego. Dałem mu egzemplarz „Playboya" i nowego „Examinera". Przysunąłem sobie krzesło ze stalowych rurek i brezentu.

Otworzył „Playboya" na rozkładówce i obrzucił szybkim krytycznym spojrzeniem brunetkę z gigantycznymi piersiami.

– Tego właśnie potrzebowałem – podsumował oschle. – Zastrzyku superadrenaliny.

– Pomyślałem, że zadziała lepiej od benzedryny… Jak się czujesz?

Odłożył czasopismo.

– Nie jestem pewien. W sobie czuję się nieźle. Nie gorzej niż ktoś, kto oberwał w łeb kijem baseballowym.

Urwał i spojrzał na mnie. Jego źrenice, oglądane nawet przez szkła firmy Clark Kent, zdawały się dziwnie małe. Może to tylko z powodu leków, jakie mu podawano. Może ciągle utrzymywał się u niego lekki wstrząs. Ale jakoś nie był to już ten sam Dań Machin, z którym poszedłem na drinka poprzedniego wieczoru. Było w nim coś zagapionego, jakby mówił co innego, a myślał co innego.

– Wyglądasz jakoś inaczej – powiedziałem. – Czy o to ci chodzi?

– Czuję się inaczej. Nie wiem, co to jest, ale definitywnie czuję się nieswojo.

– Czy miałeś wrażenie czegoś dziwnego, kiedy to wszystko się stało?

Wzruszył ramionami.

– Nie mogę sobie przypomnieć. Pamiętam oddychanie i to, jak się wzmagało. Co było potem… po prostu nie wiem. Zdawało mi się, że coś mnie zaatakowało.

– Zaatakowało? Co?

– Nie mam pojęcia – powiedział Dań. – Trudno wyjaśnić. Gdybym wiedział, jak ci to wytłumaczyć, spróbowałbym. Ale nie umiem.

– Myślisz wciąż, że był to duch?

Przesunął dłonią po ostrzyżonych na jeża włosach.

– Nie jestem pewny. Mógł to być jakiś hałaśliwy i złośliwy duch, wiesz, taki poltergeista, który rzuca przedmiotami. Albo był to wstrząs ziemi. Może pod domem znajduje się uskok.

– A więc szukasz także racjonalnych wytłumaczeń. Ja też nad tym rozmyślałem, ale w dzisiejszej gazecie nie ma wiadomości o wstrząsie podziemnym. Pytałem też w biurze, lecz nikt niczego nie odczuł.

Dań sięgnął po szklankę wody.

– Wobec tego nie mam pojęcia. Może istotnie był to duch. Zawsze wierzyłem, że duchy są właściwie niegroźne, a w każdym razie większość jest niegroźna. Wiesz, spacerują z głowami pod pachą, potrząsając łańcuchami… i to wszystko.

Podszedłem do okna i spojrzałem w dół, na samochody przejeżdżające mostem Golden Gate. Poranna mgła już się podniosła, ale wokół słupów wciąż utrzymywała się mgiełka, rozmywając ich kontury jak na akwareli.

– Umówiłem się na drugą wizytę w tym domu dziś wieczorem – powiedziałem. – Chcę wszystko porządnie obejrzeć i zobaczyć, co tam się właściwie dzieje. Biorę ze sobą Bryana Cordera z wydziału inżynieryjnego. Rano rozmawiałem z nim, przypuszcza, że mógł to być jakiś przeciąg katabatyczny.

Gdy odwróciłem się od okna, Dań zdawał się nie słuchać. Siedział w łóżku, gapiąc się bezmyślnie na przeciwległą ścianę, a dolna szczęka mu opadła.

– Dań? – odezwałem się. – Słyszałeś, co powiedziałem?

Spojrzał na mnie, mrużąc oczy.

– Dań?

Podszedłem szybkim krokiem do łóżka i wziąłem go za ramię.

– Wszystko w porządku, Dań? Wyglądasz na chorego.

Oblizał wargi, jakby były bardzo spierzchnięte.

– W porządku – powiedział niepewnie. – Jestem okay. Chyba tylko powinienem odpocząć, to wszystko. Odkąd wyszedłem ze wstrząsu, nie śpię dobrze. Ciągle mi się coś śni.