Franklina nie radowała perspektywa występowania w roli głównego świadka na przesłuchaniach komisji, ale wiedział, że nie uda mu się uniknąć tej ciężkiej próby. Spędzał teraz wiele czasu na zbieraniu danych, które obaliłyby argumenty przeciwników uboju wielorybów, co okazało się zadaniem znacznie trudniejszym, niż to sobie wyobrażał. Sprawy nie dało się przedstawić jasno i wyraźnie, mówiąc, że preparowane mięso wielorybie kosztuje tyle a tyle za funt, gdy tymczasem syntetyczne białko uzyskiwane z glonów i planktonu będzie kosztować więcej. Nikt tego nie potrafił określić, gdyż zbyt wiele było czynników zmiennych. Największą niewiadomą był koszt eksploatacji proponowanych pływających mleczarni, gdyby zdecydowano hodować wieloryby wyłącznie dla mleka.
Brakowało danych i uczciwość nakazywała powiedzieć o tym, ale z drugiej strony Franklin czuł. się zobowiązany do stwierdzenia wprost, że zaprzestanie uboju wielorybów nigdy nie będzie możliwe ze względów czysto ekonomicznych. Jego lojalność w stosunku do sekcji, nie mówiąc już o chęci utrzymania własnego stanowiska, skłaniały go ku temu samemu.
Jednak w grę wchodziła nie tylko ekonomika; dawały o sobie znać również czynniki emocjonalne, utrudniając Franklinowi zajęcie jednoznacznej pozycji. Dni spędzone u boku Maha Thero oraz zetknięcie się ze sposobem myślenia i kulturą starszą niż jego własna, wywarły na niego wpływ głębszy, niż przypuszczał. Podobnie jak większość ludzi żyjących w tej materialistycznej epoce, Franklin pozostawał pod urokiem tryumfów nauki, które opromieniały pierwsze dziesięciolecia dwudziestego pierwszego wieku. Szczycił się swoim sceptycznym racjonalizmem i brakiem jakichkolwiek przesądów. Zasadnicze problemy filozoficzne nigdy go zbytnio nie trapiły; wiedział, że coś takiego istnieje, ale uważał, że to nie jego specjalność.
Teraz jednak, chciał czy nie chciał, musiał odpowiedzieć na wyzwanie rzucone z tak nieoczekiwanych pozycji, że czuł się prawie bezbronny. Zawsze dotąd uważał się za człowieka humanitarnego, lecz teraz przypomniano mu, że humanitaryzm może nie wystarczać. Bijąc się tak z myślami stawał się coraz bardziej drażliwy i wreszcie doszło do tego, że musiała wkroczyć do akcji Indra.
— Walter — powiedziała stanowczo, kiedy Anna poszła do łóżka z płaczem po kolejnej awanturze, w której obie strony były równie winne — zaoszczędzisz sobie masę kłopotów, jeśli nazwiesz rzeczy po imieniu i przestaniesz się oszukiwać.
— O co ci znów chodzi?
— Od tygodnia jesteś zły na wszystko i wszystkich, z jednym tylko wyjątkiem. Wściekałeś się na Lundquista — chociaż było to częściowo moją winą — na prasę, na wszystkie inne sekcje w Departamencie, na dzieci i w każdej chwili możesz się rozzłościć na mnie. Jest tylko jedna osoba, na którą się nie złościsz — to Maha Thero, sprawca wszystkich twoich kłopotów.
— Dlaczego miałbym złościć się na niego? Jest stuknięty, ale to święty człowiek, a w każdym razie najbardziej święty ze wszystkich ludzi, jakich znam.
— Nie twierdzę, że tak nie jest. Mówię tylko, że w głębi serca zgadzasz się z nim, ale nie chcesz się do tego przyznać przed samym sobą.
— To idiotyzm! — zaczął Franklin podniesionym głosem, ale nagle jego oburzenie gdzieś się ulotniło. Idiotyzm idiotyzmem, ale to była prawda.
Poczuł, że spływa na niego spokój; nie był już więcej zły na siebie i na cały świat. Jego dziecinne dąsy na to, że stanął przed dylematem stworzonym przez innych, ulotniły się bez śladu. Dlaczego właściwie miałby się wstydzić tego, że pokochał zwierzęta, które powierzono jego opiece; jeśli można uniknąć posyłania ich na rzeź, powinien się tylko cieszyć, niezależnie od tego, jakie wynikną stąd konsekwencje dla jego sekcji.
Nagle przypomniał sobie pożegnalny uśmiech Thero. Czyżby ten niezwykły człowiek przewidział, że przeciągnie go na swoją stronę?
Jeśli jego łagodna perswazja — której nie wahał się poprzeć metodą wstrząsów w rodzaju tego krwawego programu w telewizji — podziałała na samego Franklina, to znaczy, że losy bitwy są już właściwie przesądzone.
XXII
— Dawniej życie było o wiele prostsze — westchnęła Indra. To prawda, że Peter i Anna byli teraz w internacie, ale wbrew oczekiwaniom nie przysporzyło jej to wolnego czasu. Odkąd Walter został ważną figurą w administracji, musieli brać udział w licznych przyjęciach i uroczystościach. No, z tą ważną figurą to może pewna przesada; dyrektora Sekcji Wielorybów dzieliła jeszcze spora odległość — przynajmniej sześć szczebli — od niebotycznych wysokości, na jakich żył prezydent i jego doradcy.
Pewne rzeczy były jednak niezależne od rangi służbowej. Nikt na przykład nie mógł zaprzeczyć, że stanowisko Walta otaczała aura romantyzmu i ogólnego zainteresowania, sprawiająca, że był on bardziej popularną osobistością niż inni dyrektorzy Departamentu, nawet przed artykułem w „Earth Magazine” i obecną dyskusją wokół uboju wielorybów. Ile ludzi znało nazwiska dyrektora Farm. Planktonowych albo Zasobów Wód Śródlądowych? Może co setny z tych, którzy słyszeli o Walterze. Indra była z tego dumna, chociaż z drugiej strony narażało to Waltera na zazdrość kolegów z innych sekcji.
Teraz jednak zagrażało mu coś gorszego. Jak na razie nikt z pracowników sekcji, ani tyra bardziej nikt z wyższych urzędników Światowej Organizacji do Spraw Wyżywienia, nawet przez chwilę nie podejrzewał, że Walter może mieć jakiekolwiek wątpliwości lub że nie jest zdeklarowanym zwolennikiem status quo.
Indra próbowała zająć się lekturą czasopism naukowych, ale przerwał jej sygnał specjalnego wideofonu, który mimo jej protestów został zainstalowany w dniu, kiedy Walter objął stanowisko dyrektora. Uznano widocznie, że normalna sieć łączności jest niewystarczająca i teraz mogli dzwonić do Waltera z pracy, o każdej porze dnia i nocy.
— Dzień dobry — odezwał się telefonista, który stał się już prawie przyjacielem domu. — Czy zastałem dyrektora?
— Niestety nie — odpowiedziała Indra z satysfakcją. — Mąż od miesiąca nie miał wolnego dnia i dzisiaj pojechał z Peterem na żagle. Jeśli chcecie go złapać, musicie wysłać samolot, bo radio na żaglówce znowu się popsuło.
— Oba aparaty? To dziwne. Na szczęście to nic pilnego. Kiedy wróci, proszę mu uprzejmie przekazać ten komunikat.
Rozległo się pstryknięcie i do wielkiego kosza na korespondencję wśliznął się arkusz papieru. Indra przeczytała go, nie patrząc w aparat pożegnała się z telefonistą i natychmiast połączyła się z Franklinem przez znakomicie funkcjonujące radio.