Выбрать главу

— Jaki jest cel tej książki? Czy zdradzisz mi chociaż tyle?

Nie odpowiedziałem. Naciskał trochę mocniej, chociaż całkiem uprzejmym tonem.

— Te piosenki i autobiografia, to nie dość?

Usiłowałem zrozumieć, dzięki czemu wygląda tak ujmująco. Może to te drobne zmarszczki, które ożywały wokół jego oczu, te kurze łapki, pojawiające się i znikające, kiedy mówił. Widok jego wielkich oczu był niezwykły.

Skierowałem wzrok na monitor. Miałem przed sobą elektroniczny wizerunek jeżyka. Niebawem miałem skończyć. Oni wszyscy o tym wiedzieli. To dlatego z własnej woli podawali tak dużo informacji; pukali, przychodzili, mówili, a potem wychodzili.

— Po co o tym mówić? — spytałem. — Chcę stworzyć zapis tego, co się wydarzyło. Wiedziałeś o tym, kiedy opowiadałeś mi, jak to było z tobą.

— Tak, ale dla kogo jest ten zapis?

Pomyślałem o wszystkich fanach na widowni, o życiu na świeczniku, a potem o tamtych upiornych chwilach u jej boku, kiedy byłem bogiem bez imienia. Nagle zrobiło mi się zimno, mimo pieszczącego ciepła i powiewu idącego od wody. Czy miała rację, nazywając nas samolubnymi i chciwymi, mówiąc, że chęć zachowania świata bez zmian dowodzi egoizmu z naszej strony?

— Znasz odpowiedź na to pytanie — rzekł. Podszedł trochę bliżej i położył rękę na oparciu mojego krzesła.

— To było głupie marzenie, prawda? — To pytanie sprawiało ból. — Nigdy nie dałoby się go zrealizować, nawet gdybyśmy ogłosili ją boginią i słuchali każdego jej rozkazu?

— To było szaleństwo — powiedział. — Powstrzymano by ją; zniszczono.

Milczałem.

— Świat jej nie chciał — dodał. — Oto, czego nie mogła nigdy pojąć.

— Myślę, że jednak wiedziała. Nie było dla niej miejsca, nie było sposobu, by świat uznał jej wartość i by stała się w jego oczach tym, za kogo się uważała. Zrozumiała to, kiedy popatrzyła w twoje oczy i zobaczyła w nich mur, którego nigdy nie mogłaby obalić. Była ostrożna. Wybierała miejscowości tak prymitywne i niezmienione jak ona sama.

— A zatem, znasz odpowiedź na swoje pytania. Dlaczego więc wciąż je zadajesz? Czemu zamykasz się w sobie ze swoim smutkiem?

Nie odpowiedziałem. Znowu ujrzałem jej oczy. „Dlaczego nie możesz we mnie uwierzyć?”

— Przebaczyłeś mi wszystko? — spytałem.

— Nie można cię winić — rzekł. — Ona czekała, słuchała. Wcześniej czy później coś poruszyłoby w niej wolę. Takie niebezpieczeństwo istniało zawsze. Tak naprawdę to, że się obudziła, było zarówno przypadkiem, jak i początkiem. — Westchnął. Znów usłyszałem w jego głosie gorycz, taką jak w pierwsze noce po tamtym, kiedy też był pełen smutku. — Zawsze wiedziałem o niebezpieczeństwie — zamruczał. — Może chciałem wierzyć, że jest boginią. Dopóki się nie obudziła. Dopóki się do mnie nie odezwała. Dopóki się nie uśmiechnęła.

Znów był nieobecny. Myślał o tamtej chwili, zanim runął lód i przyszpilił go bezbronnego na tak długo. Odsunął się powoli, z wahaniem, a potem wyszedł na taras i spojrzał na plażę. Jakże swobodnie się poruszał. Czy starożytni tak samo opierali łokcie na kamiennej balustradzie?

Wyszedłem za nim. Patrzyłem na drugi brzeg wielkiej wodnej przepaści, na rozmigotane odbicie miejskiego horyzontu.

— Czy wiesz, jak to jest, nie nosić tamtego ciężaru? — szepnął. — Po raz pierwszy wiedzieć, że jestem wolny?

Nie odpowiedziałem. Bez wątpienia dzieliłem jego odczucia. Niemniej jednak lękałem się o niego, lękałem się, że być może tam była jego kotwica, jak Wielka Rodzina była kotwicą Maharet.

— Nie — odpowiedział szybko, potrząsając głową. — To jest jak cofnięcie klątwy. Budzę się i myślę, że muszę zejść na dół do sanktuarium, muszę zapalić kadzidło, przynieść kwiaty, muszę stanąć przed nimi i mówić do nich, muszę starać się ich pocieszyć, jeśli cierpią. Potem zdaję sobie sprawę, że to już się skończyło. Mogę iść, dokąd chcę, i robić, co chcę. — Przerwał, zamyślił się, znów popatrzył na światła. — A co z tobą? Czemu ty nie możesz iść, dokąd chcesz? Chciałbym cię zrozumieć.

— Rozumiesz. Zawsze rozumiałeś. — Wzruszyłem ramionami.

— Płoniesz niezadowoleniem. A my nie możemy cię pocieszyć. Potrzeba ci ich miłości. — Wskazał nieznacznym gestem na miasto.

— Pocieszacie mnie — odparłem. — Wszyscy. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym was opuścić, w każdym razie nie na długo. Ale wiesz, kiedy byłem na tamtej scenie w San Francisco… — Nie skończyłem. Po co miałbym o tym mówić. To było spełnienie moich największych marzeń, dopóki nie porwała mnie wielka trąba powietrzna.

— Mimo że nigdy ci nie wierzyli? — spytał. — Myśleli, że jesteś zręcznym estradowcem? Magnesem dla tłumów, jak to mówią?

— Znali moje imię! — odparłem. — To mój głos słyszeli. To mnie widzieli nad światłami rampy.

— Tak więc to po to ta książka, „Królowa potępionych” — pokiwał głową.

Nie odpowiedziałem.

— Zejdź do nas. Pozwól nam dotrzymać ci towarzystwa. Opowiedz nam, co się wydarzyło.

— Widzieliście, co się wydarzyło.

Poczułem jego lekkie zmieszanie, ciekawość, której nie chciał okazać. Nadal mi się przyglądał.

Pomyślałem o Gabrieli, o tym, jak chciała zadać mi pytanie i ugryzła się w język. Wtedy zrozumiałem. Co za głupiec ze mnie, że nie pojąłem tego wcześniej. Chcieli wiedzieć, jakie moce mi przekazała; chcieli wiedzieć, w jakim stopniu jej krew wpłynęła na mnie. A ja trzymałem te sekrety dla siebie, wraz z obrazem trupów rozrzuconych po świątyni Azima, wraz ze wspomnieniem ekstazy towarzyszącej mordowaniu każdego człowieka, który stanął na mojej drodze. A temu wszystkiemu towarzyszyło jeszcze jedno straszne wspomnienie: chwila jej śmierci, kiedy nie użyłem otrzymanej mocy, aby jej pomóc!

Powróciły obsesyjne pytania. Czy widziała mnie leżącego tuż koło niej? Czy wiedziała o tym, że nie przyszedłem jej z pomocą? Czy też jej dusza uleciała, kiedy spadł pierwszy cios?

Mariusz przeniósł wzrok ponad wodę, na łódeczki mknące do portu. Myślał o tym, jak wiele wieków zabrało mu zdobycie posiadanych mocy. Sama transfuzja krwi nie wystarczyła. Dopiero po tysiącu lat potrafił unieść się ku chmurom, jakby był jedną z nich, bez więzów i obaw. Myślał o tym, jak bardzo nieśmiertelni różnią się między sobą; o tym, że żaden z nich nie wie, jaka moc tkwi w drugim, i być może żaden nie wie, jaka moc tkwi w nim samym.

Był bardzo uprzejmy, ale jeszcze nie mogłem zaufać ani jemu, ani nikomu innemu.

— Słuchaj — powiedziałem. — Pozwól mi jeszcze na trochę żałoby. Pozwól mi na tworzenie mrocznych obrazów i zapisywanie słów dla przyjaciół. Później zjawię się między wami, przyłączę się do was i może zastosuję się do zasad. Przynajmniej do niektórych, kto wie? A co zrobicie, jeśli się nie zastosuję, i czy nie pytałem cię już o to wcześniej?

— Istny potwór z ciebie! — szepnął wyraźnie zaskoczony. — Przywodzisz mi na myśl Aleksandra Wielkiego z tej starej anegdotki. Zapłakiwał się, kiedy zabrakło mu krajów do podbijania. Zapłaczesz się, kiedy nie będzie zasad, które mógłbyś łamać?

— Ach, przecież zawsze są jakieś zasady.

Roześmiał się pod nosem.

— Spal tę książkę.

— Nie.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, a potem uściskałem go, ciepło i mocno. Uśmiechnąłem się. Nie wiedziałem, dlaczego to zrobiłem. Był taki cierpliwy i szczery i zaszła w nim jakaś głęboka zmiana, podobnie jak w nas wszystkich. Było w nim jednak — jak i we mnie — coś mrocznego i bolesnego.