Выбрать главу

Stał sztywny i milczący, czując ostry ból, nie znany do tej pory. Potem nastąpiło coś przedziwnego i straszliwego. Podążał za nimi, aż znów namierzył ich spojrzeniem. Rozgniewał się, naprawdę się rozgniewał. Bądźcie przeklęci — mówił im w myślach. — Kara na was za ból, który mi zadajecie! — I proszę! Nagle poczuł coś w głowie, na wysokości czoła, zimny spazm tuż za kością czaszki. Moc wyskoczyła z niego, jakby niewidzialny jęzor. Natychmiast przeniknęła kobietę najbardziej odstającą od całej grupki i jej ciało zajęło się ogniem.

Przyglądał się temu w osłupieniu, zdając sobie jednak sprawę z tego, co się stało. Przeniknął ją jakąś nacelowaną energią. Wzbudził ogień w łatwopalnej krwi, jednakowej u nich obojga. Pożar szalejący obwodami żył przedarł się do szpiku kostnego i rozsadził ciało. Jedna chwila i przestała istnieć.

Bogowie! On tego dokonał! Stał pełen smutku i grozy, wpatrzony w resztki ubrania, sczerniałe i splamione tłuszczem. Tylko kosmyki włosów pozostały na kamieniach, a i one spłonęły wreszcie w strużkach dymu.

Może się myli. Nie, to z pewnością jego dzieło. Czuł, co czyni. A ona była tak wystraszona!

Ogłuszony szedł do domu, zbierając myśli. Z pewnością nigdy wcześniej nie użył tej mocy, nie był nawet jej świadomy. Czyżby zagościła w nim dopiero teraz, po stuleciach działania krwi, wysuszającej tkanki na cienkie, białe przegródki jak komórki plastra os?

Samotny w swoim mieszkaniu, zapaliwszy świece i kadzidła dla dodania sobie otuchy, znów przeszył się nożem i przyglądał buchającej krwi. Była gęsta i gorąca, migotała w blasku lampy jak żywa. I była żywa!

Przyglądał się w lustrze mrocznemu blaskowi, jaki odzyskał po tygodniach zawziętego polowania i picia. Lekko żółtawe zabarwienie policzków, ślad różowości na wargach. Mniejsza z tym, był jak porzucona skóra węża — martwy, lekki i kruchy, jeśli nie liczyć stale pompowanej krwi. Tej złej krwi. A jego mózg, ach, jego mózg, jak on wygląda? Przezroczysty jak przedmiot z kryształu, zasilany krwią, która parła przez jego drobne komórki? Właśnie tam żyła ta moc i jej niewidzialny jęzor?

Wypróbowywał potem tę nowo odkrytą energię na zwierzętach; na kotach budzących jego niepojętą nienawiść — były przecież złe — i na szczurach, znienawidzonych przez wszystkich ludzi. Jednak one umierały inaczej niż tamta kobieta. Zabijał owe stworzenia niewidzialnym jęzorem energii, ale nie zajmowały się ogniem. Ich mózgi i serca doznawały raczej jakiegoś śmiertelnego udaru, lecz ich krew nie była łatwopalna.

Budziło to w nim lodowatą, dręczącą fascynację.

— Ależ ze mnie obiekt badawczy — szeptał; oczy zalśniły mu nagłymi, nieproszonymi łzami. Peleryny, białe muszki, filmy o wampirach, jakie to miało znaczenie! Kim, do diabła, jestem? — zapytywał sam siebie. Wiecznie podróżującym błaznem bogów, żyjącym od chwili do chwili? Kiedy zobaczył ogromny wabiący plakat Wampira Lestata naigrywający się z niego z witryny sklepu z filmami wideo, odwrócił się i smagnięciem energii rozbił szkło.

Ach, cudownie, cudownie. Dajcie mi lasy, gwiazdy. Tamtej nocy udał się do Delf, gdzie opadł bezszelestnie na ciemną ziemię. Przeszedł po mokrej trawie do miejsca, gdzie niegdyś była wyrocznia, do tej ruiny domu boga.

Nie zamierzał opuszczać Aten. Musiał znaleźć tamtych dwóch krwiopijców i powiedzieć im, że żałuje, że nigdy, przenigdy nie użyje przeciwko nim tej mocy. Muszą z nim porozmawiać! Muszą z nim być!… Tak.

Kiedy obudził się następnej nocy, szukał ich słuchem. Po godzinie usłyszał, jak wstają z grobów. Ich leżem był dom w Plaka, gdzie mieściła się jedna z tych hałaśliwych zadymionych tawern z oknami wychodzącymi na ulicę. Zrozumiał, że za dnia spali w piwnicach, a wieczorami wychodzili przyglądać się śmiertelnym, śpiewającym i tańczącym w tawernie. Lamia, dawne greckie słowo oznaczające wampira, służyło za nazwę tego lokalu, w którym elektryczne gitary grały prymitywną grecką muzykę, młodzi śmiertelni mężczyźni tańczyli ze sobą, kręcąc biodrami, uwodzicielscy zupełnie jak kobiety, a retsina lała się strumieniami. Na ścianach wisiały fotosy z filmów o wampirach — Bela Lugosi jako Drakula, blada Gloria Holden jako jego córa — i plakaty z jasnowłosym, niebieskookim Wampirem Lestatem.

Więc i oni mają poczucie humoru — pomyślał łagodnie. Ale gdy zajrzał do środka, dostrzegł ich ogłuszonych żalem i smutkiem, wpatrzonych w otwarte drzwi. Jakże byli bezradni!

Nie poruszyli się, gdy ujrzeli go stojącego w progu, na tle rozjarzonych ulicznych świateł. Co pomyśleli, zobaczywszy długą pelerynę? Że ożył potwór z plakatów i sprowadza na nich zniszczenie, którego poza nim tak niewielu na ziemi mogło dokonać?

Przybywam w pokoju — informował ich w myślach. — Chciałbym tylko z wami porozmawiać. Nic nie zdoła mnie rozgniewać. Przybywam w… miłości.

Wydawali się sparaliżowani. Potem nagle jeden z nich wstał od stolika i obaj wydali spontaniczny i okropny krzyk. Ogień oślepił go, podobnie jak śmiertelnych, którzy przepychali się obok, gnając jak szaleni na ulicę. Krwiopijcy płonęli, umierali, spętani koszmarnym tańcem wykręcającym ręce i nogi. Dom też płonął, krokwie dymiły, butelki wybuchały, pomarańczowe iskry leciały w niebo.

Czy to on tego dokonał?! Czy sprowadzał na innych śmierć, bez względu na to, czy chciał tego czy nie?

Krwawe łzy płynęły mu po twarzy na wykrochmalony gors. Podniósł rękę, osłaniając twarz peleryną. Był to wyraz szacunku dla tego koszmaru, który odbywał się na jego oczach — dla śmierci krwiopijców.

Nie, on nie mógł tego zrobić, nie mógł. Stał bezwolny, potrącany przez śmiertelnych, którzy spychali go z drogi. Syreny kłuły go w uszy. Zamrugał, usiłując coś zobaczyć mimo błyskającego światła.

W przeraźliwym przebłysku świadomości pojął, że to nie jego dzieło. Ujrzał tę, która była za to odpowiedzialna! Okryta szarą wełnianą opończą, prawie niewidoczna w ciemnej uliczce, stała tam, przyglądając mu się w milczeniu.

Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, łagodnie wypowiedziała jego imię:

— Khaymanie, mój Khaymanie!

W głowie otworzyła mu się pustka. Miał wrażenie, jakby spłynęło na niego białe światło wygładzające wszelkie szczegóły. Przez jeden błogosławiony moment nie czuł nic. Nie słyszał odgłosów szalejącego ognia, nie widział tych, którzy nadal go potrącali, wypadając na ulicę.

Stał wpatrzony się w to coś, w tę piękną i delikatną istotę, jak zawsze pełną wyjątkowej urody i wdzięku. Ogarniętemu grozą, ziemia usunęła mu się spod nóg. Pamiętał wszystko — wszystko, co kiedykolwiek widział, znał lub czym był.

Wieki otworzyły się przed nim. Milenia cofały się i cofały, do samego początku. Pierwsze Plemię — usłyszał w głowie. Wiedział to wszystko, dygotał, krzyczał. Usłyszał swoje wołanie, pełne oskarżycielskiej pasji i urazy:

— To ty!

Nagle w jednym miażdżącym blasku poczuł całą moc jej nagiej siły. Żar uderzył go w pierś. Zatoczył się do tyłu.

Bogowie, mnie też zabijesz! — krzyknął do niej w myślach. Ale ona nie mogła tego usłyszeć! Został ciśnięty o ścianę. Żrący ból zagnieździł mu się w głowie.

A mimo to nadal widział, czuł, myślał! Serce biło mu tak samo równo jak przedtem. Nie płonął!

Wybrawszy odpowiednią chwilę, zebrał siły i nagle sparował tę niewidzialną energię gwałtownym uderzeniem własnej mocy.

— Ach, znowu wyrządzasz zło, moja władczyni! — wykrzyknął w starożytnym języku. Jakże ludzkie brzmienie miał jego głos!

Jednak to był koniec. Ona przepadła.

A raczej wzleciała, uniosła się prosto w górę, dokładnie tak, jak on sam często czynił, i do tego tak szybko, że oko nie mogło tego wyśledzić. Tak, czuł, jak się oddalała. Podniósł wzrok i bez wysiłku ją odnalazł — drobną kreskę sunącą ku zachodowi nad strzępami bladych chmur.