Zszokowały go bliskie odgłosy — syreny, trzask zapadających się belek płonącego domu. Krótka wąska uliczka była zatłoczona; ogłuszająca muzyka wciąż dobiegała z innych tawern. Wycofał się, byle dalej od pogorzeliska, łkając, tylko raz obejrzawszy się na siedlisko martwych krwiopijców. Ach, nie potrafił zliczyć, od ilu lat trwała ta wojna.
Godzinami włóczył się po mrocznych zaułkach.
Ateny ucichły. Ludzie spali za ścianami z drewna. Nawierzchnie ulic lśniły we mgle, gęstej jak deszcz. Jego przeszłość przypominała skorupę gigantycznego ślimaka, górującego nad nim niebywałymi zwojami, przygniatającego niewyobrażalnym ciężarem.
Wreszcie udał się na wzgórze, do chłodnej luksusowej tawerny w wielkim nowoczesnym hotelu ze szkła i stali. Ten lokal przypominał jego samego, był biało-czarny, na podłodze sali dancingowej wzór szachownicy, czarne stoliczki, czarne skórzane loże.
Nie zauważony opadł na ławę w migotliwym mroku i dał upust łzom. Płakał jak głupiec, złożywszy czoło na ramieniu.
Nie doczekał się szaleństwa, nie doczekał się przebaczenia. Wędrował przez stulecia, odwiedzał znane miejsca z czułą, bezmyślną bezpośredniością. Płakał za tymi wszystkimi, których znał i kochał.
Ale największy ból sprawiała mu bezlitosna, dusząca świadomość, że początek, prawdziwy początek nastąpił na długo przed tym dniem, w którym w bezruchu południa spoczął w swoim domu przy Nilu, wiedząc, że tej nocy musi udać się do pałacu.
Było to na rok przed tą chwilą, gdy król rzekł do niego:
— Jedynie dla mej ukochanej królowej zaznam rozkoszy z tymi dwoma kobietami. Pokażę, że nie są czarownicami, których należałoby się bać. A ty uczynisz to w moim imieniu.
Tamta chwila była tak samo realna jak obecna; niespokojny dwór zebrał się i patrzył; czarnoocy mężczyźni i kobiety w delikatnych płóciennych spódniczkach i kunsztownych czarnych perukach, niektórzy kryjący się za rzeźbionymi kolumnami, inni dumnie stojący blisko tronu. Ma przed sobą rudowłose bliźniaczki, jego piękne niewolnice, które z czasem pokochał. Nie mogę tego zrobić — mówił sobie w myślach. A jednak zrobił to. Kiedy dwór czekał, jak czekali król i królowa, nałożył na siebie królewski naszyjnik ze złotym medalionem, by działać w imieniu króla. Zszedł z podwyższenia ku bliźniaczkom, które nie odrywały od niego wzroku, i zhańbił jedną i drugą.
Przecież ten ból nie powinien trwać.
Gdyby miał dość siły, wpełzłby do wnętrza ziemi. Jakże pożądał błogosławionej niewiedzy. Idź do Delf, zanurz się w wysokiej, słodko pachnącej zielonej trawie. Zrywaj dzikie kwiatki. Ach, czy otworzą się przed nim, jak przed światłem słońca, jeśli potrzyma je pod lampą?
A z drugiej strony wcale nie pragnął zapomnieć. Coś się zmieniło, coś sprawiło, że ta chwila była inna niż wszystkie. Ona zbudziła się z długiego, kamiennego snu! Na własne oczy widział ją na ateńskiej ulicy! Przeszłość i przyszłość stały się jednym.
Kiedy łzy wyschły, usiadł wygodniej, słuchał, myślał.
Tańczący pląsali przed nim na oświetlonym parkiecie. Kobiety posyłały mu uśmiechy. Czy w ich oczach był pięknym porcelanowym pierrotem o białym obliczu z plamami czerwieni na policzkach? Uniósł wzrok ku ekranowi wideo pulsującemu nad salą. Jego myśli nabrały większej mocy, podobnie jak siły fizyczne.
Powoli otarł twarz lnianą chusteczką. Obmył palce w kieliszku z winem, jakby dokonywał konsekracji. Znów spojrzał na ekran wideo, na którym Wampir Lestat śpiewał swoją tragiczną pieśń.
Niebieskooki demon z rozwichrzonymi jasnymi włosami, potężnymi ramionami i torsem młodego mężczyzny. Ruchy miał kanciaste, lecz wdzięczne, usta uwodzicielskie, głos pełen starannie modulowanego bólu.
Przez cały ten czas mówiłeś do mnie, prawda? — zapytał bezgłośnie. — Wołałeś mnie! Wołałeś jej imię!
Wizerunek na ekranie wpatrywał się w niego, odpowiadał mu śpiewem, choć oczywiście wcale go nie dostrzegał. Ci Których Należy Mieć w Opiece! — myślał. — Mój król i moja królowa. — Niemniej jednak słuchał z pełnym skupieniem każdej sylaby; brzmiały wyraźnie mimo wrzawy trąb i warkotu bębnów.
Dopiero kiedy obraz i dźwięk się rozpłynęły, wstał i wyszedł z tawerny, kierując się przez chłodne marmurowe korytarze hotelu w mrok na dworze.
Głosy wołały go, głosy krwiopijców z całego świata. Głosy zawsze obecne. Mówiły o zbezczeszczeniu, o zjednoczeniu sił, o tym, że trzeba zapobiec jakiejś straszliwej klęsce. Matka idzie! — mówiły. Mówiły o snach o bliźniaczkach, snach, których nie rozumiały. A on był głuchy i ślepy na to wszystko!
— Jak wielu rzeczy nie rozumiesz, Lestat — szepnął.
Wreszcie wspiął się na mroczne wzgórze i spojrzał na odległe śródmieście pełne świątyń; ich popękane białe marmury błyszczały w świetle omdlałych gwiazd.
— Bądź potępiona moja władczyni! — szepnął. — Bądź potępiona w piekle za to, co uczyniłaś nam wszystkim! — Pomyśleć, że wciąż błąkamy się w tym świecie stali i benzyny, huczących elektronicznych symfonii i milczących sieci komputerowych.
Przypomniał sobie jeszcze jedną klątwę, o wiele silniejszą niż jego własna. Padła w rok po strasznej chwili, w której zgwałcił tamte dwie kobiety — wywrzeszczano ją na dziedzińcu pałacu, pod nocnym niebem tak dalekim i obojętnym jak to.
— Wzywam duchy na świadków; oto wiedza o czasach przyszłych, o tym, co będzie, i o tym, czym ja będę! Tyś królową potępionych! Zło twoim jedynym przeznaczeniem. A w godzinę twojej największej chwały ja cię pokonam. Spójrz na mnie. To ja zetrę cię w proch.
Ile razy w ciągu pierwszych wieków wspominał te słowa? W ilu miejscach na pustyni, w górach i w żyznych dolinach rzek szukał dwóch rudowłosych sióstr? Wśród Beduinów, którzy niegdyś udzielili im schronienia, wśród łowców, którzy nadal odziewają się w skóry, i pomiędzy ludem Jerycha, najstarszego miasta świata. One były już legendą.
A potem nastąpiło błogosławione szaleństwo; utracił wszelką wiedzę, urazę, ból. Był Khaymanem, pełnym miłości do wszystkiego, co widział wokół siebie, istotą, która rozumiała słowo „radość”.
Czy to możliwe, że ta godzina nadeszła? Że bliźniaczkom udało się przetrwać, podobnie jak jemu? I z tej wielkiej przyczyny została mu przywrócona pamięć?
Ach, jakże olśniewająca i przytłaczająca jest myśl, że Pierwsze Plemię się zjednoczy, że zazna wreszcie zwycięstwa.
Z gorzkim uśmiechem pomyślał o ludzkim głodzie heroizmu Wampira Lestata. Tak, mój bracie — odezwał się do niego w wyobraźni — wybacz mi moją drwinę. Ja też pragnę dobra i chwały, ale wygląda na to, że nie ma przeznaczenia i nie ma odkupienia. To właśnie widzę, kiedy stoję nad tym zbrukanym, starożytnym pejzażem — oczekują nas wszystkich tylko narodziny, śmierć i koszmary.
Po raz ostatni spojrzał na śpiące miasto, pełne brzydoty i trosk nowoczesne skupisko ludzi, w którym był tak zadowolony i zaspokojony, wędrując bez końca od jednego starego grobu do drugiego.
Potem uniósł się w górę i błyskawicznie poszybował nad chmury. Czekała go największa próba tego świetnego daru i z uwielbieniem witał nagłe poczucie celowości, choćby nawet iluzoryczne. Ruszył w kierunku Wampira Lestata i głosów, które błagalnie domagały się wyjaśnienia snów o bliźniaczkach. Ruszył ku zachodowi, tak jak wcześniej ona.