Выбрать главу

Peleryna rozwinęła się jak gładkie skrzydła; wspaniałe chłodne powietrze opływało go, wywołując nagły wybuch głośnego śmiechu, jakby na krótką chwilę znów był szczęśliwym prostaczkiem.

Rozdział szósty

Opowieść o Jesse, wielkiej rodzinie i Talamasce

Zmarli nie dzielą się. Chociaż wychylają się ku nam Z grobów (przysięgam, Że się wychylają), nie podają nam swych serc. Podają swoje głowy, tę ich część, która patrzy uparcie.
Stan Rice „Ich udział” z tomu „Treść dzieła” (1983)

Okryj jej oblicze; me oczy olśniła; umarła młodo.

John Webster
TALAMASCA
Badacze nadprzyrodzonego
Trzymamy straż
I zawsze jesteśmy obecni.
Londyn Amsterdam Rzym

Jesse jęczała we śnie. Była delikatną kobietą o kręconych rudych włosach, liczącą sobie trzydzieści pięć lat. Leżała zagrzebana głęboko w bezkształtnym, gubiącym pierze materacu, umieszczonym na drewnianej ramie zwisającej z sufitu na czterech zardzewiałych łańcuchach.

Gdzieś w rozległym domu bił zegar. Musi się obudzić. Dwie godziny zostały do występu Wampira Lestata. Ale w tej chwili nie mogła porzucić bliźniaczek.

Zawrotne tempo tej części snu było niespodziewane i niezrozumiałe (chociaż wszystkie sny o bliźniaczkach były tak niejasne, że dostawało się szału). Jednak na pewno znów znalazły się w pustynnym królestwie. Otaczała je wroga tłuszcza. Jak bardzo się zmieniły, jakże są blade. Może ich fosforyzujący blask był złudzeniem, lecz zdawało się, że świeciły w zapadających ciemnościach, a ich ruchy były płynne, jakby spętane tańcem. Jedna uciekała w objęcia drugiej, ciskano w nie bowiem płonącymi żagwiami; ale oto stało się coś złego, coś bardzo złego. Jedna z nich była ślepa. Zaciskała mocno powieki, delikatna skórka była pomarszczona i wpadnięta. Tak, wydłubali jej oczy. A czemu druga wydaje takie straszne dźwięki?

— Uspokój się, przestań stawiać opór — powiedziała ślepa w starożytnym języku, który w snach był zawsze zrozumiały. A druga bliźniaczka wydała okropny gulgoczący jęk. Nie mogła mówić. Ucięto jej język!

Nie chcę tego dłużej oglądać, chcę się obudzić. Ale oto żołnierze przepychają się przez tłum, może się wydarzyć coś strasznego; bliźniaczki z nagła nieruchomieją. Żołnierze łapią je i prowadzą w różne strony.

Nie róbcie tego! Nie wiecie, czym jest dla nich rozdzielenie? Zabierzcie żagwie. Nie palcie ich. Nie palcie ich rudych włosów.

Ślepa wyciągnęła ręce w kierunku siostry, krzyczy jej imię:

— Mekare!

A Mekare, niema siostra, która nie może odpowiedzieć, wydaje ryk rannej bestii.

Tłum się rozdziela, robiąc miejsce dla dwóch ogromnych kamiennych trumien dźwiganych na wielkich ciężkich marach. Nie wygładzone sarkofagi o wiekach imitujących kształt ludzkich twarzy i ciał. Czym bliźniaczki sobie zasłużyły, by zamykać je w trumnach? Nie wytrzymam tego! Kładą mary na ziemi, doprowadzają bliźniaczki, podnoszą wieka. Nie róbcie tego! Ślepa walczy, jakby widziała, co się dzieje, ale ujarzmiają ją, unoszą i wkładają do skrzyni. Mekare przygląda się temu z niemą grozą, chociaż i ją ciągną do mar. Nie opuszczajcie wieka albo będę krzyczeć za Mekare! Za nie obie…

Jesse usiadła z otwartymi oczami. Tak, krzyczała przez sen.

Krzyczała przeraźliwie, sama w tym domu, gdzie nie było nikogo, kto mógłby ją usłyszeć, i gdzie nadal dźwięczało echo tamtego krzyku. Miękko opadająca cisza, lekkie skrzypienie łańcuchów łóżka, śpiew ptaków w lesie, w głębokiej puszczy i dziwne przeświadczenie, że zegar wybił szóstą, oto było wszystko, co słyszała i czuła.

Sen rozpływał się szybko. Rozpaczliwie usiłowała go uchwycić, zobaczyć wymykające się szczegóły — ubrania tego dziwnego nieznanego ludu, oręż żołnierzy, twarze bliźniaczek! Ale wszystko już przepadło. Pozostał jedynie nastrój chwili i głęboka świadomość tego, co się wydarzyło — a także pewność, że Wampir Lestat ma coś wspólnego z tymi snami.

Senna spojrzała na zegarek. Nie zostało wiele czasu. Chciała być wśród widzów, kiedy Wampir Lestat wejdzie na estradę; chciała być w pierwszym rzędzie.

A jednak wahała się, wpatrzona w białe róże na nocnym stoliczku. Za oknem ujrzała niebo południa pełne słabego oranżowego światła. Sięgnęła po list leżący obok kwiatów i przeczytała go kolejny raz.

Kochanie,

dopiero teraz otrzymałam Twój list, znajdowałam się bowiem daleko od domu i dotarł do mnie z pewnym opóźnieniem. Rozumiem fascynację, którą ta postać, Lestat, w Tobie budzi. Jego muzykę słychać nawet w Rio. Przeczytałam już książki, które załączyłaś. I wiem o Twoich badaniach tej postaci dla Talamaski. Twoje sny o bliźniaczkach musimy omówić osobiście. Jest to sprawa najwyższej wagi. Błagam Cię… nie, zabraniam Ci iść na ten koncert. Musisz pozostać na terenie Sonomy, dopóki tam nie przyjadę. Wyjadę z Brazylii najwcześniej, jak to będzie możliwe.

Czekaj na mnie. Kocham Cię

Twoja ciotka Maharet

— Maharet, przykro mi — szepnęła. Myśl, że mogłaby nie pojechać, była nie do przyjęcia. Jeśli ktoś na świecie to rozumiał, to właśnie Maharet.

Talamasca, dla której przepracowała dwanaście długich lat, nigdy nie wybaczyłaby jej nieposłuszeństwa. Ale Maharet znała powód; sama nim była! Maharet wybaczy.

Szumiało jej w głowie. Nocne koszmary nie chciały jej opuścić. Przedmioty stopniowo znikały w cieniach, a zmierzch nagle zapłonął tak wyraźnie, że nawet zalesione wzgórza odbijały światło. Róże fosforyzowały jak białe ciała bliźniaczek.

Białe róże… usiłowała przypomnieć sobie coś, co słyszała o białych różach. To kwiaty żałobne. Ale nie, Maharet nie mogło o to chodzić.

Jesse ujęła jeden z pąków i płatki natychmiast się posypały. Co za słodycz. Przycisnęła je do ust i przypomniała sobie niewyraźną scenę: Maharet w domu, dawno temu, latem, w oświetlonym świeczkami pokoju leży na posłaniu z płatków róż, wielu, wielu białych, żółtych i różowych płatków, które zebrała i rozsypała na twarzy i szyi.

Czy naprawdę to widziała? Tak wiele płatków zaplątało się w długie rude włosy Maharet. Rude jak włosy Jesse, jak włosy bliźniaczek — grube, wijące się, przebłyskujące złotem.

Był to jeden z setek kawałeczków wspomnienia, których nigdy nie potrafiła złożyć w całość. To już jednak nie miało znaczenia, co pamięta z sennego zagubionego lata. Wampir Lestat czekał; oto będzie koniec, jeśli nie odpowiedź, zupełnie jak obietnica samej śmierci.

Wstała. Ubrała znoszoną obszarpaną kurtkę, z która nie rozstawała się w tych dniach, podobnie jak i z męską koszulą i dżinsami. Włożyła zniszczone kowbojki.

Musi opuścić ten pusty dom, który nie zaproszona nawiedziła tego ranka. Odjazd sprawiał jej ból. Ale jeszcze większy ból sprawił jej sam przyjazd.

* * *

O świcie pojawiła się na skraju polany, zdumiona, ale nie zaniepokojona tym, że wszystko jest takie jak przed piętnastu laty: nieregularna budowla wbita w podnóże góry, dach i werandy wsparte na kolumienkach w woalu pysznej, mieniącej się niebiesko winorośli. Wyżej, na wpół ukryte w trawiastym stoku okienka odbijały pierwsze błyski słońca.