Выбрать главу

Oczywiście najwspanialszym odkryciem okazała się historia rodziny, niezliczone oprawne w skórę tomiska opisujące wszystkie odgałęzienia Wielkiej Rodziny na przestrzeni stuleci. Z entuzjazmem wynajdywała setki albumów ze zdjęciami i kufry pełne portretów, czasem owalnych miniatur, kiedy indziej wielkich płócien, teraz pokrytych kurzem.

Natychmiast pochłonęła historię Reevesów z Karoliny Południowej, jej najbliższych krewnych — bogatych przed wojną secesyjną i zrujnowanych potem. Prawie się popłakała, oglądając ich fotografie. Oto wreszcie byli przodkowie, do których naprawdę była podobna; widziała swoje odbicie w ich twarzach. Mieli jej bladą skórę, nawet jej mimikę! A dwoje z nich miało jej kędzierzawe rude włosy. Dla Jesse, adoptowanego dziecka, była to sprawa o nadzwyczajnym znaczeniu.

Dopiero pod koniec pobytu, kiedy odkryła zwoje ze starożytną łaciną, greką i wreszcie egipskimi hieroglifami, zaczęła zdawać sobie sprawę z wagi rodzinnego archiwum. Odkrycie glinianych tabliczek w piwnicy zostało zaprzepaszczone, lecz wspomnienie rozmów z Maharet nigdy się nie zatarło. Godzinami rozmawiały o kronikach rodzinnych.

Jesse błagała, by pozwolono jej zająć się w fachowy sposób historią rodziny. Zrezygnuje ze studiów dla tej biblioteki. Chciała przetłumaczyć stare zapiski i wprowadzić dane do komputera. Czemu nie opublikować opowieści o Wielkiej Rodzinie? Tak długa genealogia była z pewnością czymś niezwykłym, jeśli nie absolutnie wyjątkowym. Nawet koronowane głowy nie potrafiły wykazać się pochodzeniem sięgającym wczesnego średniowiecza.

Maharet ze spokojem traktowała entuzjazm Jesse, przypominając jej, że to czasochłonna i niewdzięczna praca. W gruncie rzeczy jest to tylko historia jednej rodziny; czasami zaledwie listy nazwisk i imion, krótkie opisy bezbarwnych żywotów, karteluszki z datami urodzin i śmierci, informacje o zmianie miejsca zamieszkania.

Dobrze się wspominało te rozmowy i miękkie, łagodne światło biblioteki, cudowny zapach starej skóry i pergaminu, świec i płonącego drewna. Maharet przy kominku, urocza modelka zasłaniająca bladozielone oczy wielkimi, lekko barwionymi szkłami, ostrzegała Jesse, że ta praca może ją pochłonąć, uniemożliwić coś lepszego. Liczyła się sama Wielka Rodzina, nie jej archiwum, liczyła się witalność każdego pokolenia, wiedza i miłość wobec bliskich. Archiwum to tylko środek do celu.

Jesse pragnęła tej pracy jak niczego do tej pory. Przecież Maharet na pewno pozwoli jej tu zostać! Była gotowa spędzić lata w tej bibliotece, by wreszcie odkryć pochodzenie rodziny!

Dopiero potem dostrzegła, że kryje się w tym wszystkim niejedna zdumiewająca tajemnica. Dopiero potem mnóstwo drobiazgów zaczęło dręczyć ją z całą mocą.

* * *

Na przykład, Maharet i Mael nigdy nie zjawiali się przed zmierzchem, a wyjaśnienie, że śpią cały dzień, nie było żadnym wyjaśnieniem. Gdzie śpią? — to następne pytanie. Ich pokoje przez cały dzień stały puste, szafy ścienne pękały od egzotycznych i niezwykłych ubrań. O zachodzie słońca wyrastali jak spod ziemi. Gdy Jesse podnosiła wzrok, Maharet stała przy palenisku, jej makijaż był staranny i bez skazy, ubiór przykuwający uwagę, klejnoty w uszach i na szyi migocące w złamanym świetle. Mael odziany jak zwykle w kurtkę z miękkiej jeleniej skóry stał milczący pod ścianą.

Ale gdy Jesse pytała o dziwne godziny nieobecności, odpowiedzi Maharet były całkowicie nieprzekonywające! Są bladzi, nie cierpią słońca i byli na nogach do tak późnej pory! To prawda. Przecież o czwartej nad ranem wciąż rozprawiali o polityce lub historii, ujmując je w tak przedziwny i odległy sposób; wymieniali starożytne imiona miast; czasami rozmawiali szybko w dziwnym języku, którego Jesse nie potrafiła sklasyfikować, a co dopiero zrozumieć. Dzięki swoim nadzmysłowym zdolnościom czasami rozumiała temat konwersacji, ale dziwne dźwięki powodowały zamęt w jej głowie.

Mael jakimś sposobem wywoływał cierpienia Maharet, to rzucało się w oczy. Czy był jej kochankiem? Chyba nie.

A to, jak Mael i Maharet rozmawiali ze sobą? Jakby czytali w myślach. Ni stąd, ni zowąd powiedział: „Ale mówiłem ci. żebyś się nie przejmowała”, kiedy tak naprawdę ona nie odezwała się słowem. Czasem zachowywali się tak samo względem Jesse. Pewnego razu Maharet zawołała ją do głównej jadalni, chociaż Jesse przysięgłaby, że słyszała jej głos tylko w głowie.

Oczywiście, była medium. Ale czy Mael i Maharet też byli potężnymi mediami?

Inna sprawa: kolacje, na których pojawiały się ulubione dania Jesse. Nie musiała mówić, co lubi, a czego nie. To było wiadomo! Zastawała na stole ślimaki, smażone ostrygi, fettucini alla carbonara , polędwicę a la Wellington; same przysmaki. A wina… nigdy nie kosztowała tak znakomitych roczników. Tymczasem Maharet i Mael dziobali jak ptaszki, a przynajmniej tak to wyglądało. Czasami nie zdejmowali rękawiczek przez cały posiłek.

A dziwni goście, co z nimi? Na przykład Santino, czarnowłosy Włoch, który przybył pieszo pewnego wieczoru z młodym towarzyszem imieniem Eryk. Santino wpatrywał się w Jesse. jakby była egzotycznym zwierzęciem, a potem pocałował ją w rękę i dał przewspaniały pierścionek ze szmaragdem, który przepadł w nie wyjaśniony sposób kilka wieczorów później. Santino przez dwie godziny kłócił się z Maharet w tym niezwykłym języku, a potem wyszedł ze zmieszanym Erykiem, szalejąc z wściekłości.

Były też dziwne nocne zabawy. Czy Jesse nie obudziła się dwukrotnie o trzeciej czy czwartej nad ranem, znajdując dom pełen ludzi? Goście śmiali się i rozmawiali w każdym pokoju. I wszyscy mieli wspólną cechę: niesłychanie bladą cerę i niezwykłe oczy, wielce podobne do oczu Maela i Maharet. Jesse była taka senna, że nie pamiętała nawet, jak wróciła do łóżka. W pewnym momencie otoczyło ją kilku bardzo pięknych młodych mężczyzn, nalali jej wino do kieliszka, a potem już był ranek, tyle pamiętała. Leżała w łóżku. Słońce świeciło za oknem. Dom stał pusty.

Słyszała dziwne rzeczy, na przykład ryk helikopterów i małych samolotów. Jednak nikt nie powiedział ani słówka na ten temat.

Mimo to była taka szczęśliwa! Tamte sprawy jakby nie miały znaczenia! Odpowiedzi Maharet w jednej chwili rozwiewały wszelkie wątpliwości. Niezwykłe było jednak to, jak łatwo Jesse zmieniała zdanie. Była osobą bardzo pewną siebie i przeważnie od razu wiedziała, co myśleć na dany temat. By nie skłamać — była uparta jak osioł. A tymczasem okazywała dziwną ambiwalencję wobec spraw poruszanych przez Maharet. Z jednej strony uważała je za niedorzeczne, z drugiej — za jak najbardziej oczywiste.

Miała jednak zbyt pyszną zabawę, żeby się czymkolwiek przejmować. Kilka pierwszych wieczorów spędziła z Maharet i Maelem na rozmowach o archeologii. Maharet okazała się kopalnią wiadomości, chociaż miała bardzo dziwne poglądy.

Na przykład utrzymywała, iż rolnictwo rozwinęło się dlatego, że plemiona, którym wprawdzie powodziło się całkiem nieźle dzięki łowiectwu, chciały mieć stały dostęp do pewnych halucynogennych roślin wprawiających w religijny trans. I chciały też mieć piwo. Nieważne, że nie było na to najmniejszego archeologicznego dowodu. Kop, Jesse, a sama się przekonasz.

Mael pięknie czytał poezję; Maharet czasem grała na fortepianie, bardzo powoli, jakby medytacyjnie. Eryk wpadł jeszcze na kilka wieczorów, entuzjastycznie dołączając się do śpiewów.