Niewątpliwie w odległej przeszłości różni osobnicy miewali wizje i rozmawiali z duchami. I być może podobnie jak czarownice czy szamani, ci ludzie dokonali czegoś dla swoich plemion czy narodów. Jednak na podstawie ich prostych i zwodniczych przeżyć zbudowano złożone i wymyślne religie, nadając mityczne nazwy niejasnym bytom i tworząc niesłychany wehikuł dla heterogenicznej zabobonnej wiary. Czy nie przyniosło to więcej zła niż dobra?
Wierz mi, że bez względu na to, jak interpretuje się historię, dawno minęły czasy, gdy kontakt z duchami przynosił jakąkolwiek korzyść. Być może o sceptycyzmie przeciętnych jednostek wobec upiorów, mediów i całej tej zbieraniny decyduje prostacka, ale nieubłagana sprawiedliwość. Nadprzyrodzone, bez względu na swą postać nie powinno ingerować w ludzką historię.
Uważam, że wyjąwszy przypadki pocieszenia paru zagubionych dusz, Talamasca gromadzi zapisy spraw, które nie są ważne i nie powinny być ważne. To ciekawa organizacja, ale nie zdoła dokonać wielkich rzeczy.
Kocham Cię. Szanuję Twoją decyzję. Jednak przez wzgląd na Twoje dobro liczę, że znużysz się Talamaską i bardzo prędko powrócisz do normalnego życia.
Jesse zastanowiła się głęboko, zanim odpowiedziała. Było jej bardzo przykro, że Maharet nie zaaprobowała jej wyboru. Niemniej jednak zdawała sobie sprawę, że jej decyzja jest czymś na kształt rewanżu. Maharet odsunęła ją od tajemnic rodziny; Talamasca przygarnęła ją do swojego łona.
Zapewniała Maharet w liście, że członkowie zakonu nie mają złudzeń co do doniosłości swojej pracy. Uprzedzono Jesse, że jest to działalność tajna, nie przynosząca sławy, a nawet nie zawsze dająca prawdziwą satysfakcję. Zgodziliby się w pełni z Maharet co do jej oceny mediów, duchów, zjaw.
Ale czy miliony ludzi nie uważają odkryć archeologów za równie błahe? Jesse błagała Maharet, by uwierzyła, jak to wszystko jest dla niej ważne. Na zakończenie napisała, ku swojemu wielkiemu zdumieniu, następujące słowa:
Nigdy nie zdradzę Talamasce ani słowa o Wielkiej Rodzinie. Nigdy nie powiem im o domu w górach Sonoma i dziwnych zdarzeniach, które mi się tam przytrafiły. Taka tajemnica wzbudziłaby w nich zbyt wielką ciekawość. Poczuwam się do lojalności, wobec Ciebie. Ale błagam, pozwól mi pewnego dnia wrócić do domu w Kalifornii. Pozwól mi porozmawiać z Tobą o tym, co widziałam. Wiele ostatnio zrozumiałam. Miałam zadziwiające sny. Ufam jednak Twojemu sądowi w tych sprawach. Byłaś wobec mnie ogromnie szczodra i nie wątpię, że mnie kochasz. Proszę, uwierz, że i ja bardzo Cię kocham.
Odpowiedź Maharet była krótka.
Jesse, jestem ekscentryczną i upartą istotą; bardzo wiele przeżyłam. Bywa, że nie doceniam wpływu, jaki wywieram na innych. Nigdy nie powinnam była zapraszać Ciebie do swego domu; to był egoistyczny wybryk, którego nie potrafię sobie wybaczyć. Liczę na to, że zdołasz uspokoić moje sumienie. Zapomnij o tej wizycie. Nie wmawiaj sobie, że to, co tam widziałaś nie istnieje, ale nie zagłębiaj się w tamte wspomnienia. Żyj swoim życiem tak, jakby nigdy nie zostało tak brutalnie zakłócone. Któregoś dnia odpowiem na wszystkie Twoje pytania, ale nigdy więcej nie stanę na drodze Twojego przeznaczenia. Gratuluję Ci nowego powołania. Zawsze możesz liczyć na moją bezwarunkową miłość.
Niebawem dołączyła do tego eleganckie prezenty. Skórzany ekwipunek podróżny i cudowne palto podbijane norkami, żeby było jej ciepło w „tym obrzydliwym angielskim klimacie”. To kraj, który „tylko druid może pokochać”, napisała Maharet.
Jesse bardzo polubiła palto, jako że norki były tylko na podbiciu i nie rzucały się w oczy, a torby podróżne służyły jej świetnie. Maharet nie przestawała pisać kilka razy do roku. Pozostała równie pomocna jak do tej pory.
Z biegiem lat to Jesse się oddaliła, jej listy były coraz krótsze i mniej regularne, jako że praca w Talamasce była tajna. Po prostu nie mogła opisywać swoich zajęć.
Nadal odwiedzała członków Wielkiej Rodziny na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Kiedy tylko kuzyni przyjeżdżali do Londynu, zwiedzała z nimi miasto lub jadła lunch. Wszystkie te kontakty były jednak sporadyczne i powierzchowne. Talamasca stała się niebawem całym życiem Jesse.
Kiedy zaczęła tłumaczenia z łaciny, ujrzała w archiwach Talamaski cały świat; zapisy rodzin mediów i pojedynczych osobników, przykłady „oczywistych” czarów, prawdziwych maleficia i wreszcie powtarzające się, niemniej jednak koszmarnie fascynujące protokoły z autentycznych procesów czarownic, które niezmiennie dotyczyły niewinnych i bezbronnych. Pracowała dniami i nocami; wprowadzała owe dane do komputera, odzyskując bezcenny materiał historyczny z kruszących się pergaminowych kart.
W terenie otwierał się przed nią inny świat, jeszcze bardziej pociągający. W ciągu pierwszego roku pracy w Talamasce Jesse widziała przypadki nawiedzeń przez złośliwe duchy tak przerażające, że dorośli mężczyźni uciekali przed nimi na ulicę. Widziała dziecko, które za pomocą telekinezy uniosło dębowy stół i wyrzuciło go przez okno. W kompletnym milczeniu porozumiewała się z ludźmi czytającymi w myślach, którzy odbierali wszelkie przesłane im komunikaty. Widziała upiory tak wstrząsające, że wcześniej w ogóle nie uwierzyłaby w ich istnienie. Była świadkiem psychometrii, automatycznego pisania, lewitacji, transów mediumicznych — a potem, robiąc notatki, zawsze dziwiła się własnemu zaskoczeniu.
Czy nigdy się nie przyzwyczai? Nie uzna tego wszystkiego za normalne? Nawet starzy członkowie Talamaski zwierzali się jej, że będąc świadkami takich zjawisk, za każdym razem przeżywają wstrząs.
Niewątpliwie mediumiczne zdolności Jesse były wyjątkowo bogate. Często wykorzystywane, rozwinęły się niebywale. Dwa lata po przyjęciu do Talamaski Jesse była wysyłana do każdego nawiedzanego domu w Europie i Stanach Zjednoczonych. Po jednym lub dwóch dniach spędzonych w ciszy i spokoju biblioteki następował tydzień w jakimś piekielnie przewiewnym korytarzu i obserwacja wizyt milczącej zjawy, która wcześniej przeraziła innych.
Jesse rzadko potrafiła ustalić wzorce zachowań tych nieproszonych gości. Prawdę mówiąc, potwierdziła tylko to, co wiedzieli wszyscy członkowie Talamaski: nie ma jednej okultystycznej teorii obejmującej całość dziwnych zjawisk, które widziała lub o których słyszała. Praca fascynowała ją, ale okazała się ogromnie frustrująca. Jesse nie była pewna, czy sama jest przy zdrowych zmysłach, kiedy zwraca się do tych „nie znających spokoju istot” czy też „tumanowatych duchów”, jak niegdyś całkiem trafnie określił je Mael. Mimo wszystko doradzała im przenieść się w „wyższe sfery”, by szukać tam spokoju dla siebie, a tym samym zostawić w spokoju również śmiertelnych.
Było to jakieś rozwiązanie, chociaż być może zmuszało duchy do pożegnania się z jedyną formą życia, jaka im pozostała. Niewykluczone przecież, że śmierć jest absolutnym kresem istnienia — zarówno ciała, jak i duszy — i uparte dusze nawiedzają żyjących jedynie wtedy, gdy nie chcą pogodzić się z nicością. Jak jednak zaakceptować straszną myśl, że świat duchów jest jedynie niejasnym i chaotycznym odbiciem dawnego, prawdziwego życia przed granicą wiecznej, całkowitej ciemności?
Bez względu na to, jak było naprawdę, Jesse uporała się z niezliczonymi nawiedzeniami. A myśl o uldze, jaką zapewniła żywym, stale podnosiła ją na duchu. Rozwinęło się w niej głębokie poczucie, że prowadzi wyjątkowe życia. Ekscytujące. Nie zamieniłaby go na nic w świecie.
No, prawie na nic. Bo gdyby Maharet pojawiła się w jej progu z prośbą o powrót do warowni w górach Sonoma i o zajęcie się archiwami Wielkiej Rodziny, mogłaby spakować walizki w jednej chwili. Chociaż niewykluczone, że nie kiwnęłaby nawet palcem w bucie.