Выбрать главу

Śmierć Klaudii. Na te słowa Jesse ku swojemu zaskoczeniu lekko zadrżała.

— Przyjrzyj się jednak uważnie temu chłopcu — powiedział Dawid. — Bo to o nim teraz będziemy mówić.

Amadeo. To znaczyło „ten, którego Bóg kocha”. Tak, był piękny. Szesnasto-, może siedemnastolatek o kwadratowej, bardzo regularnej twarzy i dziwnie błagalnym spojrzeniu.

Dawid włożył jej coś do ręki. Z trudem oderwała wzrok od obrazu. Nie od razu zrozumiała, że patrzy na ferrotypię, dziewiętnastowieczną fotografię. Szepnęła po chwili:

— To ten sam chłopiec!

— Tak. I rodzaj eksperymentu — rzekł Dawid. — Zrobiono je prawdopodobnie tuż po zachodzie słońca, w oświetleniu, które mogłyby się nie sprawdzić w przypadku innego obiektu. Zauważ, że właściwie nic nie widać poza jego twarzą.

To była prawda; Jesse dostrzegła też, że uczesanie miał stosowne do tamtej epoki.

— Spójrz jeszcze na to — dodał Dawid. Tym razem podał jej stary dziewiętnastowieczny dziennik z wąskimi kolumnami druku i atramentowymi ilustracjami. Ujrzała tego samego chłopca wysiadającego z powoziku — szkic zrobiono naprędce, ale widać było, że chłopiec się uśmiecha.

— Jest tu artykuł o nim i o Teatrze Wampirów. A to angielskie czasopismo z 1789 roku, czyli całe osiemdziesiąt lat wcześniejsze. Znajdziesz w nim kolejny bardzo dokładny opis tej instytucji i tego samego młodego człowieka.

— Teatr Wampirów… — Wpatrywała się w klęczącego chłopca o kasztanowych włosach. — Ależ to Armand, postać z tej powieści!

— Właśnie. Wydaje się lubić to imię. Może we Włoszech był to Amadeo, ale stał się Armandem do osiemnastego wieku i później używał tego miana.

— Nie tak szybko, proszę — powiedziała Jesse. — Twierdzisz, że udokumentowano istnienie Teatru Wampirów? Że zrobili to nasi ludzie?

— Uczynili to starannie. Akta są ogromne i zawierają mnóstwo wspomnień na temat teatru. Mamy również dokumenty prawne posiadłości. Tu zaczyna się kolejne ogniwo naszych akt i tej powiastki, „Wywiadu z wampirem”. Właściciel teatru, który nabył go w 1789, nazywał się Lestat de Lioncourt. Jest obecnie w Paryżu posiadłość, której właściciel nazywa się tak samo.

— Czy to sprawdzona wiadomość? — zapytała Jesse.

— Wszystko to jest w aktach — powiedział Dawid — odbitki zarówno starych, jak i nowych dokumentów. Jeśli zechcesz, możesz zbadać podpis Lestata. On robił wszystko z rozmachem — jego wspaniały podpis zajmuje połowę strony. Mamy odbitki kilku egzemplarzy. Chcemy, żebyś zabrała je ze sobą do Nowego Orleanu. W gazecie jest opis pożaru, który zniszczył teatr, identyczny z opisem Louisa. Data taka sama jak w powieści. A co do niej samej, to przeczytaj ją starannie jeszcze raz.

Pod koniec tygodnia Jesse była już w samolocie do Nowego Orleanu. Miała opatrzyć notatkami i udokumentować jak najdokładniej treść powieści, przeszukując dokumenty praw własności, przekazania tychże praw, stare gazety, dzienniki — wszystko, co wsparłoby teorię, że postaci i wydarzenia opisane w powieści są prawdziwe.

Nadal nie wierzyła w to wszystko. Niewątpliwie coś w tym było, ale jej zdaniem ten numer polegał jednak tylko na tym, że sprytny autor powieści historycznych trafił przypadkiem na interesujące realia i wplótł je w fikcyjną opowiastkę. Bądźmy poważni, bilety teatralne, dokumenty prawne, programy i tym podobne szpargały jeszcze nie dowodzą istnienia krwiopijczych nieśmiertelnych.

Jeśli chodzi o zasady postępowania, które obowiązywały Jesse, to naprawdę można było oszaleć.

Wolno jej było przebywać w Nowym Orleanie wyłącznie od wschodu słońca do czwartej po południu. O czwartej miała udawać się na północ miasta, do Baton Rouge, i spędzać noce bezpiecznie na piętnastym piętrze nowoczesnego hotelu. Gdyby odniosła wrażenie, że ktoś ją obserwuje albo śledzi, miała od razu szukać skupiska ludzi. Z dobrze oświetlonego, ludnego miejsca miała natychmiast zamówić rozmowę międzynarodową do Talamaski w Londynie.

Nigdy, w żadnych okolicznościach, nie wolno jej było próbować „aktu nadzmysłowego postrzegania” wobec żadnego z wampirów. Zasięg ich mocy był Talamasce nieznany. Jedno było pewne: te istoty potrafią czytać w myślach. Poza tym potrafią wprowadzić ludzi w stan pomieszania umysłu. Istniały znaczące dowody ich niezwykłej potęgi. Na pewno mogły zabijać.

Niewątpliwie niektóre z nich wiedziały o Talamasce. Już kilku członków zakonu znikło podczas śledztw.

Jesse była zobowiązana do skrupulatnej lektury codziennej prasy. Talamasca miała powody, by zakładać, że Nowy Orlean był wolny od wampirów. W innym wypadku Jesse nie zostałaby tam wysłana. Jednak Lestat, Armand lub Louis mogli się pojawić tam w każdej chwili. Jeśli Jesse natrafi na artykuł o niewytłumaczalnej śmierci, ma wyjechać z miasta i nie wracać.

Jesse uznała te wszystkie środki bezpieczeństwa za śmiechu warte. Nawet sterta wzmianek o tajemniczych zgonach nie zrobiła na niej wrażenia ani nie przestraszyła. Przecież ci wszyscy ludzie mogli być ofiarami kultu satanistycznego. I byli zanadto ludzcy.

Ale Jesse zależało na tym zadaniu.

W drodze na lotnisko Dawid zapytał ją o to.

— Jeśli naprawdę trudno ci uwierzyć w moje słowa, to dlaczego zależy ci na śledztwie w sprawie tej książki?

Nie śpieszyła się z odpowiedzią.

— W tej powieści jest coś nieprzyzwoitego. Sprawia, że życie tych istot wydaje się pociągające. Początkowo nie zdajesz sobie z tego sprawy; to nocny koszmar, z którego nie potrafisz się otrząsnąć. A potem nagle czujesz się w tym wygodnie. Chcesz w tym nadal tkwić. Nawet tragedia Klaudii nie może cię zmusić do odwrotu.

— I?…

— Chcę udowodnić, że to jest wymysł.

To zupełnie odpowiadało Talamasce, zwłaszcza że padło z ust wyszkolonego śledczego.

Podczas długiego lotu do Nowego Jorku Jesse zdała sobie jednak sprawę, że chodzi jej o coś jeszcze, coś, o czym nie mogła powiedzieć Dawidowi. Dopiero niedawno uzmysłowiła sobie, że „Wywiad z wampirem” przypominał jej o lecie z Maharet, chociaż nie wiedziała dlaczego. Raz za razem przerywała lekturę, myśląc o tamtych wakacjach. Przypominały się jej drobiazgi, nawet znowu o nich śniła. Te sprawy nie mają ze sobą nic wspólnego — powiedziała sobie. A jednak był jakiś związek, coś pokrewnego z atmosferą książki, nastrojem, nawet z charakterem postaci i całym układem spraw — podobnym, a tak naprawdę zupełnie niepodobnym. Jesse nie mogła uchwycić i nazwać istoty tych odniesień. Jej władze umysłowe oraz pamięć były przedziwnie zablokowane.

Pierwsze dni Jesse w Nowym Orleanie były najdziwniejsze w jej całej karierze medium.

W mieście panował karaibski wilgotny klimat. Miało urodę i trwały kolonialny koloryt, które natychmiast ją oczarowały. Gdziekolwiek się udała, wyczuwała różne niesamowitości. Całe miasto wydawało się nawiedzone. Niesamowite rezydencje sprzed wojny secesyjnej były uwodzicielsko milczące i ponure. Nawet pełne turystów ulice French Quarter emanowały zmysłową i zjawiskowo groźną atmosferą, która wiecznie sprowadzała Jesse z wyznaczonego szlaku lub zatrzymywała na długie chwile rozmarzenia na ławce przy Jackson Square.

Nie cierpiała przymusowych wyjazdów o czwartej po południu. Wielopiętrowy hotel w Baton Rouge zapewniał boski poziom amerykańskiego luksusu. Jesse całkiem się tam podobało. Jednak leniwy wdzięk Nowego Orleanu zauroczył ją bez reszty. Każdego rana budziła się z niejasnym uczuciem, że śniła o wampirach. I o Maharet.

Potem, cztery dni po rozpoczęciu śledztwa, dokonała serii odkryć, po której natychmiast złapała za słuchawkę. Na liście podatników Luizjany bezdyskusyjnie figurował niejaki Lestat de Lioncourt. Rzeczywiście w 1862 roku przejął mieszkanie przy ulicy Royal od swojego wspólnika, Louisa de Pointe du Lac. Ten z kolei był właścicielem siedmiu różnych nieruchomości na terenie Luizjany; jedną z nich była plantacja opisana w „Wywiadzie z wampirem”. Jesse była oszołomiona. I wniebowzięta.