Выбрать главу

Jesteś z nami czy przeciwko nam? — padło bezsłowne pytanie.

Daniel wybuchnął głośnym śmiechem.

— Nigdy go nie zabijecie — powiedział.

Nagle dostrzegł pod peleryną stwora zaostrzoną kosę. Bestia odwróciła się i znikła. Daniel przebił wzrokiem oleiste strumienie światła. Jedno z nich wie! — przemknęło mu przez głowę. — Wie o wszystkich tajemnicach! — Ogarnęły go zawroty głowy, poczuł się na granicy szaleństwa.

Dłoń Armanda zacisnęła się na jego ramieniu. Dotarli do samego środka parteru. Tłum gęstniał z każdą sekundą. Śliczne dziewczyny w czarnych jedwabnych sukniach napierały na prostackich motocyklistów w zniszczonych czarnych skórach. Miękkie pióra musnęły policzek Daniela; zobaczył czerwonego diabła z wielkimi rogami, kościstą trupią twarz zwieńczoną złotymi kędziorami i grzebieniami z pereł. W sinym półmroku wybuchały rzadkie okrzyki. Motocykliści wyli jak wilki; ktoś wrzasnął ogłuszająco:

— Lestat! — i inni natychmiast podjęli to wołanie.

Armand miał na twarzy wyraz zagubienia świadczący o głębokiej koncentracji, jakby to, co widział, nie miało dla niego żadnego znaczenia.

— Pół minuty — szepnął Dawidowi do ucha — zaledwie pół minuty i jeden czy dwóch ze starszyzny może zniszczyć naszą resztę.

— Gdzie są, powiedz, gdzie?

— Słuchaj. I uważaj na siebie. Przed nimi nie ma ucieczki.

Khayman

Dziecko Maharet. Jessica. — Khayman nie był przygotowany na taką wiadomość. — Chroń dziecko Maharet. Wymknij się stąd.

Otrząsnął się, wyostrzył zmysły. Znów słyszał Mariusza, usiłującego dotrzeć do młodych, nie wyczulonych uszu Wampira Lestata, który puszył się i paradował przed pękniętym lustrem za sceną. „Dziecko Maharet, Jessica”; co to mogło znaczyć? Niewątpliwie odnosiło się do śmiertelnej kobiety.

Znowu napłynął nieoczekiwany komunikat jakiegoś potężnego, lecz odsłoniętego umysłu: — Zaopiekuj się Jesse. Zatrzymaj Matkę… — Nie były to jednak słowa, lecz tylko błysk duszy, iskrzący się przekaz.

Wzrok Khaymana wolno przesunął się po balkonach naprzeciwko, po rojnym parterze. W jakimś odległym zakątku błąkał się wiekowy starszy, pełen lęku przed królową, niemniej jednak spragniony ponad wszystko widoku jej oblicza. Przybył tu, by umrzeć, ale chciał jeszcze w ostatniej chwili zakosztować tego szczęścia.

Khayman zamknął oczy, by odsunąć od siebie tę wiadomość.

Wtedy usłyszał znowu: — Jessica, moja Jessica. — I płynące za tym z głębi duszy wołanie, wiedza Maharet! Nagle ujrzał Maharet na ołtarzu miłości, wiekową i białą jak on sam. Doznał przenikliwego bólu, opadł bezsilnie na drewniane siedzenie i opuścił głowę. Następnie znowu omiótł wzrokiem stalowe krokwie, brzydką plątaninę czarnych przewodów i pordzewiałych cylindrycznych reflektorów. — Gdzie jesteś? — zapytał w myślach.

Tam, w głębi, pod przeciwległą ścianą ujrzał postać, która słała te myśli. Ach, najstarszy z widzianych do tej pory, gigantyczny nordycki krwiopijca o długich jasnych włosach, wysuszony na wiór, przebiegły, odziany w szorstką niewyprawną skórę. Krzaczaste brwi i małe, głęboko osadzone oczy nadawały jego twarzy wyraz ponurego zamyślenia.

Ta istota śledziła drobną śmiertelną, która przedzierała się przez tłum parteru. Jesse, ludzka córka Maharet.

Oszalały, nie wierzący własnym oczom Khayman skoncentrował się na drobnej kobiecie. Oczy zasnuły mu się mgłą łez, kiedy dojrzał owo zdumiewające podobieństwo. Te same długie, ogniście rude włosy Maharet, kręcone i gęste, ta sama wysoka ptasia figura, te same mądre i ciekawe oczy, rozglądające się wkoło, gdy poddawała się naporowi tłumu i obracała w kółko.

Profil Maharet. Skóra Maharet, tak blada i prawie świetlista, zupełnie jak wyściółka morskiej muszli.

Nagle ożyła pamięć, zobaczył skórę Maharet przez sieć swoich ciemnych palców. Kiedy podczas gwałtu obracał na bok jej głowę, czubkami palców dotknął delikatnych fałdek powiek. Niecały rok później wydłubali jej oczy, a on był przy tym, wspominając tamten moment, dotyk jej skóry. Tak, wspominał, dopóki nie złapał jej gałek ocznych i…

Zadygotał. Poczuł ostry ból w płucach. Pamięć nie chciała go zawieść. Nie ucieknie od tamtej chwili, nie stanie się szczęśliwym błaznem, który niczego nie pamięta.

Dziecko Maharet, jak najbardziej. Jak to możliwe? Przez ile pokoleń przetrwała ta uroda, aby znowu rozkwitnąć w drobnej kobiecie, która z uporem przesuwała się ku scenie w głębi hali?

Oczywiście, to wcale nie było niemożliwe. Szybko sobie to uświadomił. Być może trzystu przodków dzieliło tę kobietę i tamto popołudnie, kiedy nałożył na siebie naszyjnik króla i zszedł z podwyższenia, aby dokonać królewskiego gwałtu. Może nawet było ich mniej. Zaledwie ułamek tego tłumu, aby ująć to bardziej plastycznie.

Jednak, co bardziej zdumiewające, Maharet znała swoich potomków, i wiedziała, że ta kobieta jest jednym z nich. Wysoki blond krwiopijca natychmiast udostępnił ten fakt.

Khayman uważnie przetrząsnął umysł nordyka. Maharet żywa; Maharet strażniczką swojej śmiertelnej rodziny; Maharet — wcielenie nieobjętej mocy i woli; Maharet, która nie wyjaśniła mu, temu jasnowłosemu słudze, snów o bliźniaczkach, ale zamiast tego posłała go tu z poleceniem, by uratował Jessikę.

Ach, ona żyje — pomyślał Khayman. — Żyje, a jeśli ona żyje, żyją obie rude siostry!

Przetrząsał umysł stwora jeszcze dokładniej, wniknął w niego jeszcze głębiej, lecz odnalazł wyłącznie zaciekłą opiekuńczość. Tamten chciał uratować Jesse nie tylko przed niebezpieczeństwem grożącym ze strony Matki, ale przed wszystkim, co było w tym miejscu, tu bowiem Jesse mogła dojrzeć to, czego nikt nie potrafiłby wytłumaczyć.

Ach, jakże nienawidził Matki ten wysoki jasnowłosy stwór o postawie jednocześnie wojownika i kapłana. Nienawidził jej za to, że przerwała beztroskę jego ponadczasowej i melancholijnej egzystencji; i za to, że jego smutna, słodka miłość do tej kobiety, Jessiki, była silniejsza niż niepokój o samego siebie. Znał rozmiary zniszczenia, wiedział, że krwiopijcy od krańca do krańca kontynentu byli unicestwieni, poza nieliczną garstką, w większości obecną pod tym dachem i nawet nieświadomą zagrożenia.

Znał sny o bliźniaczkach, ale ich nie rozumiał. Przecież nigdy nie poznał rudowłosych sióstr; tylko jedna ruda piękność rządziła jego życiem. Khayman po raz kolejny zobaczył twarz Maharet, przesuwający się wizerunek łagodnych, zmęczonych ludzkich oczu, spoglądających z porcelanowej maski: — Maelu, nie pytaj o nic więcej. Ale zrób to, o co proszę — mówiła.

Cisza. Nagle krwiopijca zdał sobie sprawę, że jest śledzony. Nieznacznie rozejrzał się po hali, szukając intruza.

Jak to często bywa, zdradziło go imię. Poczuł, że został rozpoznany. Khayman natychmiast rozpoznał jego imię, połączył je z Maelem z kart Lestata. Niewątpliwie to był ten sam kapłan druid, który zwabił Mariusza do świętego gaju, gdzie uczynił go jednym ze swoich pobratymców i skąd wysłał go do Egiptu na poszukiwanie Matki i Ojca.

Tak, to ten sam Mael. Rozpoznanie obudziło w nim wściekłość.

Po wybuchu furii wszystkie jego myśli i uczucia znikły. Khayman musiał przyznać, że był to imponujący pokaz mocy. Rozluźnił się, aby tamten nie mógł go znaleźć. Wyszukał w tłumie kilkanaście białych twarzy, ale nie Khaymana.