Выбрать главу

Khayman zbliżył się do Maela, ale zatrzymał się jakieś dwa metry od niego, oddzielony bezustannie sunącym tłumem. Uczynił to z szacunku dla obaw Maela i wstydu wywołanego tym strachem. Ostatecznie więc to Mael podszedł do niego, pokonując dzielący ich dystans.

Niespokojny tłum mijał ich, jakby byli ścianą. Mael przysunął się do Khaymana, co z jego strony było powitaniem, dowodem zaufania. Rozejrzał się po hali; wszystkie siedzące miejsca były zajęte, a parter stał się mozaiką migocących kolorów, błyszczących włosów i drobnych, zaciśniętych pięści. Potem wyciągnął rękę i dotknął Khaymana, jakby nie potrafił się od tego powstrzymać. Czubkami palców musnął grzbiet jego dłoni. Khayman stał nieruchomo, nie oponując przeciwko temu małemu badaniu.

Ileż to razy widział takie gesty u nieśmiertelnych młodzików chcących własną ręką dotknąć ciała starszego. Czy jakiś chrześcijański święty nie wsunął dłoni w bok Chrystusa, ponieważ nie wystarczył mu widok ran? Khayman uśmiechnął się na myśl o bardziej przyziemnym porównaniu do dwóch obwąchujących się brytanów.

Armand pozostał niewzruszony na samym dole, nie odrywając od nich wzroku. Zapewne dostrzegł pogardliwe spojrzenie Maela, ale nie dał tego po sobie poznać.

Khayman odwrócił się i obdarzył Maela uściskiem i uśmiechem, ale wystraszył go tylko, co sprawiło, że poczuł głębokie rozczarowanie. Cofnął się grzecznie. Przez chwilę był głęboko zmieszany. Popatrzył na Armanda, pięknego Armanda, który spotkawszy się z nim wzrokiem, okazał zupełną obojętność. Nadszedł czas, by wyjawić powód swojego przybycia.

— Musisz wzmocnić swą tarczę, przyjacielu — wyjaśnił łagodnie Maelowi. — Nie pozwól, by miłość do tej dziewczyny zdradziła twoją obecność. Będzie idealnie zabezpieczona przed naszą królową, jeśli unikniesz myśli o jej pochodzeniu i protektorce. To imię jest dla królowej anatemą. Zawsze tak było.

— A gdzie jest królowa? — spytał Mael. Lęk znów dał znać o sobie, wraz z gniewem, potrzebnym, aby go zwalczyć.

— Blisko.

— Tak, ale gdzie?

— Nie mogę powiedzieć. Spaliła ich tawernę i poluje na resztki hołoty, które pozostały na zewnątrz. Nie śpieszy się ze swoimi ofiarami. Dowiedziałem się tego z ich umysłów.

Khayman widział drżenie Maela. Dostrzegał subtelne zmiany świadczące o jego rosnącym gniewie. Świetnie. Lęk wypali się w spiekocie gniewu. Ależ jest porywczy. Jego umysł nie dostrzegał subtelności.

— Dlaczego mnie ostrzegasz — zapytał ostro Mael — jeśli ona może usłyszeć każde nasze słowo?

— Ależ nie sądzę, by mogła — odparł spokojnie Khayman. — Jestem z Pierwszego Plemienia, przyjacielu. Jedynie dalecy kuzyni są obciążeni tym przekleństwem, że słyszą innych krwiopijców, tak jak my śmiertelnych. Ja nie potrafiłbym odczytać jej myśli, gdyby stała obok i moje myśli także są przed nią zamknięte, bądź tego pewien. Tak było z nami wszystkimi u początku.

Jasnowłosy gigant był tym wyraźnie zafascynowany. Więc Maharet nie mogła słyszeć Matki! Nie przyznała mu się do tego.

— Nie — potwierdził Khayman — i Matka może wiedzieć o jej myślach tylko za pośrednictwem twoich, więc bądź tak miły i strzeż ich. Teraz mów do mnie głośno, jak człowiek, gdyż to miasto jest dżunglą człowieczych głosów.

Mael zastanawiał się, marszcząc brwi. Wpatrywał się w Khaymana takim wzrokiem, jakby zamierzał go uderzyć.

— Czy to oznacza jej klęskę?

— Zapamiętaj, że nadmiar może być przeciwieństwem treści — rzekł Khayman, przy tych słowach oglądając się na Armanda. — Ona, która słyszy wielość głosów, może nie usłyszeć jednego. A ta, która słucha pilnie jednego głosu, musi zamknąć uszy na inne. Jesteś dość stary, by znać tę sztuczkę.

Mael nie odpowiedział, ale najwyraźniej zrozumiał. Dar telepatii i dla niego był zawsze przekleństwem, bez względu na to, czy narzucały mu się głosy krwiopijców czy ludzi.

Khayman skinął lekko głową. Dar telepatii. Co za sympatyczne określenie szaleństwa, które ogarnęło go eony temu, po latach słuchania, leżenia bez ruchu pod kurzem, w czeluści zapomnianego egipskiego grobowca, słuchania płaczu świata bez wiedzy o sobie samym i swojej kondycji.

— Podzielam twój punkt widzenia, przyjacielu — rzekł. — Przez dwa tysiące lat odpychałeś te głosy, podczas gdy królowa mogła w nich tonąć. Wygląda na to, że Wampir Lestat przekrzyczał wrzawę; zapewne tak pstryknął palcami, że zauważyła go kątem oka. Ale nie przeceniaj kreatury, która tak długo siedziała bez ruchu. Nic nie zyskasz, myśląc w ten sposób.

To nieco zaskoczyło Maela, chociaż dostrzegł logikę rozumowania Khaymana. Armand pozostał skupiony.

— Nie jest wszechwładna — ciągnął Khayman — bez względu na to, czy wie o tym czy nie. Zawsze zachowywała się jak ktoś, kto wyciąga ręce po gwiazdkę z nieba, by zaraz potem cofnąć ją w przerażeniu.

— Czy to możliwe? — spytał Mael. Pochylił się podniecony. — Jaka jest naprawdę?

— Miała ogrom marzeń i wielkich ideałów. Była jak Lestat. — Khayman wzruszył ramionami. — Jak ten blondyn na dole, który jest gotowy być dobry, czynić dobro i przytulić do serca spragnionych wyznawców.

Mael uśmiechnął się zimno, cynicznie.

— Co ona, do diabła, zamierza? — spytał. — Więc to on obudził ją tymi koszmarnymi piosenkami. Dlaczego nas niszczy?

— Ma jakiś cel, możesz być tego pewny. Nasza królowa zawsze ma jakiś cel. Ona nie potrafi kiwnąć palcem bez potrzeby. A musisz wiedzieć, że my tak naprawdę nie zmieniamy się z czasem; jesteśmy jak kwiaty, które się nie rozwijają. My jedynie stajemy się bardziej sobą. — Kolejny raz zerknął na Armanda. — Jeśli chodzi o jej cel, mogę ci służyć jedynie spekulacjami…

— Dobrze, chcę je znać.

— Ten koncert się odbędzie, ponieważ Lestat tego chce. A później ona wymorduje następne istoty z naszego gatunku. Niektórych jednak oszczędzi, by służyli jej celom lub, być może, aby byli świadkami.

Khayman wpatrywał się w Armanda. Jego pozbawiona wyrazu twarz jaśniała cudowną mądrością, podczas gdy pobrużdżona, zatroskana twarz Maela — nie. Który z nich jednak rozumie najwięcej? Mael roześmiał się krótko, gorzko.

— Aby byli świadkami? — powtórzył za Khaymanem. — Nie sądzę. Myślę, że ona jest bardziej prostacka. Po prostu oszczędzi tych, których kocha Lestat.

To nie przyszło na myśl Khaymanowi.

— Rozważ to — rzekł Mael wciąż tą samą ostro akcentowaną angielszczyzną. — Louis, towarzysz Lestata. Czyż nie żyje? A Gabriela, matka czarta, jest na wyciągnięcie dłoni, czeka na spotkanie z synem, kiedy tylko rozsądek na to pozwoli. A Armand, ten tam na dole, który tak bardzo przypadł ci do gustu, zapewne znów spotka się z Lestatem, więc też żyje, a wraz z nim wyrzutek, który wydał tę przeklętą książkę, którego inni rozdarliby na strzępy, gdyby tylko wiedzieli…

— Nie, w tym z pewnością chodzi o coś więcej — powiedział Khayman. — Niektórych z nas nie może zabić. A imiona tych, którzy zdążają teraz do Mariusza, zna jedynie Lestat.

Wyraz twarzy Maela uległ lekkiej zmianie; kiedy zwęził oczy, pojawił się na niej głęboki ludzki rumieniec. Khayman zrozumiał, że Mael udałby się do Mariusza, gdyby tylko mógł. Udałby się już tej nocy, gdyby tylko Maharet zechciała chronić Jessicę. Teraz usiłował usunąć imię Maharet ze swoich myśli. Bał się Maharet, bardzo się bał.

— Starasz się ukryć to, co wiesz — powiedział Khayman. — A właśnie to musisz mi wyjawić.