Выбрать главу

Jesse

— Zostaw mnie, ty sukinsynu! — Jesse kopnęła mężczyznę, który objął ją w pasie i odsunął sprzed sceny. — Ty draniu! — Zgięty w scyzoryk z powodu przenikliwego bólu w stopie nie sprostał nagłemu pchnięciu. Wywinął kozła i rozłożył się na podłodze.

Już pięć razy oderwano ją od podium. Skuliła się i rozbiła niewielki zlepek, który zajął jej miejsce; jak ryba ocierała się o czarne skórzane kurtki i ponownie się prostując, złapała za barierę z nie malowanego drewna, chwyciła w jedną rękę dekoracyjną tkaninę i zwinęła ją w linę.

W migającym świetle ujrzała Wampira Lestata skaczącego wysoko w górę i spadającego z łomotem na deski; jego głos znów wzbił się ponad rejwach, bez pomocy mikrofonu wypełnił audytorium; gitarzyści wili się wokół niego jak małe diabełki.

Krew ciekła drobnymi strumyczkami po białej twarzy jak z Chrystusowej korony cierniowej, długie jasne włosy zawirowały w powietrzu, kiedy zrobił pełny obrót, a czarny krawat rozluźnił się i opadł. Blade, krystalicznie niebieskie oczy zaszkliły się i nabiegły krwią, kiedy wykrzykiwał błahe słowa piosenek.

Jesse poczuła, jak serce wali jej o żebra, kiedy wpatrywała się w niego, w rozkołysane biodra, materiał ciasnych czarnych spodni opinający potężne mięśnie ud. Znów skoczył w górę, wzniósł się bez żadnego wysiłku, jakby był gotów wzlecieć pod sam sufit.

Tak, widzisz to i nie ma mowy o żadnej pomyłce! Nie ma żadnego innego wytłumaczenia!

Otarła nos. Znów płakała. Musi go dotknąć, do cholery! W zamroczeniu przyglądała się, jak wali butem w podłogę przy trzech ostatnich huczących nutach piosenki, a muzycy kiwają się w przód i w tył, rozgrzewając tłum, i rzucają na boki głowami. Ich głosy ginęły w jego głosie, kiedy próbowali dotrzymać mu kroku.

Boże, ależ on to uwielbiał! Nie było w tym ani cienia udawania. Pławił się w okazywanym mu zachwycie. Kąpał się w nim jak we krwi.

A teraz, gdy przeszedł do szaleńczego początku następnej piosenki, zdarł z siebie czarną aksamitną pelerynę, zakręcił nią z rozmachem nad głową i cisnął daleko w widownię. Tłum zawył nieludzko i zakołysał się. Jesse poczuła czyjeś kolana na plecach, but ześlizgujący się po jej pięcie, ale właśnie w tej chwili otwarła się przed nią szansa, ochroniarze zeskoczyli bowiem ze sceny, by opanować zamieszanie.

Mocno wsparła się na obu rękach, wybiła się w górę, upadła na brzuch i zerwała się na nogi. Pobiegła do tańczącej postaci, która nagle skrzyżowała z nią wzrok.

— Ty, ty! Ty! — zawołała. Kącikiem oka dostrzegła zbliżającego się ochroniarza. Rzuciła się całym ciałem na Wampira Lestata. Zamknęła oczy, kurczowo zacisnęła ramiona wokół jego bioder. Złożyła twarz na jego jedwabistej, lodowato zimnej piersi. Wtedy poczuła smak krwi na wardze!

— Prawdziwy! — szepnęła. Serce mało nie wyskoczyło jej z piersi, ale nie rozluźniła uścisku. Tak, skóra Maela była jak ta skóra i skóra Maharet, i ich wszystkich. Tak, taka jak ta! To nie był człowiek. Trzymała go w ramionach, wiedziała o wszystkim i było już za późno, żeby ją zatrzymać!

Lewą ręką chwyciła gęstą grzywę jego włosów, a kiedy otworzyła oczy, ujrzała, że uśmiecha się do niej, ujrzała pozbawioną porów lśniącą białą skórę i drobne kły.

— Ty diable! — szepnęła. Śmiała się jak szalona, płakała i śmiała się.

— Kocham cię, Jessico — odpowiedział jej szeptem, uśmiechając się do niej, jakby się drażnił; wilgotne jasne włosy opadały mu na oczy.

Zaskoczona poczuła jego uścisk, a potem podrzucił ją na swoje biodro i obrócił w koło. Wrzeszczący muzycy rozmyli się w jedną smugę; światła były bryzgami bieli i czerwieni. Jęczała, ale nie odrywała od niego wzroku; tak, jego oczy były prawdziwe. Trzymała się go rozpaczliwie, w obawie, że zamierza cisnąć ją wysoko w powietrze nad głowami tłumu. On jednak postawił ją na scenie, pochylił głowę, jego włosy omiotły jej policzek i poczuła jego usta na swoich.

Pulsująca muzyka stała się niewyraźna, jakby Jesse zanurzyła się w morzu. Czuła, że jego oddech przenika ją, gładkie palce przesunęły się w górę jej szyi. Jej piersi odbierały bicie jego serca, a głos przemawiał do niej czysto, tak jak tamten głos dawno temu, znany głos, rozumiejący jej pytania i wiedzący, że nie mogą pozostać bez odpowiedzi.

To zło, Jesse — powiedział głos. — Zawsze o tym wiedziałaś.

Ręce odciągnęły ją w tył. Ludzkie ręce. Oddzielano ją od niego. Krzyknęła przeraźliwie.

Wpatrywał się w nią osłupiały. Sięgał głęboko, głęboko w swoje sny, szukając czegoś, o czym ledwo pamiętał. Stypa; rudowłose bliźniaczki klęczące po obu stronach ołtarza. Trwało to nie dłużej niż ułamek sekundy, a potem przepadło; stał oszołomiony, po czym znów przywołał na twarz bezosobowy uśmiech, będący jak jedno ze świateł, które nieustannie ją oślepiały.

— Piękna Jesse! — powiedział, unosząc dłoń jakby w pożegnaniu. Niesiono ją daleko od niego, poza scenę.

Kiedy postawiono ją na nogi, śmiała się.

Jej biała koszula była poplamiona krwią. Na dłoniach także widniały blade smugi słonej krwi. Znała ten smak. Odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się; jakie to było dziwne, nie słyszała swego śmiechu, tylko czuła przebiegające ją drżenie, czuła, że płacze i śmieje się równocześnie. Ochroniarz powiedział coś do niej, coś chamskiego, groźnego. Ale to się nie liczyło.

Tłum znów ją ogarnął. Po prostu połknął ją, bił w nią jak fala, odrzucił ze środka. Ciężki but miażdżył jej stopę. Potknęła się, obróciła i została jeszcze gwałtowniej pchnięta w stronę drzwi.

To jest bez znaczenia. On wie! — dźwięczało w jej myślach. Wie o tym wszystkim. Miała zawroty głowy. Nie ustałaby prosto, gdyby nie napierające na nią ramiona. Nigdy nie czuła równie cudownego braku zahamowań. Nigdy nie czuła takiego rozładowania napięcia.

Nie było końca szalonej kakofonii dźwięków; twarze błyskały i znikały w falach kolorowego światła. Czuła zapach marihuany i piwa; czuła pragnienie. Tak, coś do picia, coś zimnego. Ależ pragnienie. Znów podniosła rękę, zlizała krew i sól. Delikatne cudowne drżenie zapowiadało nadejście snów. Znów polizała krew i zamknęła oczy.

Nagle poczuła, że jest na otwartej przestrzeni. Nikt jej nie popychał. Podniosła wzrok i zobaczyła, że jest przy wyjściu, na wąskiej trzymetrowej rampie prowadzącej w dół do westybulu. Tłum był za nią, nad nią. Nareszcie mogła odpocząć. Była cała i zdrowa.

Opierając się dłonią o zatłuszczoną ścianę, przeszła po warstwie papierowych kubków. Opuściła głowę i odpoczywała; brzydkie światło z westybulu świeciło jej w oczy. Na czubku języka czuła smak krwi. Znów zbierało się jej na płacz. Przez chwilę nie było przeszłości ani teraźniejszości i cały świat się zmienił, od najprostszej rzeczy do najważniejszej. Bujała w obłokach, jakby na szczytach największego uspokojenia i akceptacji, jakie kiedykolwiek znała. Och, gdyby tylko mogła opowiedzieć to wszystko Dawidowi; gdyby tylko mogła podzielić się tym wielkim i obezwładniającym sekretem.

Coś ją dotknęło. Coś wrogiego. Odwróciła się niechętnie i zobaczyła u swojego boku ogromną postać. Co to? — zapytała w myślach. Usiłowała przyjrzeć się jej dokładnie.

Koścista budowa, czarne przylizane włosy, czerwona szminka na brzydkich ustach, ale skóra… skóra ta sama. I kły. Nieludzkie kły.

Talamasca?

To był syk, bezsłowne pytanie, po którym dostała uderzenie w mostek. Instynktownie uniosła ręce, skrzyżowała je na piersiach, zaplotła palce na ramionach.

Talamasca?