Opatrzono drobne rany; tym, którzy wciąż byli w szoku, podano środki nasenne i odwieziono do szpitali. Jakże skuteczne były służby publiczne w tej zamożnej epoce. Gigantycznymi wężami strażackimi oczyszczono parkingi, zmyto spopielone szmaty i szczątki.
Drobne istoty kłóciły się i przysięgały, że były świadkami całopaleń. Nie było jednak żadnych dowodów. Ofiary zostały całkowicie zniszczone.
Właśnie oddalała się od hali, przeszukując najgłębsze rozpadliny miasta. Jej moc mijała rogi ulic i wkraczała do domów przez okna i drzwi. Gdziekolwiek się pojawiła, wybuchał mały płomień, jak przy potarciu siarkowej zapałki.
Noc uspokajała się. Tawerny i sklepy zamykały swoje podwoje, mrugając w gęstniejącym mroku. Słabł ruch uliczny.
Starszego, który pragnął ujrzeć jej twarz, dopadła na ulicach North Beach; spaliła go powoli, czołgającego się chodnikiem. Jego kości zamieniły się w popiół, mózg w ostatniej chwili stał się masą rozżarzonych węgielków. Innego zwaliła z nóg na wysokim płaskim dachu, tak że pikował w dół niczym gwiazda z rozmigotanego nieba. Kiedy było po wszystkim, puste ubranie uniosło się w górę jak czarny papier.
Lestat udał się na południe, do swojego azylu w Carmel Valley. Triumfujący, pijany miłością do Louisa i Gabrieli, rozprawiał o starych czasach i nowych marzeniach, najwyraźniej obojętny na całą masakrę.
— Maharet, gdzie jesteś? — szepnął Khayman. Noc nie przyniosła mu odpowiedzi. Jeśli Mael był nieopodal i jeśli słyszał wołanie, nie potwierdził tego. Biedny, oszalały z rozpaczy Mael, który odsłonił się całkowicie po ataku na Jessicę. On również mógł zostać zamordowany, gdy patrzył bezradnie, jak karetka uwozi mu Jesse.
Khayman nie mógł go znaleźć.
Przeczesywał nabijane punktami świateł wzgórza i głębokie doliny, w których bicie serc było jak gromowy szept.
— Czemu byłem świadkiem tego wszystkiego? — Czemu sny mnie tu przywiodły?
Wsłuchiwał się w śmiertelny świat.
Rozgłośnie radiowe gaworzyły o satanistach, zamieszkach, przypadkowych pożarach, masowych halucynacjach. To było jednak wielkie miasto, mimo że zajmowało niewielki obszar. Racjonalne umysły już przefiltrowały i zlekceważyły wydarzenie. Tysiące niczego nie zauważyły. Inni powoli i pracowicie odtworzyli w pamięci nieprawdopodobne rzeczy, których byli świadkami. Wampir Lestat był człowiekiem, gwiazdą rocka i nikim więcej; jego koncert był okazją do dającej się przewidzieć, chociaż nie kontrolowanej histerii.
Być może zniweczenie marzeń Lestata było częścią planu królowej. Zmieść jego nieprzyjaciół z powierzchni ziemi, zanim spruje się pajęczy welon ludzkich przypuszczeń. Jeśli tak się sprawy miały, czy wreszcie ukarze jego samego?
Khayman nie otrzymał żadnej odpowiedzi.
Objął wzrokiem uśpioną ziemię. Napływała oceaniczna mgła, osadzając się różanymi warstwami poniżej szczytów wzgórz. W tych pierwszych godzinach po północy wszystko miało słodki, bajeczny smak.
Skoncentrował swoją moc i opuścił więzienie ciała. Wysłał z siebie zdolność widzenia, jak wędrujące ka zmarłego Egipcjanina, by dojrzeć tych, których Matka oszczędziła, i zbliżyć się ku nim.
— Armandzie — rzekł na głos. Światła miasta przygasły. Poczuł jasność i ciepło innego miejsca i oto Armand był przed nim.
Razem ze swoim pisklęciem, Danielem, przybył bezpiecznie do rezydencji, w której zasną nie napastowani w piwnicy pod podłogą. Młodzik tańczył sennie w ogromnych, wystawnych pomieszczeniach, a w jego głowie rozbrzmiewały teksty i rytmy Lestata. Armand wpatrywał się w noc, z twarzą pozbawioną wyrazu jak poprzednio. Zobaczył Khaymana! Zobaczył go stojącego bez ruchu na odległym wzgórzu, niemniej na tyle blisko, że mógł go dotknąć. W milczeniu, niewidzialni, uważnie przyglądali się sobie nawzajem.
Khayman był rozpaczliwie samotny, lecz w oczach Armanda zabrakło uczucia, zaufania, serdecznego przywitania.
Poszukiwał więc dalej, wyzwalając z siebie jeszcze większą siłę, wznosząc się wyżej i wyżej i tak oddalając się od ciała, że przez chwilę nie potrafił go odnaleźć. Udał się na północ, wzywając imiona Pandory i Santina.
Ujrzał ich na śnieżnych lodowych polach, dwie czarne figurki wśród nieskończonej bieli — ubiór Pandory poszarpał wiatr, jej oczy pełne krwawych łez szukały niewyraźnych zarysów warowni Mariusza. Rada była obecności Santina, podróżnika absurdalnie odzianego w delikatne aksamity. Długa bezsenna noc, w trakcie której Pandora krążyła po świecie, wsączyła ból w całe jej ciało i niemal ją załamała. Wszystkie stworzenia muszą spać, muszą śnić. Jeśli wkrótce nie odpocznie w jakimś ciemnym zakątku, nie zdoła zwalczać głosów, obrazów, szaleństwa. Nie chciała znów wzbijać się w powietrze, a Santino, który nie potrafił dokonać takich czynów, szedł za nią.
Lgnął do niej, zdany jedynie na jej siłę; jego serce było obolałe, poranione przenikliwymi wrzaskami tych, których zniszczyła królowa. Gdy poczuł łagodne muśnięcie spojrzenia Khaymana, ciaśniej owinął wokół twarzy czarną opończę. Pandora nie poświęciła temu najmniejszej uwagi.
Khayman odleciał. Ich fizyczna bliskość, ich wspólnota sprawiały mu ból.
W rezydencji na wzgórzu Daniel poderżnął gardło wierzgającemu szczurowi i upuścił krew do kryształowego pucharu.
— Sztuczka Lestata — rzekł, oceniając pod światło rubinowy płyn. Armand siedział nieruchomo przy kominku, przyglądając się czerwonemu klejnotowi w rżniętym szkle, które Daniel z uwielbieniem podniósł do ust.
Khayman powrócił w noc, znów szybując wyżej, hen, daleko od świateł miasta, jakby po wielkiej orbicie.
Maelu, odpowiedz mi — wzywał go. — Daj mi znać, gdzie jesteś. — Czy zimny promień wściekłości Matki uderzył również jego? Czy też tak głęboko rozpaczał za Jessicą, że nie słyszał niczego i nikogo? Biedna Jessicą, olśniona cudami, powalona w mgnieniu oka przez byle pisklaka, zanim ktokolwiek zdołał temu zapobiec.
Dziecko Maharet, moje dziecko! — pomyślał.
Khayman lękał się tego, co mógł zobaczyć, lękał się tak, że nie szukał sposobności zmiany stanu rzeczy. Być może druid po prostu jest dla niego teraz zbyt silny; ukrył siebie i swoją podopieczną przed wszystkimi oczami i wszystkimi umysłami. Być może jednak królowa dopięła swego i było już po wszystkim.
Jesse
Tak tu cicho. Leżała na łożu zarazem twardym i miękkim, a jej ciało było bezwładne jak szmaciana lalka. Uniesiona dłoń natychmiast opadała, a Jesse wciąż widziała jedynie niewyraźne zarysy, które mogły być złudzeniem.
Na przykład te kaganki wokół; starożytne gliniane kaganki w kształcie ryb napełnione olejem i nasycające pokój gęstą kadzidlaną wonią. Czy to zakład pogrzebowy?
Znów powróciła myśl, że nie żyje, że jest uwięziona w ciele, a jednocześnie bezwolna. Usłyszała dziwny odgłos; co to? Słyszała odgłos nożyczek. Ktoś strzygł ją na zapałkę, metalowe ostrza wędrowały po skórze czaszki. Czuła je nawet w brzuchu.
Nagle wyrwano jej drobny włosek rosnący na twarzy, jeden z tych denerwujących włosów, których kobiety tak nie cierpią. Robiono jej toaletę do trumny, no nie? Dlaczego bowiem obchodzono się z nią tak pieczołowicie, unosząc jej dłoń i tak starannie oglądając paznokcie?
Ból znów uderzył, elektryczny prąd śmigający w dół pleców; krzyknęła. Była wciąż w tym samym pokoju, zajmowała łóżko na skrzypiących łańcuchach.
Ktoś w pobliżu głośno westchnął. Usiłowała zobaczyć tego kogoś, ale znów dostrzegła tylko lampy. Przy oknie stała jakaś postać. To Miriam. Przyglądała się jej.