Выбрать главу

Wtedy właśnie ujrzałem, jak powraca do zdrowia; siniaki zaczęły blednąc, twarz odzyskiwała naturalny kształt. Ból nogi ustępował. Mariusz ogarnięty furią, wpatrywał się w niebiesko-srebrne rybki, a potem skierował wzrok ku niebu, ku białej zawiei, która niemal przesłoniła gwiazdy. Otarł z twarzy i włosów płatki zakrzepłej krwi.

Tysiące pergaminowych kart rozpierzchły się na wietrze. W zrujnowanym salonie łagodnie wirował wiatr. Mariusz wsparł się na miedzianym pogrzebaczu jak na lasce i wyjrzał ponad zburzoną ścianą na wyjące w klatce głodne wilki. Nie dostały nic do jedzenia, od kiedy ich pan został zasypany. Ach, ten odgłos wilczego wycia! Santino usiłował przekonać Mariusza, że muszą już iść, że w sekwojowym lesie czeka na nich pewna kobieta, tak stara jak Matka, że spotkanie nie może się rozpocząć, dopóki oni się nie zjawią. Przeszył mnie prąd niepokoju. Co to za spotkanie? Mariusz zrozumiał, ale nic nie odpowiedział. Wsłuchiwał się w wilcze głosy…

Śnieg i wilki. Śniłem o wilkach. Czułem, że cofam się głęboko we własne myśli, w moje sny i wspomnienia. Ujrzałem wilczą watahę pędzącą po czystym śniegu.

Ujrzałem siebie samego jako młodzieńca, który podejmuje z nimi walkę — dwieście lat temu w środku zimy wilcze stado pojawiło się w wiosce mojego ojca. Ja, śmiertelny człowiek, byłem tak blisko śmierci, że prawie czułem jej woń. Zabiłem wilki, jednego po drugim. Ach, ten brutalny młodzieńczy wigor, czysta siła bezmyślnego, zachłannego życia! Zamarznięta dolina, moje psy i koń zagryzione. Jednak przede wszystkim zapamiętałem widok śniegu pokrywającego góry, moje góry, moją ojczyznę.

Otworzyłem oczy. Wypuściła mnie i musiałem cofnąć się o krok. Po raz pierwszy zrozumiałem, gdzie naprawdę jesteśmy — nie poza rzeczywistością i czasem, ale w realnym miejscu, i to w miejscu, które niegdyś, na co wszystko wskazywało, było moje.

— Tak — szepnęła. — Rozejrzyj się.

Wystarczyło mi wciągnąć powietrze w płuca, posmakować zapach wiatru, abym wiedział, gdzie jestem, a gdy odzyskałem wzrok, zobaczyłem wysokie zniszczone blanki i wieżę.

— To dom ojca! — szepnąłem. — Zamek, w którym się urodziłem.

Bezruch. Śnieg lśni bielą na starej posadzce. Staliśmy w miejscu, w którym kiedyś był wielki hol. Strasznie było ujrzeć go w ruinie, pomyśleć, że był opuszczony przez tak długi czas. Stare kamienie wydawały się miękkie jak ziemia; tu niegdyś był stół, długi stół pamiętający czasy krzyżowców, a tam paszcza paleniska i drzwi frontowe.

Śnieg przestał padać. Gdy podniosłem wzrok, zobaczyłem gwiazdy i wieżę, która zachowała swój kształt, dźwigając się kilkadziesiąt metrów nad zawalony dach, chociaż cała reszta była wydrążoną skorupą. Dom ojca…

Lekkim krokiem odeszła ode mnie po migotliwej bieli podłogi, powoli zatoczyła krąg, odrzuciwszy do tyłu głowę, jakby w tańcu.

Poruszać się, dotykać rzeczy namacalnych, przechodzić z królestwa snów do realnego świata — o tych wszystkich radościach mówiła wcześniej. Kiedy się jej przyglądałem, zabrakło mi tchu. Na jej szatach nie było śladów czasu: czarna jedwabna peleryna, suknia układająca się w jedwabiste fałdy, łagodnie wirujące wokół szczupłej sylwetki. Od brzasku historii kobiety przywdziewały takie szaty i wciąż je noszą w salach balowych tego świata. Chciałem znów ją objąć, ale zabroniła mi delikatnym gestem. Co takiego rzekła?

— Czy potrafisz to sobie wyobrazić? Czy wiesz, kiedy zdałam sobie sprawę, że on nie może mnie już zatrzymać? Czy uwierzysz, że gdy stanęłam przed krzesłem tronowym, on nawet nie drgnął? Nie zareagował w żaden sposób!

Odwróciła się z uśmiechem, blade światło niebios padło na cudowne linie twarzy, na wydatne kości policzkowe i łagodnie zaokrąglony podbródek. Wyglądała na żywą, całkiem żywą.

A potem znikła!

— Akaszo!

— Chodź do mnie — powiedziała.

Daleko, na samym końcu holu zobaczyłem jej drobną postać stojącą u wejścia do wieży. Ledwo rozróżniałem rysy twarzy, lecz dostrzegłem w głębi czarny prostokąt otwartych drzwi.

Zacząłem iść w jej stronę.

— Nie — powiedziała. — Czas użyć siły, którą ci dałam. Po prostu przybądź!

Nie ruszyłem się. Mój umysł był czysty. Widziałem jasno i wiedziałem, co miała na myśli, ale bałem się. Zawsze byłem sprinterem, skoczkiem, magikiem. Nadzwyczajna szybkość, która zaskakiwała śmiertelnych, nie była dla mnie niczym dziwnym. Ona jednak domagała się wyczynu innego rodzaju. Miałem opuścić miejsce, w którym stałem, i z niepojętą szybkością znaleźć się obok niej. Taki czyn wymagał poddania się.

— Tak, poddaj się — rzekła łagodnie. — Przybywaj.

Przez chwilę patrzyłem na nią w napięciu, widziałem jej białą dłoń jaśniejącą na brzegu zniszczonych drzwi. Nagle podjąłem decyzję. Porwał mnie huragan pełen hałasu i przypadkowych sił. I wtem znalazłem się przy niej! Cały drżałem, bolała mnie skóra na twarzy, ale jakież to miało znaczenie! Spojrzałem w oczy Akaszy i uśmiechnąłem się.

Była piękna, tak bardzo piękna! Bogini o długich czarnych włosach zaplecionych w warkocze. Porwałem ją w ramiona i pocałowałem, czując, jak jej chłodne usta uginają się lekko pod moimi wargami.

Wtem zdałem sobie sprawę, że popełniam bluźnierstwo. Zachowałem się jak wtedy w świątyni, kiedy też ją całowałem. Chciałem wygłosić jakieś przeprosiny, ale nie mogłem oderwać oczu od jej gardła, znów głodny krwi. Opanowała mnie żądza, której nie mogłem ugasić; przecież to była Akasza, która mogła mnie zniszczyć w jednej chwili i bez żadnego wysiłku, gdyby tylko tego zapragnęła. Tak właśnie postąpiła z innymi. Niebezpieczeństwo wywołało we mnie mroczne podniecenie. Zacisnąłem palce na jej ramionach, czując, jak jej ciało niesłychanie delikatnie ustępuje pod moim dotykiem. Obsypałem ją pocałunkami. W tych pocałunkach była krew.

Cofnęła się i położyła mi palec na ustach. Wzięła mnie za rękę i poprowadziła przez drzwi wieży. Przez zburzony dach i wielką dziurę w posadzce najwyższego piętra widziałem światło gwiazd.

— Czy widzisz? — spytała. — Widzisz tę komnatę na samej górze? Schody się zawaliły. Jest nieosiągalna dla wszystkich poza tobą i mną, mój książę.

Zaczęła się powoli unosić, przez cały czas nie odrywając ode mnie oczu. Czysty jedwab jej szaty wzdął się lekko, a peleryna zmarszczyła się, jakby w słabym powiewie. Patrzyłem w osłupieniu, jak wznosi się coraz wyżej, jak przesuwa się przez dziurę i staje na skraju podłogi.

Kilkadziesiąt metrów! Nie zdołam tego dokonać…

— Przybądź do mnie, mój książę — rzekła. Jej miękki głos niósł się przez pustkę. — Zrób to, co już raz zrobiłeś. Zrób to szybko i jak często mówią śmiertelni: „nie patrz w dół”. — Rozległ się jej srebrzysty śmieszek.

Załóżmy, że wzbiję się na jedną piątą wysokości. To byłby dobry skok, powiedzmy, na wysokość trzypiętrowego budynku, co było dla mnie całkiem łatwe, ale czy potrafiłbym skoczyć wyżej… Poczułem zawrót głowy. Ogarnęła mnie niemoc i dezorientacja. Jakim cudem się tutaj znaleźliśmy? Znów wszystko wirowało. Widziałem ją, ale jak we śnie; przeszkadzały mi głosy. Nie chciałem utracić tej chwili. Chciałem pozostać w kontakcie z nią i nie stracić wszystkich następnych i wcześniejszych chwil, pragnąłem zrozumieć je na moich warunkach.