Выбрать главу

— Ale jak? — Czy wiedziała, jak bardzo się boję? Jej słowa sprawiły, że zwyczajny strach przerodził się w grozę. Na pewno to wiedziała.

— Ach, jesteś tak silny, książątko. I nie ulega wątpliwości, że jesteś mi przeznaczony. Nic cię nie pokona. Lękasz się i nie lękasz zarazem. Przez wiek obserwowałam cię, jak cierpisz, słabniesz i wreszcie zanurzasz się w ziemi, by spać, po czym patrzyłam, jak powstajesz; to był dokładny wizerunek mojego zmartwychwstania.

Skłoniła głowę, jakby nasłuchiwała dźwięków dochodzących Z daleka. Ja też je słyszałem, być może dlatego, że ona była do tego zdolna. Były coraz głośniejsze, ich gwar dzwonił mi w uszach. Po chwili odepchnąłem je, zniecierpliwiony.

— Jesteś bardzo silny — powiedziała. — Te głosy nie zdołają wciągnąć cię w siebie, ale nie ignoruj ich mocy; zdolność ich słyszenia jest równie ważna jak wszelkie inne twoje talenty. One modlą się do ciebie, jak zawsze modliły się do mnie.

Rozumiałem, co chce mi powiedzieć, ale nie chciałem słyszeć ich modlitw; cóż bowiem mogłem zrobić? Cóż wspólnego miały modlitwy ze stworzeniem mojego pokroju?

— Przez wieki były mi jedynym pocieszeniem — kontynuowała. — Słuchałam ich godzinę, tydzień, rok; początkowo wydawało mi się, że te głosy tkają mi całun, który przykryje mnie, pogrzebie jak martwą, i że wtedy stanę się martwa. Po jakimś czasie nauczyłam się słuchać uważniej. Nauczyłam się wybierać jeden głos spośród wielu, tak jak ze sztuki płótna wybiera się pojedynczą nić. Słuchając tego jedynego głosu, poznałam triumf i klęskę pojedynczej duszy.

Przyglądałem się jej bez słowa.

— A potem, w miarę upływu lat, posiadłam większą moc; niewidzialna opuszczałam swoje ciało i udawałam się do tego jednego śmiertelnego, w którego głos się wsłuchiwałam, aby patrzeć jego oczyma. Chodziłam w jego ciele. Chodziłam w blasku słońca i w ciemności, cierpiałam, głodowałam, poznałam ból. Czasem przebywałam w ciałach nieśmiertelnych, tak jak byłam w ciele Małej Jenks. Często chodziłam z Mariuszem. Z samolubnym, próżnym Mariuszem, tym, który myli chciwość z czcią, który jest nieodmiennie oślepiony dekadenckimi tworami życia, równie samolubnymi jak on sam. Och, nie cierp tak. Kochałam go, wciąż go kocham; troszczył się o mnie, był moim opiekunem. — Przez chwilę w jej głosie zabrzmiała gorycz. — Ale częściej chodziłam z tym, którego kroki wiodły między biednych i pogrążonych w żalu. Pragnęłam życia w całej jego nagiej surowości.

Zatrzymała się; zmarszczyła brwi, a w jej oczach pojawiły się łzy. Znałem moce, o których mówiła, ale bardzo słabo. Bardzo chciałem ją pocieszyć, ale kiedy wyciągnąłem rękę, gestem nakazała mi powściągliwość.

— Zapominałam, kim jestem, gdzie jestem — kontynuowała. — Bywałam tym stworzeniem, którego głos wybrałam. Czasem trwało to całe lata. Potem wracała groza, gdy uprzytomniłam sobie, że jestem nieruchomą, bezwolną istotą skazaną na wieczny pobyt na złotym tronie! Czy zdajesz sobie sprawę z grozy, jaką wywołuje nagła świadomość takiego stanu rzeczy, tego, że wszystko, co widziałeś i słyszałeś, było jedynie iluzją, obserwacją innego życia? Wracałam do siebie. Stawałam się na powrót tym, co teraz widzisz, idolem, który czuł i myślał.

Skinąłem głową. Wieki temu, kiedy moje oczy po raz pierwszy spoczęły na niej, wyobraziłem sobie tkwiące wewnątrz, niewysłowione cierpienie. Wyobraziłem sobie ból, którego nie wyrażała kamienna twarz. Miałem rację.

— Wiem, że on cię tu trzymał — powiedziałem. Miałem na myśli Enkila, który został już unicestwiony. Upadły idol. Wspomniałem tę chwilę w świątyni, kiedy piłem z Akaszy, a on podszedł, zgłaszając swoje prawa, i niemal mnie wykończył. Czy wiedział, co czyni? Czy też wszelkie władze umysłowe opuściły go już wtedy?

Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Jej oczy tańczyły, kiedy spoglądała w mrok. Śnieg znów padał, wirował prawie czarodziejsko, chwytając światło gwiazd i księżyca i rozpraszając je po całym świecie.

— To, co się stało, było przeznaczone — odpowiedziała wreszcie. — Miałam przejść przez tamte lata, coraz bardziej rosnąc w siłę, tak że w końcu nikt… nikt nie będzie mi równy. — Urwała, jakby na krótko opuściła ją pewność siebie; ale to była tylko chwila. — Mój biedny ukochany król, mój towarzysz w nieznośnym bólu, był jedynie instrumentem. Tak, jego umysł sczezł. Ale ja go nie zniszczyłam, nie, doprawdy. Wchłonęłam w siebie to, co z niego pozostało. Czasami byłam równie pusta i równie milcząca, równie wyzbyta woli snu jak on sam. Tyle że dla niego nie było powrotu. On utracił swoje ostatnie wizje. Nie nadawał się już do niczego. Umarł dobrą śmiercią, ponieważ dodał mi sił. To także było przesądzone, mój książę. Wszystko to było przesądzone od początku do końca.

— Ale jak? Przez kogo?

— Przez kogo? — Znów się uśmiechnęła. — Nie pojmujesz? Nie musisz szukać przyczyny wszystkiego. Ja jestem spełnieniem i od tej pory ja będę przyczyną. Teraz nikt i nic nie może mnie powstrzymać. — Na chwilę jej twarz stwardniała i znów pojawiło się wahanie. — Stare klątwy nic nie znaczą. W milczeniu osiągnęłam taką moc, że żadna siła w naturze nie może mnie zniszczyć. Nawet pierwsze plemię nie może mnie zniszczyć, chociaż spiskowało przeciwko mnie. Tym latom było sądzone minąć przed twoim nadejściem.

— Jak to zmieniłem?

Zbliżyła się o krok. Objęła mnie ramieniem, które przez chwilę było miękkie, jakby nie stworzone z tej jej właściwej tylko materii. Byliśmy po prostu dwoma istotami stojącymi blisko siebie, a ona wydawała mi się nieopisanie cudowna, czysta i nie z tego świata. Znów poczułem straszliwą żądzę krwi. Schyliłem się, by pocałować ją w szyję, posiąść, jak posiadłem tysiące śmiertelnych kobiet, chociaż ona była boginią o niezmierzonej mocy. Czułem, jak moje pragnienie rośnie i osiąga swój szczyt.

Akasza znów położyła mi palec na ustach, jakby mówiła: „Zachowaj spokój”.

— Czy pamiętasz, jak byłeś chłopcem? — zapytała. — Wróć pamięcią do chwil, gdy błagałeś ich, żeby posłali cię do szkoły klasztornej. Czy pamiętasz, czego uczyli cię bracia? Pamiętasz modlitwy, hymny, godziny w bibliotece, czas spędzony w kaplicy na samotnych modlitwach?

— Oczywiście, że pamiętam. — Znów poczułem napływające łzy. Widziałem to tak wyraźnie: bibliotekę w klasztorze i uczących mnie mnichów, przekonanych, że zostanę księdzem. Ujrzałem małe zimne cele z drewnianym pryczami; ujrzałem klasztor i ogród za woalem różanego cienia. Nie chciałem myśleć o tamtych czasach, ale pewne rzeczy nigdy nie odejdą w zapomnienie.

— Czy pamiętasz pewien ranek, kiedy wszedłeś do kaplicy, ukląkłeś na nagiej marmurowej podłodze i rozkrzyżowawszy ramiona, powiedziałeś Bogu, że zrobisz wszystko, jeśli tylko uczyni cię dobrym?

— Tak, dobrym… — W moim głosie zabrzmiała gorycz.

— Powiedziałeś, że jesteś gotów cierpieć męki, niewypowiedziane katusze, i że to wszystko nie będzie miało znaczenia, bylebyś tylko stał się kimś dobrym.

— Tak, pamiętam… — Ujrzałem starych świętych; usłyszałem hymny, na dźwięk których pękało mi serce. Przypomniałem sobie ranek, gdy zjawili się moi bracia, żeby zabrać mnie do domu, a ja błagałem ich na kolanach, by pozwolili mi zostać.

— A potem, kiedy straciłeś swą niewinność i wyruszyłeś gościńcem do Paryża, pragnąłeś tego samego; kiedy tańczyłeś i śpiewałeś dla tłumów na bulwarach, chciałeś być dobry.