Выбрать главу

Nie odpowiedziałem. Czułem zawroty głowy, nie tylko z racji długiej podróży w powietrzu, ale także pod wpływem łagodnej pieszczoty jej słów i bezdennej czerni oczu. Miało się wrażenie, że źródłem jej urody jest słodycz i spokój nieruchomego spojrzenia, nawet wtedy, kiedy rysy tej połyskliwej białej twarzy zmieniły się nagle w uśmiechu lub pod wpływem subtelnego wzburzenia. Wiedziałem, że jeśli na to pozwolę, niebawem będę przerażony rozwojem wydarzeń. Ona z pewnością o tym wiedziała. Znów wzięła mnie w ramiona.

— Pij, książę — szepnęła. — Nabierz sił, które musisz mieć, które nakazuję ci mieć.

Nie wiem, jak długo to trwało. Kiedy się odsunęła, byłem przez chwilę otumaniony, potem jasność zatriumfowała jak zwykle. Monotonna muzyka wciąż dudniła za ścianami świątyni.

— Azim! Azim! Azim!

Kiedy pociągnęła mnie za sobą, wydawało mi się, że moje ciało istnieje już tylko we wspomnieniu. Zdawałem sobie sprawę z tego, że mam twarz, kości, jakieś materialne „ja”; ale ta skóra, to doznanie! Były kompletnie nowe. Co ze mnie zostało?

Drewniane drzwi otworzyły się przed nami jak zaczarowane. Bezszelestnie wkroczyliśmy do długiego korytarza z białymi marmurowymi pilastrami i ozdobnymi łukami, stanowiącego jedynie obrzeże gigantycznej sali. Wypełniali ją oszaleli, wrzeszczący wierni, którzy nawet nas nie czując ani nie dostrzegając naszej obecności, dalej tańczyli, śpiewali, podskakiwali w nadziei, że ujrzą swojego jednego jedynego boga.

— Trzymaj się mojego boku, Lestacie — powiedziała. Jej głos przeszył upiorną wrzawę, jakby dotknęła mnie aksamitna rękawiczka.

Tłum rozdzielił się gwałtownie, rozepchnięty na prawo i lewo. Wrzaski natychmiast zastąpiły śpiewy; w sali zapanował chaos, kiedy przed nami otworzyła się ścieżka wiodąca ku środkowi pomieszczenia. Cymbały i bębny zamilkły; otoczyły nas jęki i zduszone, żałosne okrzyki.

Rozszedł się jeden wielki szmer zachwytu. To Akasza wystąpiła na otwartą przestrzeń i odrzuciła czarny welon.

Wiele metrów dalej, na środku ozdobnej posadzki, stał krwawy bóg, Azim, odziany w czarny jedwabny turban i szatę obsypaną klejnotami. Kiedy spojrzał na Akaszę i na mnie, wściekłość wykrzywiła mu twarz.

Rozległy się modlitwy; chrapliwy głos zaintonował hymn ku czci „wiecznej macierzy”.

— Milczeć! — rozkazał Azim. Nie znałem tego języka, ale rozumiałem, co mówił.

W jego głosie słyszałem odgłos ludzkiej krwi; widziałem, jak mknie jego żyłami. W istocie nigdy nie spotkałem wampira ani nawet zwyczajnego krwiopijcy tak opitego krwią; z pewnością dorównywał wiekiem Mariuszowi, jednakże jego skóra miała ciemnozłoty połysk. Cały był pokryty cienką warstewką krwi.

— Jak śmiałaś wejść do mojej świątyni! — powiedział; nie miałem pojęcia, w jakim języku przemawia, ale telepatia znów sprawiła, że znakomicie go rozumiałem.

— Teraz umrzesz! — rzekła Akasza nieskończenie łagodnym tonem. — Ty, który zwiodłeś tych niewinnych biedaków, który pasłeś się ich życiem i krwią jak spęczniała pijawka.

Z tłumu rozległy się wrzaski wiernych błagające o litość. Azim powtórnie nakazał im milczenie.

— Jakim prawem potępiasz mój kult — zawołał, wskazując nas palcem — ty, która milczałaś, siedząc na tronie od początku czasu.

— Czas nie zaczął się wraz z tobą, mój przeklęty pięknisiu — odparła Akasza. — Byłam stara, kiedy się urodziłeś. Teraz powstałam, aby rządzić tak, jak było mi sądzone, a ty umrzesz, żeby twój lud miał nauczkę. Jesteś moim pierwszym wielkim męczennikiem. Umrzesz w tej chwili!

Usiłował podbiec do niej, a ja próbowałem stanąć między nimi; wszystko jednak nastąpiło tak szybko, że nawet wzrok za tym nie nadążał. Złapała go jakimś niewidzialnym sposobem i cisnęła przed siebie. Azim prześlizgnął się po marmurowej posadzce i zachwiał, niemal padając, a potem zatańczył, łapiąc równowagę.

Z jego gardła wydobył się charkot i krzyk. Najpierw zapaliło się jego odzienie, a potem dym wzbił się z niego samego, siny, cienki, wijący się w mroku. Przerażony tłum zaczął wyć i piszczeć, a Azim wił się, pożerany przez płomienie. Nagle wyprostował się, wbił w nią spojrzenie i rzucił się ku niej z wyciągniętymi rękami.

Chciałem ją osłonić własnym ciałem, ale szybkim ruchem ręki pchnęła mnie w ludzki rój. Znalazłem się wśród półnagich ciał, usuwających mi się z drogi, kiedy łapałem równowagę.

Po chwili ujrzałem go skulonego niecały metr od niej, bryzgającego śliną i usiłującego pokonać jakąś niewidzialną i niezwyciężoną moc, która broniła mu do niej dostępu.

— Giń, przeklęty! — zawołała. — Idź w czeluść zatracenia, którą teraz dla ciebie tworzę.

Głowa Azima rozpękła się. Ze zgruchotanej czaszki buchnęły dym i płomienie. Jego oczy sczerniały, a całe ciało zapłonęło w jednym błysku. Padł, zachowując ludzkie kształty, grożąc jej pięściami i podwijając nogi, jakby zamierzał znów się podnieść. Potem jego postać znikła w wielkim oranżowym błysku.

Panika opanował tłum, tak jak wtedy, na koncercie, kiedy wybuchły płomienie, a Gabriela, Louis i ja uciekliśmy.

Jednak tu histeria była znacznie groźniejsza. Ciała rozbijały się o wysmukłe marmurowe pilastry. Ci, którzy upadli, byli natychmiast miażdżeni przez tłum pędzący do drzwi.

Akasza wykonała pełny obrót, jej ubiór uniósł się w krótkim tańcu czarnych i białych jedwabi, a ludzie padali w konwulsjach na podłogę, jakby powaleni niewidzialną dłonią. Kobiety patrzące na powalone ofiary wyły i rwały włosy z głowy.

Niemal natychmiast pojąłem, co się dzieje. Zabijała mężczyzn, nie ogniem, lecz jakimś niewidzialnym uderzeniem w główne narządy. Kiedy ginęli, krew tryskała im uszami i oczami. Kilka rozwścieczonych kobiet rzuciło się na nią, ale spotkał je identyczny los. Atakujący mężczyźni ginęli natychmiast.

Wtedy usłyszałem w głowie jej głos:

— Zabij ich, Lestacie. Wybij samców do nogi.

Byłem sparaliżowany. Stałem obok niej, na wypadek, gdyby któryś się zbliżył. Byli jednak bez szans; oglądałem coś gorszego niż senna zmora, niż te głupie koszmary, w których uczestniczyłem przez całe moje przeklęte życie.

Nagle znów stała przede mną, ściskając mnie za ramiona. Jej miękki głos był jedynym dźwiękiem, który opływał mój mózg:

— Mój książę, miłości moja. Zrobisz to dla mnie. Wybij samców, tak by legenda o tym, jak zostali ukarani, przerosła legendę tej świątyni. To kaci krwawego boga. Kobiety są bezradne. Ukarz samców w moim imieniu.

— Och, proszę, nie żądaj tego ode mnie — szepnąłem. — To nieszczęśni ludzie!

Tłum stracił ducha. Ci, którzy uciekli na tylny dziedziniec, znaleźli się w pułapce. Trupy leżały wszędzie wokół nas, podczas gdy nieświadoma niczego masa u bram wydawała żałosne okrzyki.

— Akaszo, proszę, pozwól im odejść — powiedziałem. Czy kiedykolwiek w życiu błagałem o coś tak jak teraz? Co to biedne istoty miały z nami wspólnego?

Przysunęła się bliżej. Jej czarne oczy zasłoniły mi cały świat.

— Miłości moja, to boska wojna. Nie obrzydliwe karmienie się ludzkim życiem, jak robiłeś noc po nocy, bez planu i żadnego powodu poza chęcią przetrwania. Teraz zabijaj w moim imieniu i dla mojej sprawy; daję ci największą wolność, jaką kiedykolwiek otrzymał człowiek: mówię ci, że zabijanie twoich śmiertelnych braci jest słuszne. Użyj nowej mocy, którą ci dałam. Wybieraj ofiary jedną po drugiej, używaj niewidzialnej mocy lub siły rąk.

W głowie mi wirowało. Czy miałem taką moc, by wybić mężczyzn tu, na miejscu? Rozejrzałem się po zadymionej sali, pełnej woni kadzideł wzbijającej się z czar oraz skotłowanych ciał. Ogarnięci zgrozą mężczyźni i kobiety szukali ratunku we wzajemnych objęciach; inni wczołgiwali się w kąty, jakby mogli tam być bezpieczni.