Выбрать главу

Zmiana objęła również mnie, łagodząc niepokój i nawet spowalniając bicie serca.

Płacze ustały! Kobiety szły dwójkami i trójkami w dół szlaku, jakby w transie, mijając umarłych. Można by pomyśleć, że rozlega się słodka muzyka i ziemia nagle obrodziła wiosennym kwieciem wszelkiego koloru i kształtu, a powietrze stało się wonne ponad wszelkie wyobrażenie.

Jednak czy naprawdę nic się nie stało? Kobiety mijały mnie w poblasku przygaszonych kolorów, w szmatach i jedwabiach, w ciemnych płaszczach. Otrząsnąłem się. Musiałem myśleć trzeźwo! Nie czas na dezorientację. Ta moc i te trupy nie były snem i nie mogłem, nie mogłem poddać się przemożnemu ukojeniu i spokojowi.

— Akaszo! — szepnąłem.

Podniosłem wzrok, nie dlatego że chciałem, ale dlatego, że musiałem, i ujrzałem ją stojącą na dalekim wzniesieniu, a kobiety, młode i stare, szły ku niej. Niektóre były tak osłabione z zimna i głodu, że inne musiały je nieść.

Zapadła cisza.

Akasza bez słów zwróciła się do zgromadzonych. Może używała ich języka, a może uczyniła to inaczej, bez związku z żadnym konkretnym językiem. Nie potrafię powiedzieć.

Oszołomiony patrzyłem, jak wyciąga ku nim ramiona. Czarne włosy opadały jej na plecy, a fałdy prostej szaty ledwo się poruszały w lekkim wietrze. Nigdy w życiu nie widziałem czegoś równie pięknego jak ona. Jej uroda nie stanowiła tylko sumy fizycznych zalet, lecz była w jej czystym pogodnym spokoju, w samej esencji jej istoty, którą dostrzegałem duszą mojej duszy. Kiedy mówiła, ogarnęła mnie cudowna euforia.

— Nie lękajcie się — rzekła im. — Nastał kres panowania waszego boga i teraz możecie wrócić ku prawdzie.

Wśród wiernych rozległy się ciche hymny. Niektóre kobiety upadły przed nią na kolana. To chyba sprawiało jej przyjemność, a z pewnością nie miała nic przeciwko temu.

— Teraz musicie wrócić do wiosek — rzekła. — Musicie opowiedzieć tym, którzy wiedzieli o bogu krwi, że umarł. Zniszczyła go królowa niebios i zniszczy ona wszystkich mężczyzn, którzy nadal w niego wierzą. Królowa sprowadzi na ziemię nowe panowanie pokoju. Śmierć czeka tych mężczyzn, którzy znęcali się nad wami, ale musicie poczekać na mój znak.

Kiedy przerwała, znów rozległy się hymny o Królowej Niebios, Bogini, Dobrej Matce. Stara liturgiczna pieśń śpiewana w tysiącach języków na całym świecie znajdowała nową formę.

Otrząsnąłem się. Zrobiłem to świadomie. Musiałem zrozumieć ten urok! To była sztuczka mocy, tak jak zabijanie było sztuczką mocy — czymś definiowalnym i dającym się zmierzyć, a jednak nadal czułem się odurzony jej widokiem, hymnami, pieszczącym uściskiem tego uczucia, że wszystko jest dobrze, wszystko jest takie, jak być powinno. Wszyscy jesteśmy bezpieczni.

Z rozjaśnionych słońcem głębokich pokładów śmiertelnej pamięci powrócił dzień podobny do wielu innych wcześniej, kiedy w maju w naszej wiosce koronowaliśmy posążek Maryi Dziewicy wśród rzędów słodko pachnących kwiatów, przy wtórze cudownych pieśni. Ach, cóż to był za uroczy moment, kiedy podnoszono koronę białych lilii i wkładano ją na osłoniętą welonem głowę Maryi. Wieczorem wracałem do domu, śpiewając te hymny. W starej książeczce do nabożeństwa znalazłem obrazek Dziewicy i napełnił mnie takim zachwytem i cudownym religijnym zapałem, jaki czułem teraz.

Z jeszcze dalszej głębi mojego „ja”, stamtąd, dokąd słońce nigdy nie zajrzało, napłynęła myśl, że jeśli wierzę w nią i w to, co mówi, to w takim razie ten czyn, którego nie sposób opisać, ta rzeźnia, której dokonałem na kruchych i bezbronnych śmiertelnych, będzie jakoś odkupiona.

„Teraz zabijaj w moim imieniu i dla mojej sprawy; daję ci największą wolność, jaką kiedykolwiek otrzymał człowiek: mówię ci, że zabijanie twoich śmiertelnych braci jest słuszne”.

— Idźcie — rzekła. — Opuśćcie na zawsze świątynię. Zostawcie zmarłych śniegowi i wiatrowi. Powiedzcie ludziom, że nadchodzi nowa era, w której mężczyźni, którzy sławią śmierć i zabijanie, zbiorą swoje żniwo; a era pokoju będzie wasza. Wrócę do was. Wskażę wam drogę. Oczekujcie mojego przyjścia. Wtedy powiem wam, co musicie uczynić. Na razie wierzcie we mnie i w to, co ujrzałyście. I powiedzcie innym, by też uwierzyli. Niech mężczyźni przybędą i ujrzą to, o czym im opowiecie, a wy czekajcie na znaki ode mnie.

Ruszyły razem, aby spełnić jej polecenie; zbiegły górskim szlakiem ku wiernym, którzy uciekli przed masakrą; ich wołania — przenikliwe i ekstatyczne — rozległy się w śnieżnej pustce.

Wysoko na wzgórzu dzwon świątynny wydał kolejny głuchy dźwięk. Wiejący w dolinie wiatr szarpał skąpym odzieniem umarłych. Zaczął padać śnieg; stopniowo gęstniał, zakrywając brązowe kończyny i twarze, twarze z otwartymi oczami.

Dobre samopoczucie odpłynęło. Trzeba było stanąć twarzą w twarz z ponurą rzeczywistością. Te kobiety, to nawiedzenie… Trupy na śniegu! Niezaprzeczalne dowody mocy, niszczycielskiej i niepowstrzymanej.

Łagodny dźwięk złamał ciszę; to był odgłos przedmiotów roztrzaskujących się w wyniosłej świątyni, spadających i pękających na kawałki.

Pękały dzbany z oliwą, przewracały się kadzielnice. Ogień rozprzestrzeniał się z cichym szeptem. Wreszcie ujrzałem dym, gęsty, czarny, bijący z dzwonnicy i znad całego tylnego muru.

Dzwonnica zadrżała; wielki huk odbił się echem od dalekich skalnych zboczy; a potem posypały się głazy i dzwonnica runęła w dolinę, a dzwon z ostatnim uderzeniem serca znikł w puszystej białej przepaści.

Ogień pożarł świątynię.

Nie mogłem oderwać od niej oczu, chociaż zachodziły mi łzami od dymu pędzonego w dół szlaku wraz z drobinami popiołu i sadzy.

Mimo padającego śniegu nie było mi zimno. Nie byłem też wyczerpany po trudzie zabijania. Natomiast moje ciało stało się bielsze niż kiedykolwiek. Nabierałem powietrza tak umiejętnie, że nie słyszałem swojego oddechu; nawet serce biło mi łagodniej, równiej. Tylko dusza była posiniaczona i obolała.

Po raz pierwszy w życiu, zarówno śmiertelnym, jak i nieśmiertelnym, bałem się, że mogę umrzeć. Obawiałem się, że ona może mnie zniszczyć, i to nie bez powodu, gdyż wiedziałem, że już nigdy nie powtórzę tego, co zrobiłem. Nie mogłem być częścią jej planu. Modliłem się, żebym nie był do tego zmuszony, żebym miał siłę odmówić.

Poczułem jej dłonie na moich ramionach.

— Odwróć się i spójrz na mnie, Lestacie — rzekła.

Wykonałem jej polecenie. Oto miałem przed sobą najbardziej uwodzicielskie piękno, jakie kiedykolwiek wiedziałem.

— Jestem twoja, miłości moja — mówiła bez słów. — Jesteś moim jedynym towarzyszem, moim najdoskonalszym instrumentem. Wiesz o tym, czyż nie tak?

Znów przywołałem na pomoc rozsądek. Gdzie jesteś, Lestacie! Czy zamierzasz uchylić się przed otworzeniem swojego serca?

— Akaszo, pomóż mi — szepnąłem. — Powiedz mi, czemu chciałaś, żebym zabijał? Co miały znaczyć tamte słowa, że mężczyźni będą ukarani? Że na ziemi zapanuje pokój? — Jakże głupio brzmiały moje słowa. Patrząc w jej oczy, nadal wierzyłem, że jest boginią. Miałem wrażenie, że wysysa ze mnie przekonanie o własnej słuszności, jakby to była tylko krew.

Nagle zatrząsłem się ze strachu. Po raz pierwszy odczułem, co znaczy „trząść się ze strachu”. Wreszcie wyrzuciłem z siebie:

— W imię jakiej moralności?

— W imię mojej moralności! — odpowiedziała, a jej nieznaczny uśmiech był równie piękny jak uprzednio. — Ja stoję za tym wszystkim, ja jestem powodem, usprawiedliwieniem, prawem! — Gniew sprawił, że miała lodowaty głos, ale jej oblicze pozostało nieruchome i słodkie. — Teraz posłuchaj mnie, piękny. Kocham cię. Obudziłeś mnie z długiego snu i dla wielkiej sprawy; wystarczy mi spojrzeć na ciebie, by zakosztować radości, wystarczy mi zobaczyć światło twoich niebieskich oczu, usłyszeć dźwięk twojego głosu. Widok twojej śmierci sprawiłby mi ból, jakiego nie potrafiłbyś pojąć. Wzywam jednak gwiazdy na świadków, pomożesz mi w mojej misji lub będziesz jedynie instrumentem początku, jak Judasz dla Jezusa Chrystusa. I zniszczę cię, jak Chrystus zniszczył Judasza, kiedy tylko przestaniesz być użyteczny.