Выбрать главу

— Co możemy zrobić? — szepnąłem. — Czemu tu przybyliśmy? — Znów nie mogłem pozbierać myśli w obliczu jej urody, tchnienia współczucia, które nagle mi się udzieliło i sprawiło, że łzy napłynęły mi do oczu.

— Możemy odzyskać świat — powiedziała — tak jak ci mówiłam. Możemy sprawić, że mity staną się rzeczywistością i przyjdzie czas, kiedy to, że ludzie kiedykolwiek zaznali takiego poniżenia, stanie się tylko mitem. Postaramy się o to, miłości moja.

— Tylko oni mogą temu zaradzić. To nie tylko ich obowiązek, to ich prawo. Jak możemy im pomóc, nie prowadząc zarazem do katastrofy?

— Zadbamy, by do niej nie doszło — rzekła ze spokojem — ale ty wciąż nie rozumiesz. Nie zdajesz sobie sprawy z siły, którą posiadasz. Nic nie może nas zatrzymać. Zastanów się dobrze. Nie jesteś jeszcze gotowy i nie będę więcej cię przymuszać. Kiedy znów będziesz dla mnie zabijał, musisz mi wierzyć bez zastrzeżeń i być przekonany bez zastrzeżeń. Bądź pewien, że cię kocham i wiem, że serce nie może się niczego nauczyć w ciągu jednej nocy. Ucz się jednak — patrz i słuchaj.

Wróciła na ulicę. Przez chwilę była jedynie szczupłym kształtem poruszającym się wśród cieni. Nagle usłyszałem, jak w szopach budzi się życie, i zobaczyłem wyłaniające się kobiety i dzieci. Śpiące postaci zaczęły się poruszać. Cofnąłem się w ciemność.

Dygotałem. Rozpaczliwie chciałem coś zrobić, błagać ją o cierpliwość!

Znów udzieliło mi się wrażenie spokoju, nastrój idealnego szczęścia i znów sięgnąłem wspomnieniem do francuskiego kościółka z czasów mojego dzieciństwa, do chwili, kiedy zaczęły się śpiewy. Przez łzy ujrzałem rozmigotany ołtarz. Zobaczyłem wizerunek Maryi Dziewicy, jaśniejący kwadrat złota nad kwiatami; usłyszałem „Zdrowaś Maria”, szeptane, jakby to było zaklęcie. Pod łukami Notre Dame usłyszałem księży śpiewających „Salve Regina”.

Jej głos rozbrzmiał czysto, niepowstrzymanie jak poprzednio, jakby rozlegał się w mojej głowie, a do śmiertelnych z pewnością dotarł z tą samą nieodpartą mocą. Sam rozkaz był bez słów; a jego istota była poza wszelką dyskusją — rozpoczyna się nowy porządek, nowy świat, w którym poniewierani i ranni znajdą wreszcie pokój i sprawiedliwość. Kobiety i dzieci zostały wezwane do powstania i zabicia wszystkich mężczyzn w tej wiosce. Wszyscy mężczyźni poza jedynym na sto powinni być zabici i wszystkie niemowlęta płci męskiej, poza jedynym na sto, również natychmiast miały być zabite. Kiedy się to stanie, na całej ziemi wzdłuż i wszerz zapanuje pokój; nie będzie więcej wojen, zapanuje sytość i dostatek.

Groza spętała mi język i członki. Ogarnięty paniką słyszałem oszalałe wrzaski kobiet. Śpiący włóczędzy wokół mnie rozwijali szmaty tylko po to, by natychmiast umrzeć tak, jak na moich oczach umierali mężczyźni w świątyni Azima.

Ulica rozbrzmiewała krzykami. Wśród cieni i błysków widziałem uciekających ludzi, mężczyzn wybiegających z domów i natychmiast padających w błoto. Na drodze ciężarówki stawały w płomieniach, opony piszczały, kiedy kierowcy tracili panowanie nad kierownicami. Metal wbijał się w metal, wybuchały baki z paliwem; noc była pełna oranżowego światła. Pędząc od domu do domu, kobiety osaczały mężczyzn i tłukły ich wszystkim, co im wpadło w ręce. Czy to osiedle z szop i ruder widziało kiedyś taką witalność jak teraz, w imię śmierci?

A ona, Królowa Niebios, uniosła się ponad blaszanymi dachami, wyraźna delikatna postać jaśniejąca na tle chmur, jakby była z białego dymu.

Zamknąłem oczy i odwróciłem się do ściany, zaciskając palce na luźnym kamieniu. Pomyśleć, że ona i ja byliśmy tak materialni jak ten kawałek skały. A jednak nie byliśmy z tego świata. Nigdy. I nie tu było nasze miejsce! Nie mieliśmy prawa.

Nawet płacząc, byłem w słodkim objęciu rzuconego przez nią uroku; miałem słodkie senne wrażenie, że otaczają mnie kwiaty, słyszałem powolną muzykę o nieodparcie zachwycającym rytmie, czułem ciepłe powietrze napływające do płuc; dotykałem starych kamiennych płyt pod stopami.

Przede mną, niczym w doskonałej halucynacji, rozpościerały się łagodne zielone wzgórza — świat bez wojny i nędzy. Kobiety przechadzały się wolne i bez lęku, kobiety, które nawet prowokowane, nie uciekają się do gwałtu, tak bliskiego sercu każdego mężczyzny.

Wbrew woli ociągałem się z opuszczeniem tego świata, ignorując łomot ciał padających na mokrą ziemię oraz ostatnie przekleństwa i okrzyki zabijanych.

W wielkich sennych przebłyskach widziałem całe miasta przemienione; widziałem ulice wolne od strachu przed bezsensownym zniszczeniem; miasta, gdzie ludzie żyli bez lęku i rozpaczy. Domy nie były już fortecami; ogrody nie potrzebowały murów.

— Och, Mariuszu, pomóż mi — szepnąłem, a słońce spływało na trzypasmowe jezdnie i nie kończące się zielone pola. — Błagam, błagam, pomóż mi.

Potem wstrząsnęła mną inna wizja, wypierając rzucony urok. Znów zobaczyłem pola, ale nie było słońca; nie było to żadne realne miejsce. Oglądałem je oczami kogoś lub czegoś pędzącego z niewiarygodną prędkością. Ale kim był ów ktoś? Jaki był cel jego wędrówki? Kto wysyłał tę wizję, potężną, nie dającą się zignorować? Dlaczego?

Przepadła tak szybko, jak się pojawiła.

Powróciłem pod walącą się arkadę pałacu, pomiędzy rozrzucone trupy; patrzyłem przez łukowate wejście na biegnące postaci; słyszałem piskliwe okrzyki zwycięstwa i triumfu.

— Wyjdź, mój wojowniku, abym mogła cię zobaczyć — powiedział mi jej głos. — Chodź do mnie.

Stała przede mną z wyciągniętymi ramionami. Przez chwilę stałem nieruchomy, a potem podszedłem do niej, oszołomiony i posłuszny, czując na sobie pełne czci spojrzenia kobiet. Kiedy zeszliśmy się z Akaszą, upadły na kolana. Jej dłonie zacisnęły się zbyt mocno; czułem łomot swego serca. Akaszo, to kłamstwo, straszne kłamstwo — mówiłem do niej w myślach. — Zło tu zasiane będzie kwitło przez wiek.

Nagle świat się zakołysał. Już nie staliśmy na ziemi. Obejmowała mnie i wznosiliśmy się nad blaszane dachy, a kobiety w dole biły pokłony i machały rękami, dotykając czołami błota.

— Oto cud, oto Matka, oto Matka i Jej Anioł…

W jednej chwili wioska stała się tylko dalekim skupiskiem srebrnych dachów, a cała ta nędza — zastygłą magiczną sztuczką. Po raz kolejny podróżowaliśmy na skrzydłach wiatru.

Obejrzałem się za siebie, próbując rozpoznać miejsce — ciemne bagna, światła pobliskiego miasta, cienki pasek szosy, na której nadal płonęły przewrócone ciężarówki. Ona miała rację, to naprawdę nie miało znaczenia.

Cokolwiek miało się stać, właśnie się zaczęło, i nie wiedziałem, kto mógłby to zatrzymać.

Rozdział czwarty

Rzecz o bliźniaczkach (I)

Kiedy Maharet zamilkła, wszystkie oczy spoczęły na niej. Znów zaczęła mówić. Słowa płynęły z jej ust spontanicznie, chociaż opowiadała powoli i z namysłem. Nie była smutna, gdyż rekonstrukcja dawnych wydarzeń dawała jej kolejną okazję, by się nad nimi zastanowić.

— Otóż kiedy mówię, że siostra i ja byłyśmy czarownicami, mam na myśli to, że odziedziczyłyśmy po naszej matce… jak ona odziedziczyła po swojej… moc porozumiewania się z duchami, korzystania z ich usług i w drobnych, i ważnych sprawach. Potrafiłyśmy wyczuć ich obecność… duchy są przeważnie niewidzialne dla ludzkich oczu… i one garnęły się do nas.