Выбрать главу

Tak więc posłaniec odszedł i życie potoczyło się jak dawniej.

Kilka nocy później przybył do nas zły duch, którego nazywałyśmy Amel. Kolosalny, potężny i złośliwy stwór tańczył nad polaną, starając się przyciągnąć naszą uwagę, powiadając, że niebawem będziemy potrzebowały jego pomocy.

Od dawien dawna przywykłyśmy do przechwałek złych duchów; były wściekłe, że nie rozmawiamy z nimi, jak miały to w zwyczaju inne czarownice i czarownicy. My jednak wiedziałyśmy, że te istoty nie zasługują na zaufanie i nie dają się kontrolować; nigdy nie kusiło nas, by je wykorzystać i nie spodziewałyśmy się, że kiedyś to zrobimy.

Szczególnie Amela złościło nasze lekceważenie jego osoby. Oświadczał wszem wobec, że jest „Amelem potężnym”, „Amelem niezwyciężonym” i że powinnyśmy okazywać mu nieco szacunku. Możemy bowiem bardzo go potrzebować w przyszłości. Możemy potrzebować go bardziej, niż potrafimy to sobie wyobrazić, gdyż zbliżają się kłopoty.

Wtedy z jaskini wyszła matka i stanowczym głosem zażądała od ducha, by wyjaśnił, jakie kłopoty ma na myśli.

To nami wstrząsnęło, gdyż matka zawsze zabraniała nam rozmów ze złymi duchami; zazwyczaj wyklinała je i odpędzała lub też wprawiała je w zamęt zagadkami i chytrymi pytaniami, tak że rozzłoszczone i ogłupiałe, poddawały się.

Amel, straszliwy, zły, przepotężny — czy jak tam siebie zwał, a jego przechwałkom nie było końca — oświadczył jedynie, że zbliżają się wielkie kłopoty i jeśli mamy trochę oleju w głowie, powinnyśmy okazać mu należny szacunek. Chełpił się wszelkim złem, które wyczyniał dla czarowników Niniwy. Mógł zadręczać ludzi, dokuczać im, a nawet kłuć, jakby był chmurą komarów! Oświadczył, że potrafi ssać ludzką krew i lubi jej smak, i jest gotów ssać krew również dla nas.

Matka wyśmiała go.

„Jak możesz robić coś takiego? — spytała go wyzywająco. — Jesteś duchem, nie masz ciała, więc nie możesz poznać żadnego smaku!”

Takie słowa zawsze doprowadzały duchy do furii, bo, jak już mówiłam, zazdrościły nam ciała.

Wtedy ten duch, chcąc zademonstrować nam swoją moc, rzucił się na matkę jak zawierucha. Jej dobre duchy natychmiast stawiły mu czoło i nad polaną wybuchło straszliwe zamieszanie. Kiedy zapanował już spokój i Amel został odpędzony przez stróżujące duchy, ujrzałyśmy na dłoni matki drobniutkie nakłucia. Amel, zły duch, wyssał z niej krew, właśnie tak, jak zapowiedział — jakby chmara komarów pokłuła ją wiele razy drobnymi żądłami.

Matka przyglądała się tym rankom. Dobre duchy rozzłościły się, widząc, że potraktowano ją z takim brakiem szacunku, ale ona nakazała im spokój. Bez słowa zastanawiała się nad tym, co się stało, jak to było możliwe i jak duch mógł znać smak wyssanej krwi.

To właśnie wtedy Mekare wyjaśniła, że w jej wizjach te duchy mają w samym środku wielkich niewidzialnych ciał nieskończenie małe materialne rdzenie i prawdopodobnie właśnie za pośrednictwem tego rdzenia mogą poznać smak krwi. Wyobraźcie sobie niesłychanie drobny płonący knot kaganka. Ten knot mógł wchłaniać krew. Tak właśnie było z duchem, który cały zdawał się składać z płomienia, ale miał w sobie mały knot.

Matka niby okazywała lekceważenie, jednak tamten stwór wzbudził jej niechęć. Rzekła ironicznie, że na świecie jest dość cudów bez złych duchów wysysających krew.

„Przepadnij, Amelu” — powiedziała i obłożyła go klątwami, mówiąc, że jest banalny, nic nie znaczący, nieważny, nigdy nie zdobędzie sławy ani uznania i że może po prostu odfrunąć. Innymi słowy, powiedziała to, co zawsze, kiedy pozbywała się uprzykrzonych duchów — to, co księża mówią nawet teraz w nieco odmiennej formie, kiedy za pomocą egzorcyzmów ratują opętane dziecko.

Jednak bardziej niż wygłupy Amela zmartwiło matkę jego ostrzeżenie, że zbliża się do nas zło. Pogłębiło to niepokój, który poczuła, biorąc do ręki egipską tabliczkę. Mimo to nie poprosiła dobrych duchów o pociechę ani o radę. Zapewne była na to zbyt mądra, ale tego nigdy się nie dowiemy. Tak czy inaczej, wiedziała, że coś się wydarzy, i potrafiła temu zapobiec. Być może wiedziała, że czasem, starając się zapobiec nieszczęściu, dajemy mu broń do ręki. W następnych dniach zachorowała, potem osłabła i w końcu straciła mowę.

Miesiącami leżała sparaliżowana, w półśnie. Siedziałyśmy przy niej dzień i noc i śpiewałyśmy jej pieśni. Przynosiłyśmy jej kwiaty i starałyśmy się odczytać jej myśli. Kochające ją duchy były w stanie okropnego wzburzenia; ściągnęły na górę wiatry i zrywały liście z drzew.

Cała wioska pogrążyła się w smutku. Pewnego ranka myśli naszej matki znów nabrały kształtu, ale były pokawałkowane. Ujrzałyśmy słoneczne pola, kwiaty i obrazy, które pamiętała z dzieciństwa; a potem tylko cudowne barwy i coś jeszcze.

Wiedziałyśmy, że matka umiera, i duchy też o tym wiedziały. Robiłyśmy, co w naszej mocy, aby je uspokoić, ale niektóre z nich wpadły we wściekły gniew. Po śmierci jej dusza miała się unieść wysoko ponad sfery duchów, więc miały ją utracić na wieczność, pogrążone w żałobie i wściekłości.

Tak się wreszcie stało i było to całkowicie naturalne i nieuniknione. Wyszłyśmy z jaskini, aby powiedzieć ludowi, że matka przeniosła się w odległe sfery. Wszystkie drzewa na naszej górze zatrzęsły się od wiatru wywołanego przez duchy; powietrze było pełne zielonych liści. Płakałyśmy razem z siostrą, a ja po raz pierwszy w życiu miałam wrażenie, że słyszę głosy duchów, że przez wiatr przebijają się ich płacze i lamenty.

Wieśniacy natychmiast przyszli zrobić to, co konieczne.

Najpierw złożono matkę na kamiennej płycie, jak każe zwyczaj, by wszyscy mogli przyjść i złożyć jej hołd. Była odziana w białą szatę z egipskiego płótna, tak uwielbianą przez nią za życia, i przystrojona wytworną biżuterią z Niniwy, pierścieniami i kościanymi naszyjnikami, zawierającymi szczątki naszych przodków; niebawem miały one być nasze.

Kiedy minęło dziesięć godzin i przyszły już z wizytą setki ludzi, zarówno z naszej wioski, jak i z sąsiednich miejscowości, przygotowałyśmy ciało na uroczystą stypę. Każdemu innemu mieszkańcowi wioski to kapłani uczyniliby ten zaszczyt. Ale my byłyśmy czarownicami, podobnie jak matka, więc tylko my mogłyśmy jej dotknąć. W odosobnieniu, przy świetle oliwnych lamp, zdjęłyśmy z matki szatę i zakryłyśmy całe jej ciało kwiatami i liśćmi. Przepiłowałyśmy jej czaszkę i ostrożnie otworzyłyśmy, tak że czoło pozostało nietknięte, wyjęłyśmy mózg i położyłyśmy go w misie wraz z gałkami ocznymi matki. Następnie wyjęłyśmy serce i złożyłyśmy je w innej misie, a potem zasłoniłyśmy naczynia nakrywkami z gliny.

Wtedy zjawili się wieśniacy, zbudowali ceglany piec dookoła kamiennej płyty, na której obok trupa leżały też misy, podłożyli ogień między kamienie podpierające płytę i zaczęło się pieczenie.

Trwało całą noc. Duchy uspokoiły się, ponieważ dusza matki odeszła. Nie sądzę, by ciało miało dla nich znaczenie; to, co robiłyśmy potem, nie miało dla nich znaczenia, chociaż dla nas — z pewnością tak.

Ponieważ byłyśmy czarownicami, tak jak nasza matka, jako jedyne miałyśmy podzielić się jej ciałem. Zwyczaj i prawo stanowiły, że było ono tylko nasze. Wieśniacy nie uczestniczyli w stypie, jak byłoby w przypadku każdej innej osoby. Bez względu na to, jak długo by to trwało, miałyśmy same spożyć trupa matki, a wieśniacy mieli się temu przyglądać.