Że feudalizm stanowił główną cechę wieków średnich, o tym wie każda pensjonarka, toteż przymiotnikiem „średniowieczny” określa się dziś wszystko, co zaszło między początkami Anglii a początkami ery wiktoriańskiej. Jeden z wybitnych socjalistów zastosował ten przymiotnik do naszych zbrojeń. Z równym powodzeniem mógłby go zastosować do naszych samolotów. Ścisłą analizę, w jakim stopniu feudalizm należał do głównego nurtu średniowiecza, a w jakim stopniu był raczej barierą utrudniają bieżące dyskusje o zdecydowanie nowoczesnych rzeczach — a szczególnie o tej zdecydowanie nowoczesnej rzeczy, jaką są rządy angielskiego ziemiaństwa. Feudalizm był niemal całkowitym przeciwieństwem rządów ziemiaństwa. Główną bowiem cechą ziemianina jest to, że jego własność jest bezwarunkowa. Z samego zaś określenia feudalizmu wynika, że był on systemem dzierżawy, i to dzierżawy za służbę wojskową. Ludzie płacili swój czynsz dzierżawy w stali zamiast w złocie, we włóczniach i strzałach przeciw wrogom swego pana. Ten pan nie był jednak właścicielem swych włości we współczesnym znaczeniu tego słowa. Każdy z panów, zarówno w praktyce, jak i w teorii, był dzierżawcą króla, ten zaś z kolei popadał często w feudalną zależność od papieża czy cesarza. Określając stosunek feudalny jako zwykłą dzierżawę w zamian za służbę żołnierską, upraszczam sobie może całe zagadnienie, w tym właśnie wypadku sprawa była mniej prosta, niż może się wydawać. W samej naturze feudalizmu tkwi bowiem pewne powikłanie, które było powodem wielu walk w dziejach Europy, a w szczególności w dziejach Anglii.
Istniał pewien swoisty typ państwa i kultury, który, w braku lepszego słowa, zwiemy średniowiecznym, przejawiający się w gotyku czy w pracach wielkich uczonych scholastycznych. Epoka ta była przede wszystkim logiczna. Sam kult autorytetu był dla niej kwestią rozumu. Rozumieją to wszyscy ludzie umiejący rozumować, nawet jeśli, jak to czyni Huxley, przeczą samym założeniom tej epoki, czy też wstręt czują do jej owoców. Będąc logiczną, dbała o ścisłość w kwestii tego, kto ów autorytet posiadał. Feudalizm natomiast był niezupełnie logiczny, a ponadto nie zawsze zupełnie ścisły w sprawach władzy. Feudalizm kwitł jeszcze przed średniowiecznym odrodzeniem. Nie był to może las, który ludzie średniowiecza musieliby wycinać, ale nieociosane drzewo, z którego musieli budować. Feudalizm był obroną ciemnych wieków przed średniowieczem. To wiek barbarzyńców opierał się w ten sposób… pół-barbarzyńcom. Nie mówię tego, by pomniejszyć feudalizm, był on bowiem na ogół bardzo ludzki. Najbliższym współczesnym mu słowem było homagium, które znaczy prawie tyle, co humanitas — ludzkość. Z drugiej zaś strony średniowieczna logika nie pogodziła się nigdy w pełni z naturą ludzką i w swych skrajnościach potrafiła się stawać nieludzka. Bywało często, że zwykły przesąd chronił ludzi, a czysty rozum posyłał ich na stos. Feudalne włości wyrosły w ciemnych wiekach, kiedy bezdrożny pagórek zamykał często dolinę — jak warownia. Patriotyzm zacieśniał się do granic parafii, ludzie nie mieli bowiem kraju, tylko okolicę. W takich wypadkach pan wyrastał ponad króla, w wyniku zaś tego powstawały nie tylko miejscowe państewka lordów, ale i coś w rodzaju miejscowej wolności. Nie radziłbym jednak zapominać o tym elemencie wolności, który wniósł do dziejów Anglii feudalizm. Jest to bowiem jedyny rodzaj wolności, który Anglicy mieli i utrzymali.
Pogmatwanie tego systemu wyglądało mniej więcej tak. W teorii król był właścicielem wszystkiego, czymś w rodzaju ziemskiej opatrzności. Sprzyjało to rozwojowi despotyzmu oraz „Boskiego prawa”, a w zasadzie równało się władzy naturalnej. Pod tym jednym względem był więc król po prostu jedynowładcą, pomazańcem z rąk Kościoła. Tak to ujmowała etyka owej epoki. Podczas jednak gdy teoria przyznawała królowi więcej władzy, w praktyce bywało więcej buntów. Walka była znacznie bardziej wyrównana niż w naszej epoce przemysłu zbrojeniowego. Każda grupa ludzi mogła się uzbroić w mgnieniu oka w łuki z lasu czy włócznie od kowala. Tam, gdzie ludzie są „żołnierscy”, nie ma miejsca na militaryzm. Co więcej, w czasie gdy całe królestwo stanowiło w pewnym sensie jedną armię terytorialną, jego pułki stanowiły również królestwa same w sobie. Pododdziały związane były również więzami „pod-lojalności”. Lojalista względem swego pana, mógł być buntownikiem względem swego króla. Król stawał się również demagogiem, kiedy uwalniał wasala od jego pana. To powikłanie pojęć powodowało tragiczne spięcia namiętności w związku z zarzutem zdrady, jak np. w wypadku Wilhelma i Harolda. Choć rzekomy zdrajca pojawia się w dziejach ciągle na nowo, jednak stale uważa się go za wyjątek. Zerwać więź feudalną było rzeczą łatwą i zarazem straszną. Zdradę w znaczeniu buntu odczuwano wówczas rzeczywiście jako zdradę w znaczeniu przejścia na stronę przeciwnika, jako że była to dezercja z pola nieustającej nigdy walki. Takich wojen domowych było wówczas w dziejach Anglii więcej nawet niż w innych dziejach. Przeważały jednak wybuchy bardziej lokalne i mniej logiczne. Czy powód leżał w tych wyspiarskich idiosynkrazjach, bezkształtnych jak mgły morskie, od których zaczęliśmy te dzieje, czy też wpływ Rzymu sięgnął rzeczywiście mniej głęboko niż w Galii, dość, że feudalne poszycie uniemożliwiało Anglii próbę budowy pełnej Civitas Dei, czyli idealnego państwa średniowiecznego. Wyłonił się z tego kompromis, który długo potem ludzie ku własnej uciesze nazywali państwem konstytucyjnym.
Pewnych paradoksów wolno używać, jeżeli przywracają zaburzoną równowagę krytyki. Można je bezpiecznie wyostrzać pod warunkiem, że nie są odosobione. Jeden z nich określiłem na początku tego rozdziału jako siłę królów słabych. Uzupełnieniem tego paradoksu jest — nawet w tym krytycznym okresie normańskiego panowania — inny paradoks: słabość silnych królów. Wilhelm Zdobywca wygrał od pierwszego uderzenia, nie wygrał jednak zupełnie w ostatecznym rozrachunku. W jego olbrzymim sukcesie kryła się tajemnica niepowodzenia, które wydało skutki dopiero w długi czas po jego śmierci. Jedynym jego celem było niewątpliwie uczynienie z Anglii ludowej autokracji, podobnej do tej, która narastała wówczas we Francji. W tym celu poszatkował on feudalne dobra, zażądał od podwasalów przysięgi bezpośrednio na swoje ręce, a wobec baronów stosował wszelkie możliwe sposoby walki, od najwyższej kultury, szczepionej przez zagranicznych duchownych, do najgrubszych obyczajów saskich. Dopiero jednak porównanie z Francją ukazuje uderzającą jaskrawość tego paradoksu. Stało się przysłowiem, że pierwsi królowie Francji byli marionetkami, a majordomus był w sposób najbezczelniejszy w świecie królem królów. Z biegiem czasu marionetka stała się jednak bożyszczem, popularnym bożyszczem o niezrównanej mocy, przed którym wszyscy możnowładcy korzyli się lub padali zdruzgotani. Nastały wówczas we Francji rządy absolutne, tym bardziej absolutne, że nie były to rządy ściśle personalne. Król stał się przedmiotem kultu — podobnie jak ówczesne republiki średniowieczne, w których niepodzielnie panowało sztywne prawo Boskie. W normańskiej natomiast Anglii rządy były prawdopodobnie zbyt osobiste, by mogły być absolutne. Tak czy owak, Wilhelm Zdobywca stał się w pewnym znaczeniu Wilhelmem Zdobytym. Gdy jego dwaj synowie zmarli, cały kraj popadł w chaos feudalny, prawie taki sam jak przed podbojem. We Francji książęta byli początkowo niewolnikami. Z czasem jednak uzyskali stanowisko wyjątkowe, jak gdyby księży. Jeden z nich został nawet świętym. Ale jakoś najwięksi nasi królowie wciąż jeszcze byli baronami. I właśnie dzięki tej energii nasi baronowie stali się naszymi królami.