Jedną z cech wzniosłej, choć ponurej prostoty islamu było to, że nie znał on granic. Jego domem była bezdomność, gdyż urodził się na bezbrzeżnych piaskach wśród koczowników, a szedł on wszędzie, ponieważ nie przychodził znikąd. U Saracenów wczesnego średniowiecza tę koczowniczą właściwość islamu maskowała wysoka cywilizacja, bardziej naukowa, choć mniej twórcza artystycznie niż u współczesnego chrześcijaństwa. Muzułmański monoteizm był, czy też wydawał się być bardziej racjonalistyczną religią. Ta pozbawiona korzeni a wyrafinowana kultura zaznaczała się szczególnie w dziedzinach abstrakcyjnych, czego dalekie echo doszło nas w samej nazwie algebry. W porównaniu z saraceńską cywilizacja chrześcijańska była jeszcze w dużej mierze instynktowna, jej instynkty były jednak bardzo silne i szły w zupełnie innym kierunku. Pełno w niej lokalnych przywiązań, które znalazły swój wyraz w tym systemie „płotów”, którymi pocięte są w kratkę wszystkie rzeczy średniowiecza, poczynając od herbów, a kończąc na połaciach dzierżawnej roli. Wszystkie zwyczaje i ustawy tych ludzi miały kształty i barwy zdecydowane a zarazem wesołe, jak je widzimy na rycerskich kapicach i herbowych tarczach. Świadczy to o tym, iż ludzie ci nie odrywali się od rzeczy zewnętrznych, a raczej stawali się ich częścią. Samo przywitanie, które spotykało cudzoziemca spoza muru, świadczyło o uznaniu istnienia tego muru. Kto uważa swe własne życie za samowystarczalne, patrzy na jego kres nie jako na mur, ale jako na koniec świata. Chińczycy zwali białego człowieka „burzycielem nieba”.
Duch średniowiecza uwielbiał angażować się w doczesne życie, bo traktował doczesność nie jako całość, lecz część większej całości.
Prawo udziału w życiu było przywilejem, nadanym z zewnątrz. Istnieje anegdota na temat benedyktyna, który przed posiłkiem wyrecytował zwykłą modlitwę „Benedictus benedicat”, na co nieuczony franciszkanin triumfująco odpowiedział: „Franciscus franciscat”. Ten żart jest jakby parabolą o średniowiecznej historii. Gdyby bowiem istniał czasownik „franciscare”, oddawałby on w przybliżeniu to, co czynił później św. Franciszek. Ów charakterystyczny mistycyzm franciszkański czekał dopiero na swój czas, natomiast „Benedictus benedicat” było zawołaniem najwcześniejszego średniowiecza, co znaczy, że każda rzecz jest błogosławiona od zewnątrz przez coś, co z kolei uzyskało błogosławieństwo od zewnątrz. Błogosławią tylko błogosławieni. Okolicznością istotną dla zrozumienia wypraw krzyżowych było to, że dla nich to „zewnątrz” nie równało się nieskończoności, jak dla religii naszych czasów. Każde „zewnątrz” było dla nich jakimś miejscem. Misterium miejscowości, z całym jej potężnym wpływem na serce ludzkie, przewijało się przez najbardziej nieziemskie sprawy chrześcijaństwa, nie dochodziło natomiast do głosu w najbardziej praktycznych sprawach islamu. Anglia wciąż brała coś z Francji, Francja z Włoch, Włochy z Grecji, Grecja z Palestyny, Palestyna z Raju. Nie znaczyło to tylko tyle, że kmieć z hrabstwa Kent miał dom poświęcony przez swego proboszcza, który był wyświęcony przez arcybiskupa z Canterbury, który z kolei był wyświęcony przez Rzym. Sam bowiem Rzym nie modlił się do siebie samego tak, jak to było w czasach pogańskich. Rzym patrzał na Wschód, do tajemniczej kolebki swej wiary, do kraju, gdzie samą ziemię zwano świętą. Patrząc zaś na Wschód, widział twarz Pohańca.
W miejscu, które było jego niebem na ziemi, widział żarłocznego olbrzyma, rodem z pustyni, olbrzyma, dla którego każda miejscowość była jednaka.
Musieliśmy zatrzymać się na chwilę na wewnętrznych przeżyciach krzyżowców, ponieważ dzisiejszemu czytelnikowi angielskiemu brakuje klucza do tych szczególnych uczuć jego ojców. Rzeczywisty zaś spór chrześcijaństwa z islamem, ten chrzest ogniowy młodych narodów, miał wyjątkowy charakter, którego nie da się inaczej uchwycić. Nie był to zwykły spór między dwoma ludźmi, którzy obaj pragnęli Jerozolimy. Był to znacznie bardziej morderczy spór między człowiekiem, który jej pożądał, a drugim człowiekiem, który nie mógł pojąć, dlaczego tamten jej pożąda. Muzułmanin miał oczywiście swe własne święte miejsca. Nie budziły one w nim jednak nigdy takich uczuć, jakie w człowieku zachodnim budzi pole czy dach nad głową. Myślał on o świętości jako o czymś świętym, a nie o miejscach jako miejscach. Surowe zakazy świętych obrazów oraz wędrówki wojenne, wzbraniające mu odpoczynku, odcięły muzułmanina od wszystkiego, co kiełkowało i kwitło w naszych miejscowych patriotyzmach. Zakazy te dały Turkom imperium, nie dając im nigdy narodu.
Ta przygoda wojenna z potężnym i tajemniczym wrogiem wpłynęła ogromnie na przekształcenie się Anglii, jak również wszystkich narodów, rozwijających się równolegle z Anglią. Po pierwsze, nauczyliśmy się niezmiernie dużo patrząc na to, co zrobili Saraceni. Po drugie, nauczyliśmy się znacznie więcej obserwując to, czego Saraceni nie zrobili. Widząc niektóre dobre rzeczy, których nam brakowało, potrafiliśmy na szczęście skorzystać z przykładu Saracenów. Wszystkie natomiast dobre rzeczy, których im brakowało, utwierdziły nas niezłomnie w naszym postanowieniu walki. Można powiedzieć, że chrześcijanie nie zdawali sobie sprawy, jak dalece mają słuszność, póki nie wyruszyli na wojnę przeciw muzułmanom. Reakcją najbardziej rzucającą się w oczy i najbardziej reprezentatywną była ta reakcja, która stworzyła arcydzieła okresu nazywanego okresem sztuki chrześcijańskiej, przede wszystkim zaś tej sztuki, która stworzyła owe groteski gotyckiej architektury, nie tylko żyjące, ale i wierzgające nogami. Atmosfera Wschodu, jego bezosobowy czar, stanowiły niewątpliwie dla umysłów zachodnich bodziec, pobudziły je jednak raczej do łamania przykazań muzułmańskich niż do ich przestrzegania. Wyszło na to, że chrześcijanie poczuli się zmuszeni, jak to czynią karykaturzyści, do wrysowywania twarzy w te wszystkie beztwarzowe ornamenty, do dawania głów wszystkim bezgłowym wężom oraz do malowania ptaków na wszystkich martwych drzewach. Pod wpływem zakazu wroga, jak gdyby pod działaniem błogosławieństwa, rzucono się gorączkowo do rzeźbienia posągów. Wizerunek, tylko dlatego, że nazwany przez muzułmanów bałwanem, stał się dla chrześcijan nie tylko sztandarem, ale i orężem. Stokrotny posiew kamiennych posągów wyrósł we wszystkich świątyniach i na ulicach Europy. Obrazoburcy stworzyli więcej posągów, niż ich zburzyli.
Miejsce, które Ryszard Lwie Serce zajmuje w baśni ludowej i plotce, jest znacznie bliższe jego miejsca w prawdziwej historii niż rola pospolitego nicponia bez ojczyzny przyznana mu w naszych utylitarnych podręcznikach szkolnych. Wieść gminna jest prawie zawsze znacznie bliższa prawdy historycznej niż wykształcona opinia dzisiejsza. Tradycja jest bowiem prawdziwsza od mody. Król Ryszard jako typowy krzyżowiec oddał Anglii doniosłą przysługę przez to, że zamiast sumiennie poświęcać się polityce wewnętrznej na wzorowy sposób króla Jana, zyskał sławę na Wschodzie. Jego przypadkowy geniusz wojskowy oraz prestiż dały Anglii coś, co zachowała przez lat czterysta i bez czego nie można jej zrozumieć w tym całym okresie — sławę, że szła w prawdziwej awangardzie rycerstwa. Z tego okresu pochodzą wielkie romance Okrągłego Stołu, symbolizujące przywiązanie rycerstwa do imienia brytyjskiego króla. Ryszard był nie tylko rycerzem, ale i trubadurem, toteż z pojęciem odwagi Anglików związały się kultura i dworskość. Średniowieczny Anglik dumny był nawet ze swych dwornych obyczajów, co w każdym razie nie jest niczym gorszym od dumy z pieniędzy i dumy z kiepskich manier, cechy, którą w późniejszych wiekach wielu Anglików ochrzciło mianem zdrowego rozsądku.